„Chrześcijański kształt patriotyzmu” to pierwszy w 28-letniej historii wolnej Polski dokument Konferencji Episkopatu Polski na temat patriotyzmu przygotowany przez Radę ds. Społecznych. Jak sama nazwa wskazuje, mówi on nie o jakiejkolwiek wizji patriotyzmu, lecz stricte o koncepcji chrześcijańskiej i jako taki powinien być odczytany. Jednak – co ciekawe – komentarze polityków wszystkich opcji przepytywanych na okoliczność ogłoszenia tego dokumentu są niezwykle pozytywne. Tak zwana elita polityczna od lewa do prawa chwali ów dokument pisany przecież (co zaznaczono w tekście) z perspektywy nauczania Kościoła katolickiego.
Z pewnością ta jednomyślność w odbiorze dokumentu wiele środowisk cieszy, choć i intryguje, rodząc pytanie: dlaczego tekst ten podoba się zwolennikom rozbieżnych opcji politycznych? Czy wynika to ze zbyt dużego stopnia ogólności i wyważenia treści, czy z powodu uniwersalności przekazu możliwego do osiągnięcia przy użyciu nieostrych terminów, a może z chęci dotarcia także do niekatolików? Lektura tego dokumentu pewne kwestie mi naświetliła. Wedle bowiem mojego odbioru tekst dokumentu jest dość zręcznie skonstruowany, tak iż pewne jego passusy można interpretować wielorako, w zależności od tego, kto je czyta. Poza tym odniosłam wrażenie, że dokument ten zredagowany jest tak, jakby jego intencją było intelektualne zadowolenie, a przynajmniej nie zniechęcenie, wszystkich potencjalnie czytających – także tych, którzy a priori będą nastawieni do niego nieprzychylnie z racji jego konfesyjnego charakteru. Prawdopodobnie ta intencja w mojej ocenie zadecydowała o dużym stopniu jego ogólności, operowaniu nieostrymi terminami i ocieraniu się – na szczęście sporadycznie – o polityczną poprawność. Jednak moje uwagi, które przedstawię poniżej, nie umniejszają ani rangi ani potrzeby ogłoszenia tego dokumentu, którego wartości, z racji podjętej problematyki, nie można bagatelizować.
Już na początku Biskupi podkreślają, co mnie bardzo cieszy, polskie ożywienie postaw patriotycznych i poczucia świadomości narodowej, a wręcz mówią o renesansie polskiego patriotyzmu, co wskazywałoby na to, że Polacy jednak doskonale umieją patriotyzm praktykować. Jednak dalsze tłumaczenie pewnych „oczywistych oczywistości”, jak na przykład, że patriotyzm jest nakazem miłości bliźniego, czy że miłość do własnej ojczyzny nie może być usprawiedliwieniem dla pogardy, agresji oraz przemocy, a także uciekanie się do pewnych sformułowań, które wręcz zahaczają o współczesną nowomowę jak: patriotyzm nie narzuca też sztywnego ideologicznego formatu kulturowego, tym bardziej politycznego, nacjonalizm […] przedkłada sztywne diagnozy i programy polityczne, a różnorodność zaś kulturową, regionalną czy polityczną usiłuje zmieścić w jednolitym i uproszczonym schemacie ideologicznym, oceniam niestety negatywnie. Tego typu wyrażenia niczego precyzyjnie nie komunikują, a jedynie coś mętnie sygnalizują. Podobnie jak wyjątkowo mnie irytujące dyżurne określenie dobro wspólne, czyli często mgliście interpretowana i nadużywana pojęciowa zbitka, która w dokumencie została użyta około dziesięciu razy! Oczywiście nie mam nic przeciwko „dobru wspólnemu” (właściwie rozumianemu), ale jest to jedno z pojęć-wytrychów nadmiernie dziś stosowanych.
