W styczniowym numerze miesięcznika "Debata" ukazały się 3 artykuły na temat naszych relacji z Ukrainą. Punktem wyjście do debaty jest artykuł Mariusza Korejwo, który opowiada się za wspieraniem niepodległej Ukrainy, niezależnej od Rosji. Polemizuje z tą tezą Adam Kowalczyk (czytaj poniżej), który uważa, że "Powinniśmy odrzucić mrzonki Giedroycia" i wyraża sympatię wobec polityki Putina. Z obu autorami polemizuje Marek Resh, który twierdzi, że "Nigdy nie powinniśmy się wiązać z jednym sąsiadem, aby być przeciwko drugiemu". Wkrótce autorzy spotkają się z czytelnikami, by podyskutować o tym arcy ważnym zagadnieniu polskiej racji stanu w realu. Wkrótce podamy termin i miejsce. Redakcja.
ULB Giedroycia
Cały obszerny akapit Mariusz poświęca koncepcji Jerzego Giedroycia pisząc, że „lśni [ona] klarownością, spójnością i aż do bólu doskwierającą aktualnością. W skrócie jej istota zawiera się w stwierdzeniu, że w żywotnym polskim interesie leży dbanie o suwerenność ziem grodzących nas od wiecznie głodnego Wielkiego Niedźwiedzia. Redaktor z Maisons-Laffitte sygnował ów obszar skrótowcem ULB (Ukraina - Litwa - Białoruś). Poza dyskusją pozostaje, że pierwsze z owych państw - jako najludniejsze i największe - jest najważniejszym z elementów układanki.”
Dla mnie jest to kompletne wishful thinking albo po polsku pobożne życzenia lub bardziej brutalnie chciejstwo będące wynikiem lektur Sienkiewicza, Giedroycia wymieszanych z rusofobią a wszystko to przy oczach szczelnie zamkniętych na rzeczywistość.
Nawiedzają nas zjawy z przeszłości, które podpowiadają nam ideę jagiellońską, czyli przekonanie, że Polska powinna być regionalnym hegemonem, zwłaszcza na obszarze dawnych Kresów. Tymczasem widać, że mieszkańcy naszego minionego imperium nie tylko nie chcą w nas widzieć protektorów, ale są nam co najmniej niechętni. Dla nas jest to "idea jagiellońska" a dla nich idea kolonialna.
Nie zgadzam się też, że zasadnicza konfiguracja geopolityczna uzasadniająca potrzebę sojuszu obu stolic nie zmieniła się ani o jotę.
Rzeczywistość jest taka, że zmieniło się prawie wszystko. Giedroyć budował swój mit – bo tylko tak można go nazwać – na rezygnacji z realizowania polskich interesów narodowych oraz państwowych. Interesów narodowych bo zlekceważył los polskich mniejszości narodowych na Litwie, Białorusi oraz na Ukrainie. Świadomie poświęcono interesy ponad miliona Polaków na Kresach. Zrezygnował też obrony z interesów państwowych, gdyż nigdy nie można skutecznie prowadzić polityki zagranicznej, gdy wyznacza ją nienawiść. Polityka zagraniczna to gra interesów, a emocje dobre są dla pensjonarek. Nie raz i nie dwa bywało, że państwa sobie od wieków wrogie, nagle stawały się sojusznikami. Choćby Anglia i Francja. Niby odwieczni wrogowie a wystarczyło, że Niemcy będące „od zawsze” sojusznikiem Anglii rozpoczęły budowę floty i w ciągu kilkunastu lat Wielka Brytania i Francja stały się sojusznikiem przeciwko Niemcom. I to pomimo tego, że Wielka Brytanią rządziła niemiecka dynastia Sachsen-Coburg-Gotha (Koburgowie). Mit Giedroycia miał jeszcze trochę sensu gdy mieliśmy do czynienia z wolną grą mocarstw w Europie. Wtedy państwa ULB + Polska mogły być czynnikiem rozdzielającym Niemcy od Rosji utrzymywać niezależność będąc tym trzecim silnym w regionie. Jest to niezbyt może wygodne ale do przyjęcia dla Rosji i Niemiec. Dziś jednak gra toczy się na o wiele wyższym poziomie bo o kontrolowanie świata. Nie jesteśmy krajem prowadzącym samodzielną politykę zagraniczną i wojskową. Jesteśmy, podobnie jak Litwa, członkiem NATO. Członkiem agresywnego paktu łamiącego porozumienia zawarte z ZSRR/Rosją i wszelkim pomysły związanym z ULB Rosja musi się przeciwstawić w każdy dostępny sposób. Przypomnę, że:
- w 1990 roku USA obiecały Gorbaczowowi, że w zamian za zgodę na zjednoczenie Niemiec NATO „nie posunie się ani o jeden cal w kierunku wschodnim.
