Żyjemy w takim momencie historycznym, że zupełnie zasadne wydaje się podjęcie rozważań, która to z wrażych sił załatwi nas prędzej. Czy szybciej pojawią się nad Wisłą ruskie hufce, czy może jednak zagony jakiegoś Zachodnioeuropejskiego Kalifatu, którego solidne fundamenty właśnie powstają tuż za Odrą. Możliwe są oczywiście warianty kombinowane: oto renesans uczuć pansłowiańskich zawładnie Moskwą tak dogłębnie, że Putin osobiście, bądź któryś z jego wybitnych następców, przybędzie tutaj w glorii odnowionej chwały Kościoła (we wschodnim wydaniu) aby ratować nas przed pohańcami.
Polskie racje geopolityczne są tej natury, że za diabła nie idzie obronić ich samemu. Popatrzcie uważnie: niziny, płytkie morze, niezbyt imponujące rzeki graniczne; jak mawiają Anglosasi: nowhere to run, nowhere to hide. I nie ma za kim się schować, jedyny sensowny aliant mieszka za oceanem, a nasz z nim sojusz stanowi klasyczny przykład sojuszu egzotycznego (nie ma ani jednej dziedziny, która byłaby „żywotna” i dla Polski i dla USA jednocześnie). W takiej sytuacji zapowiadany łańcuszek różańcowy wzdłuż polskich granic jawi się jako jedyne racjonalne rozwiązanie.
Gdzie więc niby to pocieszenie ? Ano, natura (i polityka) próżni nie lubi. Wciąż możemy liczyć na to, że prący we wszystkie strony Chińczycy tak zaabsorbują Rosję, że ta odpuści sobie kierunek zachodni. Może i moskiewska taktyka wiązania uwagi Ameryki aferami na Bliskim Wschodzie obróci się w końcu przeciwko imperium carów. Jakoś nie widzę innych przeszkód na drodze wytyczonej przez Putina.
Innej natury trudności czekają europejskie państwo islamskie. Póki młode, będzie prężne i zaborcze, ale też sporą dawkę nadziei pokładać można w takim oto fakcie, że - historycznie rzecz ujmując - polityczna jedność świata muzułmańskiego była mniej więcej taką samą rzadkością jak jedność świata chrześcijańskiego. Pewnie więc i w przyszłości wyznawcy Proroka będą wyrzynać się między sobą równie ochoczo jak czynili to przeszłości oraz czynią obecnie. A nam przy okazji zostawią nieco szczelin, w których da się przetrwać. Pamiętać też należy, że w przeszłości bywało gorzej niż dziś – w końcu armie islamskie doszły aż pod Wiedeń z jednej, i Poitiers z drugiej strony. I jakoś daliśmy sobie z tym radę.
No i jest wreszcie nadzieja związana z tą bardziej spolegliwą częścią ludzkiej natury. Politycznie jej emanacja przynosi efekty zdefiniowane przez slogan o rewolucji pożerającej własne dzieci. Po pokoleniach jurnych, święcie przekonanych do idei bojowników przychodzą pokolenia leniwe, raczej konsumujące zdobycze ojców niż je poszerzające. Dobra muzyka, dobre jedzenie, dłuższe drzemki w wygodniejszych łóżkach. Wystarczy wspomnieć, co się porobiło z komunistami w 2, 3 pokoleniu. I nie ma co deliberować, że Bliski Wschód to inna mentalność, czy coś tam. Polecam zdjęcia z megaobskuranckiego dziś Teheranu, zdjęcia studentek w mini, te z połowy lat ’70-tych, kiedy jeszcze Persją rządził król (szach) Pahlawi.
Jest więc światełko w tunelu, szkoda tylko że powrót do normalności zawsze trwa długo. Nam pozostanie się cieszyć, że byliśmy jego współczesnymi.
Idzie złe. Ostatni generalny krach Stary Kontynent zaliczył ponad 70 lat temu. Owszem, w jego historii bywały dłuższe okresy spokoju. Ale niewiele dłuższe.
Kolega Melchiora
Skomentuj
Komentuj jako gość