Szczerze mówiąc, do białej gorączki doprowadzają mnie wszyscy ci, tak aktywni ostatnio moraliści, którym znowu nie pasują Polacy. Tym razem linia ataku idzie przez front ogólnonarodowej niechęci przyjmowania w gości tzw. uchodźców wojennych.
W nosie mam załganych pseudoetyków z Czerskiej, czy wiecznie klepiących się w nie swoje pierwsi postępowców. Wiadomo, że to typy cierpiące zawodowo, w kwestiach najróżniejszych, ale zawsze - na cudzy koszt. Nie irytuje mnie Episkopat, który propagując "korytarze humanitarne" mija się wprawdzie z owieczkami, ale przecież postępuje tak jak tego od duchownych wymagamy, tj. wskazuje wzorce postaw lepszych niż jest to ogólnie praktykowane.
Wkurzają mnie za to ludzie, na ogół rozsądni (Chrabota, Szułdrzyński), którzy przy ww. okazji również ciskają gromy na nieczułych, pozbawionych empatii rodaków. Taka to ci wyższość pańska nad hołotą z parawaningu, którą gardzić można (kto broni ?), ale jeżeli już chce się to czynić w sztafażu "argumentów", bo to jednak zawsze lepiej wygląda, to nie można owej cnoty używać wybiórczo. Cnota jest niepodzielna.
Wiele bowiem dowiadujemy się o sobie przy okazji sprawy tzw. uchodźców, np. że jesteśmy narodem niewdzięcznym, bo odmawiamy pomocy, podczas gdy nam wśród ciemnej nocy stanu wojennego właśnie pomagano (któż nie pamięta solonego masła z kościelnych "darów" ?). Dalej, dowiadujemy się, że jesteśmy złymi Europejczykami, bo przecież Bruksela na nas solidarnie łoży, my za to w ogóle solidarni nie jesteśmy. Dowiadujemy się też po raz kolejny, że jesteśmy bardzo złymi chrześcijanami / katolikami, bo hierarchów nie słuchamy a podłe sumienia nasze patentowany nakaz miłosierdzia ignorują itp., itd.
To jednak sztuka wielka nie dostrzec słonia w komórce na węgiel, bo przy tym wszystkim nie dowiadujemy się rzeczy w całej sprawie emigranckiej najważniejszej, czyli tego, że niechęć Polaków ma swoje dobrze uzasadnione, ugruntowane doświadczeniem podwaliny. Bo ja w odruchu antyimigranckim Polaków widzę nade wszystko odruch racjonalny, odruch obronny. Odruch zdroworozsądkowy, który konsekwentnie należy chwalić, jeśli wcześniej - przez dwa stulecia ! - biadoliło się nad romantycznymi uzależnieniami mentalnymi ludu nadwiślańskiego.
Od dawna, a od 24 miesięcy ze szczególną intensywnością, Polacy atakowani są obrazami muzułmańskiego terroryzmu demontującego Zachód. Wybuchów bomb w najspokojniejszych w świecie kurortach. Dekapitacji dokonywanych w biały dzień na głównych ulicach wielkich europejskich miast. Całych dzielnic stołecznych wyłączonych spod działania prawa. Brodatych bandytów rozjeżdżających autami przechodniów.
Tym wszystkim obrazom towarzyszy aura bezsiły państw, bezradności zwykłych ludzi i bezkarności oturbanionych bydlaków. Czas mija, i nic się tu nie zmienia: przemoc narasta, rozwiązania znikąd nie widać. W takiej sytuacji przemożna chęć murowania granic jest biologicznie wręcz naturalna, więcej: po prostu mądra.
Polak nie widzi żadnego sensownego, wiarygodnego mechanizmu pozwalającego rozdzielić faktycznie potrzebujących (a nikt nie twierdzi, że takich nie ma) od dzikich tłumów przybywających na Stary Kontynent nawet jeśli nie niszczyć, to po prostu żyć na cudzy kredyt. Każdy chyba też widział jeden z tych łże - reportaży, kiedy łkający nad nieszczęściem uchodźców "dziennikarz", miał w tle radosnych młodych mężczyzn wyskakujących z łodzi, co to właśnie do brzegów Grecji przybiła.
Polak, znając wiarygodność oświadczeń oficjalnych a także mechanizm funkcjonujący na zasadzie od rzemyczka do koniczka wie, że jak przyjdzie co do czego, za wszystko zapłaci właśnie on, a nie mądrale telewizyjne. Woli więc nie ryzykować, odrzuca przybyszy in corpore.
Jak zwykle całe zło pochodzi od polityków, ich bezmyślności, arogancji i beznadziejnej ślepoty. Nie, nie będzie o pani Merkel. Będzie o polityce krajowej, gdzie wojenni uchodźcy robią za kolejny cep bojowy. Postępowcy mają z nich pociechę, bo lejąc ciemnogród wywyższają własne cnoty europejskie. Pisland, przyduszony ocierającą się o ksenofobię manię antyeuropejską, zbiera punkty na niezłomności. Ani tu miejsca na sensowne działania. A szkoda, bo sporo byłoby do ugrania.
Kolega Melchiora
Skomentuj
Komentuj jako gość