Majowa "Debata" poświęciła sporo miejsca polskiemu nacjonalizmowi. Na blok tematyczny złożyło się stanowisko Episkopatu pt. "Chrześcijański kształt patriotyzmu" oraz krytyczne omówienie owego dokumentu autorstwa Zdzisławy Kobylińskiej. Szczerze mówiąc nie bardzo wiem co o sprawie myśleć, głównie dlatego że nigdy nie nauczyłem się czytać kościelnych dokumentów - są one dla mnie zbyt ogólne i zbyt ezoteryczne jednocześnie.
Mam jednak wrażenie, że jak to bywa przy podejmowaniu tego typu zagadnień, mnóstwo energii zużytej zostało bezproduktywnie tylko dlatego, że nie ma zgody (jasności), co do zakresu merytorycznego używanych terminów. Dr Kobylińska podjęła się obrony "nacjonalizmu" ale, jak się wydaje, jest to zupełnie inny "nacjonalizm" niż ten, potępiony raczej bezwarunkowo przez polskich biskupów.
Osobiście daleki jestem od potępienia nacjonalizmu rozumianego jako zespół wartości motywujących działania podejmowane w interesie narodowym. Taka definicja nie należy oczywiście do kompleksowych, ale na pewno bliższa jest realnemu znaczeniu owego pojęcia, pojęcia, którego zła sława poczęta została w odmętach sowieckiej propagandy. Dzisiaj z owoców owej manipulacji korzystają libertyńskie i lewackie zagony, traktując hasło "nacjonalizm" jak oskarżenie, kalumnię. Rzecz w tym, że ci sami ludzie identycznie - jako pałkę do obijania nieprawomyślnych - traktują szereg innych pojęć, z katolicyzmem włącznie. Nie ma tu więc pola do dyskusji (sporu) - z pałkarzami się nie rozmawia. Jednak ani pani Kobylińska ani Episkopat do pałkarzy nie należą a problem z nacjonalizmem mimo to mają.
Nie jest moim celem podejmowanie dyskusji z ww. publikacjami, chciałbym jednak nieco uzupełnić podjęte w nich wątki.
W obydwu tekstach zwrócono uwagę na niewątpliwe wzmożenie narodowe, które ma miejsce w naszym kraju od lat kilkunastu. Zabrakło mi jednak wskazania przyczyn takiego stanu rzeczy, a bez ich dookreślenia trudno będzie o trafną ocenę zjawiska.
Odrodzenie się polskiego nacjonalizmu jest nade wszystko akcją reaktywną, a przy tym ma niewątpliwie charakter defensywny. Stąd właśnie nowa odmiana polskiego nacjonalizmu nie jest dla nikogo groźna, nie jest zaborcza, nie jest też krwiożercza. Tak postrzegana może być wyłącznie przez ludzi, dla których sam widok narodowych barw stanowi powód do irytacji. Dzisiaj polski patriotyzm posiada przede wszystkim cele obronne. W pierwszym rzędzie jest odpowiedzią na nihilizm - najpierw zgrzebny, epoki socjalizmu realnego, później "oświecony", realizowany przez różnorakie "autorytety moralne".
Polacy mają też dosyć wiecznego pouczania, połajanek nadawanych ze stolic tej "lepszej" Europy. Nie chcą wiecznie czuć się żebrakami Świata, grać w nieskończoność rolę ułomnego krewniaka. Tym bardziej, że ów zadufany w sobie Zachód ostatnimi czasy ewidentnie nie daje sobie rady z własnymi problemami. W miejsce bijących po oczach i długo onieśmielających Polaków atrybutów wyższości, takich jak niedosiężny poziom zamożności, o niebo lepsza organizacja życia zbiorowego itp., coraz mocniej wchodzą obrazy Zachodu jako miejsca degrengolady, nieuleczalnej słabości, katastrofalnych eksperymentów socjotechnicznych.
Polacy dostrzegli również, że ów rzekomo archaiczny i bardzo "be" nacjonalizm pozostaje aktywny wzdłuż i wszerz Starego Kontynentu. Więcej, jego motory pracują na pełnych obrotach, a my pozostajemy daleko w tyle za innymi w dziele pilnowania własnego podwórka. Bo to nie Polska zamyka granice w strefie Schengen, to nie Polska porzuca Unię w przekonaniu o nadrzędnej roli własnego państwa, to nie Polska odrzuciła europejską konstytucję, i to nie Polska sprawuje dyktat monetarny, gospodarczy, a w praktyce i polityczny nad resztą "wysokich układających się stron".
Renesans patriotyzmu jest więc w dużej mierze zdrową reakcją człowieka, który nie chce pozostawać jaroszem pośród mięsożerców. Negowanie jego wartości już dzisiaj, kiedy ledwie zaistniał na powierzchni, jest jak odbieranie spragnionemu wody po dwóch łykach.
Kolega Melchiora
Skomentuj
Komentuj jako gość