- 12 marca 1999 roku do NATO włączono Czechy, Węgry i Polskę.
- 29 marca 2004 roku Bułgarię, Estonię, Litwę, Łotwę, Rumunię, Słowację i Słowenią
- 1 kwietnia 2009 roku Albanię i Chorwację
A teraz omawia się ewentualne przystąpienie do NATO Gruzji i Ukrainy. W tej sytuacji wracanie do mitu Giedroycia to nic innego jak próba dalszego osaczania Rosji w celu jej zdławienia. To nie jest nasza gra – to jest gra w interesie utrzymania amerykańskiej dominacji na świecie. Rosja ma prawo czuć się zagrożona i tak się czuje. Coś jednak się zmieniło. Od dziesięciu lat Rosją rządzi Putin. O ile Rosję Jelcyna można było lekceważyć o tyle Rosja Putina to przeciwnik zupełnie innej wagi. Ile kosztuje naruszanie jej interesów przekonała się Gruzja a teraz przekonuje się Ukraina. I jakoś pomoc Wielkiego Brata zza oceanu w niczym tym krajom nie pomogła. Wręcz przeciwnie. W Syrii Rosja pokazała, że jest w stanie wyautować USA. Dlatego też nie widzę szans powodzenia polityki tworzenia ULB+Polska. Natomiast perspektywę wojny przy takiej próbie - jak najbardziej.
Litwa, Białoruś + Ukraina – z kim rozmawiać
Litwa
Podstawą mitu Giedroycia jest wspólny mianownik w postaci zagrożenia ze strony Rosji. Ale te zagrożenie widocznie jest zbyt małe żeby taka Litwa przestała być naszym wrogiem a stała się chociażby neutralna. Dla Litwinów ważniejsze jest prześladowanie Polaków niż jakakolwiek forma współpracy. Polacy na Litwie nie mają nawet prawa do polskich imion i nazwisk! A my kładziemy uszy po sobie żeby tylko Litwinów nie zrażać. No to nas nie szanują. Oni mają uznać naszą wiodącą rolę? Wolne żarty.
Białoruś
Jedynym krajem z tej wyliczanki, którego władze nie robią problemów Polakom a naród jest wręcz nam życzliwy jest Białoruś. Tam do dzisiaj z sentymentem wspominane jest Wielkie Księstwo Litewskie jako państwo białoruskie co zresztą było prawdą bo Litwini w nim stanowili margines. Ale tu z kolei my zadeklarowaliśmy się jako wróg Białorusi i od lat usiłowaliśmy zmontować jakąś opozycję zdolną do obalenia legalnego rządu. Kompletnie bez skutku. Białorusini wybrali opcję wschodnią, zgodną z ich kulturą i religią. Mają do tego prawo, nie przejdą na stronę Zachodu tylko dlatego, że my tak chcemy. Co zresztą mamy im do zaoferowania? Konflikt z Rosją? Aż taki głupi to prezydent Łukaszenka nie jest. Balansuje pomiędzy Rosją a Zachodem wyciągając z tego różne korzyści i stopniowo budując materialne podstawy trwałej niepodległości. Jest to dobrowolny sojusznik Rosji czerpiący z tego układu znaczne korzyści i bez użycia siły zmienić się tego nie da.