Te oględne, ostrożne i momentami eufemistyczne zabiegi języka omawianego dokumentu, a także nieco irytująca powściągliwość w jasnym wyrażaniu niektórych zagadnień spowodowały, że trudno jest znaleźć w tym dokumencie odpowiedzi na przynajmniej niektóre pytania związane z patriotyzmem i nacjonalizmem, które trapią mnie, a zapewne też i innych polskich patriotów katolików, do których ów dokument jest adresowany. Na przykład: jaką postawę mają zachować katolicy wobec chęci obecnej opozycji sprowadzenia do Polski „każdej ilości imigrantów”, jak katolicy mają reagować na coraz dalej idące sugestie, połączone wręcz z groźbami Unii Europejskiej, dotyczące przyjęcia uchodźców do Polski (odkąd nie radzą sobie z nimi państwa, które ich wcześniej „zapraszały”), jaką postawę mają zachować wobec swojego duchowego przywódcy papieża Franciszka, który mówi, że każda rodzina, parafia, klasztor powinien przyjąć jedną rodzinę uchodźców, podczas gdy samo państwo Watykan zadeklarowało chęć przyjęcia… dwóch rodzin. Nie mówiąc o tym, że jeżeli ktoś z uchodźców naprawdę potrzebuje pomocy to są syryjscy chrześcijanie, a ich, wśród tego tłumu uchodźców, jakoś nie ma za wielu. W tekście nie znalazłam konkretnych propozycji czy rozwiązań, jak być dziś katolikiem realizującym nakaz miłości bliźniego w konfrontacji z lękiem, który spontanicznie ogarnia, na widok kończącej się pomocy uchodźcom, którzy napływają do Europy praktycznie bez żadnej kontroli. Zabrakło w tekście choćby wzmianki o tym palącym zagadnieniu.
A być może warto było wspomnieć, tym samym chwaląc obecny rząd, że wyrazem patriotyzmu jest także mądra polityka migracyjna, biorąca pod uwagę bezpieczeństwo obywateli, troskę, aby do aktów terroryzmu nie dochodziło w Polsce; że w Polsce zarówno państwo jak i Kościół wciąż zwiększa pomoc humanitarną dla Bliskiego Wschodu i dla krajów Afryki Północnej poprzez transporty humanitarne, czy budowanie szkół w tamtych regionach; że wezwanie papieża Franciszka o przyjmowaniu uchodźców daje możliwość wyboru drogi, którą to przyjęcie się będzie odbywało; że Polska może dziś zaoferować pomoc na przykład bliższym nam obywatelom Ukrainy, czy potomkom naszych wysiedleńców na Wschodzie. Zabrakło w tym kontekście wykazania roztropnej troski o to, aby wskazać ludziom chcącym pomagać właściwe rozumienie polityki migracyjnej, osoby potrzebujące realnej pomocy, których nie należy mylić z hordami potencjalnych terrorystów, czy też powiedzieć wprost, że przez lekkomyślne, choć może szlachetnie motywowane pobudki, nie wolno narażać na niebezpieczeństwo obywateli Europy. Być może w dokumencie zabrakło konkretnych przykładów jak wiele w tej materii czyni sam Kościół instytucjonalny wraz ze swymi wiernymi, dając świadectwo otwartości na inne narody i ich potrzeby.
Czy nacjonalizm jest zły?
