Doprawdy, niewdzięczność ludzka nie zna granic. No bo, jako to jest? Tyle, wyrażonej w okrągłych pięćsetkach hojności, twarda zapowiedź obniżenia wieku emerytalnego, a tu co? Czarna niewdzięczność i „brak akceptacji społecznej” dla podwyżek dla osób zajmujących najwyższe stanowiska państwowe.
A wszystko przez nieuleczalną u demokratycznych wybrańców naiwność, że jakiekolwiek rozdawnictwo, nawet na taką skalę jak 500+, wzmocnione zapowiedziami obniżenia wieku emerytalnego, rodzi jakąś formę zbiorowej wdzięczności i daje przyzwolenie, choćby swoich wyborców, na kilkutysięczne podwyżki dla politycznej elity. Współczesny, zdemoralizowany prześciganiem się w obietnicach polityków wyborca „bierze i nie kwituje”, utwierdzony wielokrotnie słyszanymi zapewnieniami, że to wszystko mu się należy. Co innego politycy. W powszechnej świadomości to na ogół ludzie mało kompetentni, produkt przyspieszonego, partyjno-marketingowego awansu, dla których kilkanaście czy nawet 6-7 tysięcy to o wiele za duże „koryto”.
Dlatego żal było patrzeć, jak członkowie rządu i parlamentarzyści, niczym zalęknieni tym co zmalowali i przyłapani na gorącym uczynku chłopcy, umykali przed dziennikarzami bełkocząc jakieś żałosne wykręty. Na dodatek nie udało się oswoić tabloidów i przykryć ich przekazu opiniami przychylnych mediów, ponieważ jedni mogli na tym zarobić, a inni nie chcieli umierać za z góry źle przygotowaną sprawę. Zawiedli też posłowie opozycji, zwłaszcza Kukiz 15, którzy, zamiast bieżących zysków finansowych, wybrali długoterminową inwestycję polityczną.
Jednak wycofanie się chyłkiem z projektów podwyżek nie załatwia realnego problemu wynagrodzeń członków rządu. Jest oczywiste, że ściągnięcie doń, zwłaszcza na szczeblach wiceministrów i sekretarzy stanu, wysokiej klasy fachowców wymaga innego poziomu wynagradzania. Praca tych ludzi zwróciłaby się nam wszystkim z nawiązką. Jestem przekonany, że Polacy by to zrozumieli bez sięgania po takie populistyczne fortele, jak perspektywa uzależnienia płac najważniejszych w państwie urzędników od wzrostu PKB, choć ci żadnej jego części nie wytwarzają. Pod kilkoma wszakże warunkami.
Po pierwsze, podwyżki nie mogą obejmować parlamentarzystów, bo ich dwanaście tysięcy, plus szereg innych przywilejów, to przy ich społecznym statusie „miernych, ale wiernych” i tak zbyt wiele.
Po drugie, konieczne jest wyznaczenie sztywnej linii demarkacyjnej pomiędzy polityczną sferą rządzenia, a dobrze opłacanymi, lojalnymi fachowcami.
Po trzecie, samoograniczenie politycznego apetytu, którego łapczywość w przypadku obecnego rządu osiągnęła rekordową liczbę 115 ministrów, sekretarzy i podsekretarzy stanu, co ułatwiłoby znalezienie środków na konieczne podwyżki wynagrodzeń.
To niby takie proste, a jednak….zawsze o jeden, partyjny „most za daleko”.
Systematyczny wzrost rządowej biurokracji o wiele łatwiej ukryć przed wzrokiem wyborców, niż uzasadnić skokowe podwyżki dla takiej armii darmozjadów. To ułatwia kierowanie partią, ale rządzić efektywnie państwem nie jest w takich warunkach łatwo.
Chciałoby się wierzyć, że skądinąd słuszny pomysł podwyżek dla merytorycznych pracowników rządu wiązał się z szerszym zamiarem zmiany koncepcji funkcjonowania administracji centralnej. Wymianą kadr i ściągnięciem dobrze opłacanych fachowców z rynku komercyjnego. Ale pomysł z podwyżkami dla parlamentarzystów świadczy, że bardziej chodziło o Koryto+, czego „suweren” swoim wszechwidzącym okiem tabloidów się dopatrzył i natychmiast, sobie tylko wiadomymi kanałami uświadomił Prezesowi, że nie wszystkie plusy są dodatnie.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość