Komar mnie użarł, więc zatłukłem łajzę. Podobna operacja nie zawsze jednak się udaje i często to owad jest górą. Dlatego nie lubię komarów. Moja niechęć jest jednak natury dużo bardziej ogólnej, otóż owo bydlę skonstruowane jest tak, że nie może mieć dobrze, jeśli ktoś inny (np. ja) nie ma gorzej. Zasada ma charakter generalny, bo ja u ludzi również najbardziej nie znoszę tego, że często zachowują się tak, jakby nikogo innego na świecie nie było. Nie włączają migacza na zakrętach, chodzą na wiece KODu ("żeby było jak wcześniej"), nie trzymają się prawej strony na rowerowych ścieżkach, żądają darmowych leków, nie spuszczają wody, wołają o refundację in vitro, nie myją po sobie naczyń albo każą płacić abonament RTV.
Nie ma co sięgać po wielkie słowa o empatii, wzajemnej życzliwości, miłosierdziu i miłości bliźniego. Wydawałoby się bowiem, że nawet odrobina spostrzegawczości, mniej skupienia na własnym ego, szczypta przezorności doczesnej, już uczyniłyby życie bardziej znośnym. Że miast wielkich programów naprawy świata wystarczyłoby po prostu posprzątać po sobie (w każdym możliwym tego słowa znaczeniu). I nawet nie mówmy, że to "na początek", bo i ten program wydaje się aż nazbyt ambitny.
Zaraz potem użarł mnie komar drugi i przypomniałem sobie gdzie jestem. Dotarło do mnie, że wredny mechanizm budowania ludzkich hierarchii jest wieczny, wynika bowiem z uwarunkowań czysto biologicznych. Silniejsze drzewo zabiera światło słabszemu, czyli ma dobrze, kiedy inny ma źle. Żaden drapieżnik nie napełni sobie brzucha (a jest to jednak imperatyw podstawowy) jeśli nie zeżre czegoś zrobionego z mięsa, co musi się jednak odbywać kosztem tego drugiego. Nie ma powodu, aby u ludzi było inaczej. Nie ma sukcesu politycznego bez ceny płaconej przez rzesze frajerów, nie ma sukcesu biznesowego bez ulżenia sakiewkom tym samym masom. Między ludźmi zawsze liczy się triumf, a ten ma różne oblicza. Najczęściej bardzo ulotne. W końcu pirat drogowy nie zajeżdżałby drogi innym, nie pchał się na trzeciego w świecie pieszych. Bez tłumu homo sapiens nie byłoby włażących na chama a bez piramidy finansów publicznych nepotyzmu i szajek urzędniczych. Nawet przepych bogactwa jest sukcesem jedynie względnym, bo uzależnionym od klęski innych - na co komu garnki ze złota na wyspie bezludnej, komu tam świecić nimi po oczach ?
Komar bez mojej krwi pewnie zdechłby z frustracji, podobnie jak polityk, którego nikt nie słucha, który nie ma dostępu do telewizji, w której mógłby prezentować swoje złote garnki. A i chodzenie po ścieżkach rowerowych straciłoby sens, gdyby nagle zniknęli wszyscy rowerzyści.
Kolega Melchiora
Skomentuj
Komentuj jako gość