W dokumencie brakuje zatem odpowiedzi na najbardziej newralgiczne pytania, które dotyczą wprost współczesnego patriotyzmu i nacjonalizmu! Wyłowić natomiast można takie zdania, które wprawiają w lekką konsternację, na przykład ten cytat „wyrwany” z Jana Pawła II: prawdziwy patriota nie zabiega nigdy o dobro własnego narodu kosztem innych. Oczywiście jest w tym racja, lecz należałoby po pierwsze uczciwie dopowiedzieć, że współcześnie Polacy nie przejawiają ku temu ani skłonności, ani chęci, z racji choćby swoich doświadczeń z nazizmem, a po drugie, w imię dobra i solidarności z własnym narodem, trzeba czasami odsunąć interesy innych narodów. Współcześnie, w konfrontacji z podstępnym terroryzmem, którego ofiarą padają niewinni ludzie, mamy do czynienia z tego typu sytuacją. Tymczasem zdanie to, odczytane przez zwolenników „ubogacania się” innymi kulturami, może stać się właśnie propagandowym hasłem obwiniającym katolików za niechęć wobec imigrantów, za szowinizm, ksenofobię i nacjonalizm. Zresztą ów, jakże prawdziwy, cytat, przytoczony w dokumencie z wystąpienia Jana Pawła II na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ w 1995 roku, jest użyty instrumentalnie, gdyż wypowiedź papieża odnosiła się do fałszywej, wypaczonej doktryny nacjonalizmu rodzącego nowe formy totalitarnych aberracji np. nazizmu, który w Polsce nie istnieje. Zbyt ciężką armatę wysunięto zatem wobec polskiego nacjonalizmu, który przecież nie jest niczym złym w dawnym katolickim rozumieniu. Nacjonalizm jest bowiem doktryną o życiu narodowym, jego źródłach, obowiązkach, zakresie, słowem, o roli, jaka w planie Bożej Opatrzności przysługuje obyczajom, które są istotnym wiązadłem jedności narodowej, jak pisał w swej Katolickiej etyce wychowawczej o. Jacek Woroniecki. Nacjonalizm zresztą, w moim rozumieniu, został w tym dokumencie błędnie czy też nieprecyzyjnie ujęty, mianowicie jako przeciwieństwo patriotyzmu. Gdy tymczasem na nacjonalizm należy patrzeć jako na doktrynalne uzasadnienie cnót składających się na patriotyzm i jako taki nie może mu się przeciwstawiać – co podkreślał przywołany wyżej o. Jacek Woroniecki. To, co staje w opozycji do patriotyzmu (do cnoty miłości własnej ojczyzny), to jego przeciwieństwo – szowinizm, w którym główną rolę odgrywa nie miłość do własnego narodu, lecz niechęć do obcych i stanowi on wyolbrzymione, bezkrytyczne i niezreflektowane uczucie przywiązania i podziwu dla własnego kraju, grupy etnicznej lub społecznej i/albo przywódcy oraz wyolbrzymiania ich zalet, a pomniejszania lub negowania ich wad, idące zazwyczaj w parze z równie przesadnym i nieuzasadnionym deprecjonowaniem innych krajów, narodowości i osób. Pojęcie to pochodzi od komendanta portu Rochefort we Francji, który nosił nazwisko Mikołaj Chauvin, a który bezkrytycznie czcił osobę cesarza Napoleona, zaś swoje ciało do trumny kazał owinąć francuską flagą.
Niestety, autorzy dokumentu ulegli nieco lewackiej nowomowie, w której zamiennie stosuje się takie pojęcia, jak: konserwatysta, prawicowiec, nacjonalista, szowinista, rasista, nazista, faszysta, po to, aby na koniec dodać do tej listy „synonimów” pojęcie…„katolik”. Szkoda, że redagujący dokument zapomnieli słowa Stefana Kardynała Wyszyńskiego, który głosił: Działajcie w duchu zdrowego nacjonalizmu! Nie szowinizmu, ale właśnie zdrowego nacjonalizmu, to jest umiłowania Narodu i służby jemu. Bo nacjonalizm to ukochanie swojej ziemi ojczystej, własnego narodu, języka, kultury i służba tym wartościom, gdyż są one dane nam przez Boga. W tym duchu również prof. Jacek Bartyzel z UMK definiuje nacjonalizm: nacjonalizm to pogląd, postawa i dążenie bazujące na uznaniu narodu za szczególny, podstawowy i zobowiązujący poszczególne jednostki oraz mniejsze grupy do lojalności rodzaj więzi społecznej oraz przybierające w swoich dojrzałych i samoświadomych formach postać doktryny (niekiedy nawet ideologii) społeczno-politycznej. W nacjonalizmie właściwie rozumianym, z katolickiego punktu widzenia, nie ma nienawiści, niechęci, odrzucenia, ksenofobii czy pogardy. Ba, katolicyzm chroni ideę nacjonalizmu od popadnięcia w odmęty szowinizmu! Tak rozumianego nacjonalizmu uczyłam się jeszcze prawie trzydzieści lat temu na KUL, a także u najlepszych etyków w Rzymie. Jednak, jak widać, to pojęcie pod wpływem narracji lewicowo-liberalnej, nie tylko zresztą w Polsce, przybrało inne znaczenie i jest dziś (niesłusznie) synonimem zła i deprawacji.