Ukraina
Pozostaje najważniejszy element tej układanki – Ukraina. Ale czy jest takie państwo jak Ukraina? Na mapie taka nazwa jest, są placówki dyplomatyczne, są Ukraińcy na saksach w Polsce ale czy istnieje Ukraina to już takie pewne nie jest. Do czasu siłowego obalenia prezydenta Janukowycza wszystko jeszcze wyglądało normalnie ale rządy pomajdanowe po części obnażyły słabość a po części spowodowały zniszczenie struktur państwowych. Janukowycz balansował pomiędzy Rosją a Zachodem i jakoś utrzymywał państwo w całości a każdy dzień istnienia umacniał więzi państwowe. Majdan zwichnął wszystko. Do głosu doszli nacjonaliści najgorszego sortu. I nie jest problemem to, że są nacjonalistami. Problemem jest to, że jako jedyną tradycję uznali tradycję OUN i UPA zaprzeczając całej reszcie. Przecież znakomita większość Ukraińców walczyła w szeregach Armii Czerwonej, setki tysięcy żołnierzy ukraińskich oddało życie w walce z hitlerowcami. I teraz zaprzeczono im prawa do godności. Pozbawiona tradycji własnej państwowości Ukraina nie jest krajem jednolitym. Obecny jej kształt ma z nadania Lenina, Stalina i Chruszczowa. Do należących niegdyś do Polski ziem etnicznie ukraińskich Lenin dołożył zamieszkane przez Rosjan obszary na wschodzie, Stalin dodał ziemie, które utrzymały się przy Polsce i Rumunii a Chruszczow dodał Krym w 1954 roku. A po Majdanie mniejszościom narodowym odebrano prawo do języka a przecież wschód Ukrainy mówi po rosyjsku i samych Rosjan jest tam 8 milionów. Trudno się dziwić, że część ludności powiedziała – dosyć. Wojna jaka na tym tle wybuchła spowodowała kompletny rozpad państwa i utratę Krymu oraz Donbasu. Każdy jej dzień pogarsza sytuację materialną kraju. Czy to jest partner z którym można zawiązywać jakiekolwiek sojusze? Ukrainy nie obronimy przed nikim. Jesteśmy na to za słabi. Jedyne co Ukraina ma nam do zaoferowania to wciągniecie do konfliktu z Rosją. Tym bardziej, że Ukraina nie wiąże z nami żadnych planów. Trudno zresztą się dziwić. Ukraina by przetrwać potrzebuje pomocy materialnej i dlatego rozmawia o tym z Niemcami. W sprawach politycznych rozmawia z USA bo skoro jesteśmy tylko wykonawcami polityki amerykańskiej to jaki sens jest rozmawiać ze sługą kiedy to pan decyduje.
Owszem, Ukrainie można i trzeba pomóc. Po pierwsze przestać popychać ją do dalszego przedłużania konfliktu. Ukraińcy powinni przyjąć do wiadomości, że Krym jest częścią Rosji i to się nie odstanie. Podobnie Donbas. Z każdym dniem konfliktu maleje szansa na powrót Donbasu, nawet w ramach konfederacji, do Ukrainy. Przecież jedyną siłą powstrzymującą Donbas od przyłączenia się do Rosji jest prezydent Putin. Rosja ciągle nie chce tego zrobić. Jeżeli jednak konflikt potrwa dłużej to właśni obywatele zmuszą Putina do takiej decyzji. Możemy dalej wspierać politykę wojenną. Ale gdy zabraknie wsparcia ze strony USA, co może stać się już niedługo, niespodziewanie dla siebie możemy mieć nową „unię” z Ukrainą. Nie państwową tylko ludnościową. Już teraz w Polsce znalazło swój nowy dom, a przynajmniej pracę, ponad 700 tys. Ukraińców. Ciężko pracują na chleb, na który nie mogą zarobić na Ukrainie. Gdy na skutek przedłużajacej się wojny gospodarka Ukrainy załamie się całkiem to zjawi się tu ich więcej. Ukraina liczy 45 mln mieszkańców. Pytam ile milionów ludzi może wchłonąć nasza gospodarka? Ilu uchodźców jesteśmy w stanie wyżywić? I jakie warunki im możemy zapewnić? Popatrzcie na to co się dzieje. Już dzisiaj Ukraińcy stają się pracownikami drugiej kategorii, niżej opłacanymi a i traktowanymi różnie. Jak będzie ich więcej będzie jeszcze gorzej co w konsekwencji musi doprowadzić do konfliktu pomiędzy czującymi się pokrzywdzonymi gorszymi zarobkami Ukraińcami a Polakami sądzącymi, że to przez nich tracą szansę na podwyżki albo nawet pracę. Tego nam potrzeba?
I tu zacytują Korejwę „Klęska Ukrainy prędzej, czy później przerodzi się bowiem w naszą klęskę.”
