Niemcy zalegalizowali małżeństwa "osób homoseksualnych". Oczywiście, było jedynie kwestią czasu, kiedy taka regulacja stanie się nad Renem obowiązująca a tym samym nasi sąsiedzi dołączą do grona nowoczesnych, wyzwolonych narodów. Warto dodać, że przy tej okazji żadnej nadzwyczajnej dysputy nie było. Przeprowadzająca przedwyborcze kalkulacje kanclerz Merkel po prostu uznała, że coś takiego jej się opłaca. I tyle.
Inna sprawa, że w Niemczech nie bardzo miałby kto "w temacie" dyskutować. Regulację przegłosowali wszak "konserwatyści", teoretycznie predestynowani do stawiania oporu podobnym nowalijkom (Angela Merkel jest szefową partii chrześcijańskich demokratów !). Rzecz w tym, że zachodnia chadecja od dawna nie ma nic wspólnego z wartościami konserwatywnymi. Dzisiaj jej istotą nie jest hołubienie fundamentów i tradycji, lecz ściganie się z lewactwem w realizacji libertyńskich wizji. W Polsce to wciąż nieprawdopodobne, ale we Francji, Anglii, Hiszpanii, czy właśnie w Niemczech, podważanie np. bezwarunkowego "prawa" do aborcji jest niedopuszczalne nawet w obrębie mainstreamowej "prawicy". Czegoś takiego podjąć się może jedynie jakiś nieprawdopodobny oszołom. A takich przecież się nie słucha.
Legalizacja de facto już funkcjonujących homomałżeństw jest też kolejnym przykładem na to, że prawo pisane nie jest żadną świętością, a jedynie zbiorem konwencji. Uchwalić można wszystko, no to się uchwala (nie tylko tzw. demokracje to potrafią). Ciekawa jest przy tym obserwacja nie tylko intensywnej kampanii na rzecz odbierania wszelkiego sensu słowom i pojęciom, ale również tok zwycięskiej argumentacji. Otóż likwidację tradycyjnie (czyli normalnie) pojętego małżeństwa tłumaczy się m.in. w ten sposób, że zarezerwowanie owej instytucji dla "osób hetero" stanowi uwłaczające wykluczenie tych wszystkich, którzy "hetero" nie są. W takim ujęciu "równość" oznacza już w sposób otwarty wrogość normalności. Bo tylko w takim układzie logicznym "jednopłciowcy" określać mogą jako represyjne prawo nie przewidujące możliwości uświęcenia ich związku przed ołtarzem albo choćby i tylko urzędnikiem.
Argumentacja jest oczywiście patologiczną bzdurą. Pomija ponadto zasadniczy cel, dla którego całą walkę o homomałżeństwa wszczęto. Z dawna funkcjonująca w Niemczech procedura "związków partnerskich" zabezpieczała doskonale prawa "osób o innej orientacji płciowej"; wyeliminowała w 100% fałszywie, łzawo prezentowane dramaty staruszek, które nie mogą się odwiedzać w szpitalach. W praktykach istotnych (dziedziczenie, wszelkie umowy cywilno-prawne itp.) owe "związki" są identycznie sprawne jak małżeństwa. Z jednym wyjątkiem, czyli zdolnością do adoptowania dzieci. I właśnie usankcjonowanie "małżeństw" facetki z facetką ów wyjątek znoszą. Można mieć absolutną pewność, że nowonabyte uprawnienie będzie powszechnie praktykowane. Dzieje się tak już dziś, ale teraz patologia została zalegalizowana.
Ponieważ "postęp" nie uznaje pojęcia spełnienia, należy się zastanowić: what next ? Jeśli dało się - w sumie dość łatwo - podważyć zasadę małżeństwa gadaniem o usuwaniu represyjnego charakteru legislacji, to już za chwilę można spodziewać się uskutecznienia argumentu zwalczającego owo stadło jako związek tylko i jedynie dwóch osób. Bo niby dlaczego tylko dwóch ? Cóż to za ograniczenie dla osobowości szerokich i otwartych ! A tak w ogóle, to dlaczego małżeństwo miałoby obejmować wyłącznie ludzi ? Czyż psy, koty, dżdżownice, a już zwłaszcza delfiny nie mają uczuć ? Istnieją wszak milionowe dowody na to, że byle przydomowy ssak ma więcej empatii i w ogóle jest lepszy z - nomen omen - natury niż niejeden pełnoprawny obywatel. Każdy wszak ma prawo do szczęścia. A czy micha wypełniona bambusowymi kiełkami, foie gras, ośmiorniczkami zdjętymi z grilla nie okazała się dla niejednego znacznie lepszym towarzystwem niż wszyscy ludzie razem wzięci ?
Kolega Melchiora
Skomentuj
Komentuj jako gość