Ordo amoris jako podstawa patriotyzmu
W dokumencie „Chrześcijański kształt patriotyzmu” zabrakło mi również prostego przypomnienia, że patriotyzm wynika z przykazania miłości, które obejmuje wszystkich ludzi bez wyjątku, dobrych i złych, szlachetnie czyniących i grzeszników, ludzi wszystkich nacji bez względu na kolor skóry, rasę, wyznanie religijne, opcje polityczne i orientacje seksualne. Czy jednak mamy wszystkich ludzi kochać równo? Zwłaszcza, że jesteśmy wciąż bombardowani żądaniami mglistego humanizmu, aby wszystkich kochać jednakowo, bo gdy jednych będziemy kochać bardziej, to drugich będziemy krzywdzić. Tymczasem przykazanie miłości nie zobowiązuje nas, abyśmy kochali wszystkich w równej mierze (tylko zakaz nienawidzenia odnosi się do wszystkich jednakowo). Istnieje bowiem zasada, którą etyka chrześcijańska nazywa porządkiem miłości (ordo amoris). Najpierw kochamy własnych rodziców, współmałżonków, dzieci, potem całą rodzinę, następnie naród jako przedłużenie jedności rodzinnej, z którym związani jesteśmy historią, językiem, obyczajami, tradycją, religią, ziemią, jaką zamieszkujemy, gdyż narodowi zawdzięczamy najwyższe duchowe wartości. Dopiero potem kochamy innych ludzi i inne narody, z którymi jesteśmy związani relacjami mniej bezpośrednimi i głębokimi. Dlatego przy równych możliwościach przyjścia z pomocą innym i przy równych z ich strony potrzebach miłość winna przeważyć na stronę tego, z którym jesteśmy związani wspólnotą krwi lub obyczaju. Bo gdzie większy i głębszy związek, tam większy obowiązek miłości – dopowiadał o. Woroniecki. Bez przypomnienia tego porządku miłości, w którym człowiek naturalnie funkcjonuje, wezwania do miłości ogólnoludzkiej, w której zaniedbuje się najbliższych, ich potrzeby i poczucie bezpieczeństwa, a na pokaz „bezinteresownie pochyla się” nad tymi, którzy mogą być potencjalnym zagrożeniem dla własnej rodziny jest po prostu fałszem, karykaturą miłości bliźniego, jak również zdrowego patriotyzmu.
Historia nauczycielką teraźniejszości
W przedłożonym dokumencie dostrzegam też jeszcze jeden mankament, który mnie razi, a mianowicie wskazanie, aby nie nadużywać historii i nie instrumentalizować pamięci historycznej, gdyż może to szkodzić wzajemnym relacjom między narodami, a także racjom gospodarczym, ekonomicznym, społecznym, a co może uniemożliwić polityczny kompromis. Niestety, jak uczy samo życie, żaden kompromis, żadne pojednanie, ani nawiązanie autentycznych relacji nie jest możliwe bez odkrycia historycznej prawdy. Na fałszu i zakłamaniu nie da się zbudować poczucia wspólnoty duchowych wartości ponad podziałami i różnicami. Jak słusznie zauważył prof. Jan Żaryn: Historia jednak jest nauką życia i jeżeli nie jest właściwie rozliczana, to pokolenie współczesnych ludzi jest gotowe czarne karty swojej historii powtórzyć. Nie jest to nadużywanie historii, a rozumienie jej”.
Podsumowując, chcę stwierdzić, że w dokumencie brakuje mi odwołania do praxis, do konkretnych wskazówek, jak dziś, w obliczu globalnych i zarazem realnych zagrożeń, praktykować patriotyzm. Brakuje mi współczesnych przykładów polskiego patriotyzmu, a wreszcie jednoznacznego stwierdzenia, że bez naszego patriotyzmu, ale też bez właściwie rozumianego nacjonalizmu, a przede wszystkim katolicyzmu nie byłoby dziś Polski na mapie Europy. Ubolewam też, że ze słownika katolickiej etyki społecznej, wraz ze stanowiskiem Episkopatu, znikło pojęcie nacjonalizmu, tak ważne na gruncie polskiej szkoły myślenia ideowo-politycznego.
Zdzisława Kobylińska
Skomentuj
Komentuj jako gość