Dalej pisze, że „nasz stosunek do Ukrainy nie może bowiem opierać się na sentymentach, miłości do dumek i haftowanych bluz. Nie może również poprzestawać na pamięci o zbrodni wołyńskiej, wściekłości na wyczyny lwowskiej administracji wobec cmentarza Łyczakowskiego albo wypominaniu Ukraińcom dywizji SS "Galizien".” Ma rację. Ale powinien te słowa rozszerzyć również na Rosję. Zgadzam się też z nim, że te wszystkie „pojednania” narodów to nic innego jak infantylny spektakl nie mający nic wspólnego z rzeczywistością. Dla mnie wszelkie żądania przeprosin ze strony Niemców, Ukraińców czy Rosjan to tylko próba upokorzenia ich i potwierdzenia naszego poczucia moralnej wyższości, nie zawsze uzasadnionego. Państwa nie przepraszają, zrobić to mogą tylko ludzie – sprawcy czynu i tylko z własnej woli. Inaczej jest to funta kłaków warte.
Ale nade wszystko powinniśmy pamiętać, że w polityce nie ma sentymentów ani honoru. W polityce liczą się tylko interesy. Naszą politykę w stosunku do Ukrainy powinna dyktować chłodna kalkulacja. Ukraina jest naszym dużym sąsiadem i być nim nie przestanie. To samo dotyczy Rosji – jest naszym wielkim sąsiadem i też nie zniknie. Powinniśmy odrzucić mrzonki Giedroycia i na spokojnie zastanowić się jakie mamy interesy my, jakie ma Rosja i jakie Ukraina. Podobnie policzyć stosunek sił dzisiaj i perspektywy jego zmiany na przyszłość. I wtedy zobaczymy co jest do ugrania. Jeżeli oczekujemy, że ktoś pozwoli nam na realizacje naszych interesów to musimy w swoich kalkulacjach uwzględnić i jego pragnienia. Inaczej pozostaje konflikt a jak się wychodzi na konflikcie to wczoraj pokazała nam Gruzja a dzisiaj pokazuje Ukraina.
Problemem wspólnym dla obu naszych krajów jest historia albo inaczej, polityka historyczna. Obecne władze Ukrainy odrzucają znaczną część ukraińskiej historii. Budują swoją tożsamość na odrzucaniu wspólnej historii z Polską w odległej przeszłości oraz na odrzucaniu wspólnej historii z Rosją. Stawiają na tych, których niby patriotyczna polityka poprowadziła do klęski poprzedzonej zbrodniami popełnionymi na sąsiadach. W efekcie ukraińskim mitem założycielskim staje się nienawiść do Rosjan i do Polaków. Pozwala to skutecznie wypierać z pamięci własne błędy i niegodziwości a uniemożliwia racjonalną ocenę postępowania sąsiadów. Pozostaje im wyłącznie historia w kontrze do sąsiadów co jest świetnym paliwem do wzniecania nowych konfliktów ale kiepskim budulcem państwa.
My, Polacy, robimy to podobnie. W sposób zupełnie ogłupiający czcimy samobójcze akty powstańcze i wszelkie działania militarne, których wspólnym mianownikiem jest klęska i kompletny brak pożytku dla sprawy polskiej. Bo co Polsce dała samobójcza walka „niezłomnych”? Co nam dało Powstanie Warszawskie z 200 tys. ofiar gdy wszystko było już poukładane i nic nie można było zmienić? Czym, w wymiarze politycznej skuteczności, różniło się to od walki UPA. I my i oni odrzuciliśmy tych, którzy zamiast umierać po lasach i więziennych celach, uznali otaczającą ich rzeczywistość i zrobili to co się dało zrobić w istniejących warunkach. Jedni odbudowali zniszczoną wojną Ukrainę, taką jaka była, pozbawioną niepodległości. Drudzy odbudowali zniszczoną Polskę, też taką jaka była, o ograniczonej suwerenności.
My też uprawiamy historię w kontrze do sąsiadów.
Uważam, że z Ukrainą należy rozmawiać i prowadzić normalne interesy nie kombinując zbyt wiele. Choćby nam się nie wiem jak spieszyło, potrzebujemy jeszcze wiele lat na ostudzenie emocji i nawiązanie zwyczajnych, nudnych stosunków. Można to osiągnąć nie przez efektowne programy będące de facto drogą na skróty lecz przez zwykły handel i sąsiedzkie kontakty. Od zaraz to można tylko wojnę wywołać.
Wracając do koncepcji ULB + Polska – nasuwa się pytanie kto miałby być liderem tego obszaru? Polska? Pozycji lidera nie da się zadekretować. Trzeba nim po prostu być. Żeby zobaczyć czy jesteśmy liderem trzeba się obejrzeć – jeśli za nami idą inni to jesteśmy nim. Czy ktoś idzie za nami?
Adam Kowalczyk
Skomentuj
Komentuj jako gość