Wszystkie demokratyczne kraje świata, w tym takie jak USA, Kanada, UK, Australia i inne prowadzące się wg zasady mature democracy stosują system wyborczy, który my nazwaliśmy Jednomandatowymi Okręgami Wyborczymi. Istotą tego systemu jest fakt, iż zwycięzcą jest ta osoba, która uzyskała w okręgu największą ilość ważnych głosów. Koniec. Kropka.
Może być w okręgu wybieranych także dwóch czy trzech kandydatów. Rozumie się, że zwyciężają kandydaci w kolejności uzyskanej ilości głosów. Tyle i aż tyle. W USA wybiera się wszystkich (np. prokuratora okręgowego, kuratora szkolnego itp.) i każdego, i zawsze w tej procedurze wyłaniania zwycięzcy.
W Polsce stosujemy metodę opracowana przez belgijskiego matematyka Victora D'Hondta która za pomocą ilorazów wyborczych ustala proporcjonalne wyniki w listami wyborczymi. Matematyk podaje sposób i algorytm, a jego zadaniem jest wniesienie wkładu do rozwoju matematyki. Korzyści polityczne go nie interesowały. Mamy zatem prawdziwe zawirowania. W Olsztynie np. w ubiegłej kadencji mieliśmy radnego z wynikiem 83 głosów, podczas gdy kandydaci z 8-krotną ilością uzyskanych głosów, do Rady Miasta nie weszli. Piękny umysł matematyka komuś się mocno przydaje. Tzw. JOW-y ten żenujący spektakl przerywają.
Innym elementem jest podkreślony w wywiadzie fakt pozbawienia biernego prawa wyborczego dla 99.99% polskiego społeczeństwa. Słusznie podkreślono że „miejsca biorące" rozdzielane są według najgorszego klucza, którym jest (przepraszam za słowo) przydupnictwo partyjne. Koniec. Kropka.
Najważniejszym elementem poprawnego działania zasady „mature democracy" jest prawny zakaz funkcjonowania na forum rady, sejmu, sejmiku itp. Wszelakiej maści klubów partyjnych, kół zrzeszających radnych (posłów) i innej maści koterii. Jedynym zorganizowanym organizmem w radzie są KOMISJE rady miasta, sejmu, senatu powołane przez owe gremia i działające podmiotowo. „Dyscyplina klubowa" czyli partyjna jest prawem ZAKAZANA we wszystkich prawdziwie demokratycznych krajach świata. Jest ona przecież jawnym zaprzeczeniem elementarnie pojmowanej logiki. Jeśli radny (poseł) ponosi odpowiedzialność (w tym także karną) za podejmowane w głosowaniu postawy (przyczyniające się do powstania szkody), to co ma zrobić sąd w przypadku, gdy do szkodliwego społecznie głosowania został oficjalnie przymuszony na mocy wydanej mu dyrektywy, pod nazwą „dyscyplina klubowa".
Jest oczywistym, że do zgłoszenia kandydata jest potrzebne jakieś wsparcie publiczne. Sprawa JOW-ów może zostać pogrzebana np. wymogiem zdobycia 3000 podpisów pod listami kandydata. Jest oczywistym, że partie polityczne posiadające swoje struktury, setki „nagrzanych" młodzieńców taką ilość podpisów pod listami swoich „przydupasów" zdobędą. Pozostałym będzie trudniej.
Ktoś mi odpowie, że np. we wspomnianych USA mamy demokratów i republikanów w senacie i że są tam JOW-y (do wyborów lokalnych przystępuje tam z reguły po kilkanaście partii różnorakiego koloru). Odpowiadam przykładem. W styczniu 2012 roku odbyło się najważniejsze dla Obamy głosowanie nad propagowanym przez niego obowiązkowym ubezpieczeniem dla 45 mln nieubezpieczonych dotychczas Amerykanów (gdzie sam pobyt w szpitalu kosztuje dziennie ponad 2 tys. dolarów plus koszt każdej czynności medycznej, co daje przeciętnie łączną kwotę około 5 tys. USD/dziennie). Podczas głosowania 39 członków partii demokratów (partia Obamy) zagłosowało „przeciw" zaś jeden republikanin (opozycja) był „za". Nikogo „z klubu" nie usunięto, nikomu nic nie zarzucono. Siłę „mature democracy" w praktycznym kierowaniu rozwojem społeczeństwa określają konkretne rozwiązania, rozwiązania akceptowalne dla społeczeństwa i uważane za sprawiedliwe. Może kolejny przykład z tejże USA: Otóż ciąża, która nie jest zdarzeniem losowym (nie mylić z przypadkowym) w USA nie jest objęta ubezpieczeniem HIP i poza prywatnymi żadnym innym. Koszt porodu wynosi ponad 13 tys. USD (bez powikłań), co równa się cenie brand new Toyota Corolla. Z 300 milionowego społeczeństwa, ¼ to kobiety posiadające „możliwości prokreacji". Nie zanotowano tam ani jednego przypadku porodu „w okolicach śmietnika, w krzakach zwanych tam bushem itp.). To jest właśnie „mature democracy" i postrzeganie potrzeb każdego obywatela (a nawet nielegalnego imigranta).
Wracając do JOW-ów, obserwuję duże zaniepokojenie lemingów oraz notabli partyjnych, słyszę potok wypowiadanych głupstw w tym jakieś propozycje „systemu mieszanego" czyli coś dla nas (dla najważniejszych z nas) i reszta dla was. JOW-y zorganizowane według podanych przeze mnie zasad wykluczają z życia politycznego „nierobów partyjnych", „umocowanych w strukturach", posiadających „wypracowane latami pozycje" i tym samym należne im z mocy prawa siedziska w sejmie, senacie, radach gminnych. Zagłada wypracowanego takim wysiłkiem systemu? Lemingi i partyjne gremia mają mass media, portale, wiele możliwości masowego ogłupiania obywateli, którzy są jedynie „dostarczycielem dóbr" dla wymienionych. Jak słuszne napisano, programy wyborcze nie są po to aby je realizować. To powinno być oczywista oczywistością.
Słuszne uwagi o niechęci partii politycznych do idei JOW. Zapytajmy czym są partie polityczne i co robią. Otóż w wydaniu regionalnym są to grupki trzymających się razem kolesi, którzy uaktywniają się w okresie wyborczym (do sejmu, rad gminnych i jakichkolwiek innych wyborów). W regionie mamy raptem 50 osób opłacających składki członkowskie w szeregach największych partii (partii władzy i opozycji). Kierownik „układacz" listy jest lokalnym guru i biada temu kto tę oczywistość podważa. Zatem partie polityczne mogą sprawę JOW-ów położyć i w istocie referendum będzie nieważne. Przypomnijmy, że referendum jedynie w sprawie odwołania władz gminy działa skutecznie (jeśli było prawomocne i dało określony wynik). Odwołany w referendum wójt czy prezydent miasta po prosu jest pozbawiony stanowiska. Referendum „w sprawie innej niż odwołanie władz gminy", czyli wypracowania opinii o „czymś" nie musi skutkować wprowadzeniem „tego czegoś" w życie. W kwestii JOW może to oznaczać liczne „modyfikacje" tej oczywistej w przyzwoitym społeczeństwie idei.
Spotykamy się z „zarzutem" że JOW-y wprowadzone w wyborach do senatu się „nie sprawdziły" bowiem wygrywają i tak kandydaci partii politycznych. Zapytajmy dlaczego wygrywają partie?
Czynnikiem nr jeden jest wymóg 3000 podpisów pod listą na kandydata. Bez aparatu partyjnego lub bez znaczących własnych środków takiej liczby podpisów nikt nie jest w stanie zebrać.
Po wtóre: kandydaci partii otrzymują środki partyjne (z naszych podatków) na liczne i wystawne bilbordy, czas antenowy dla partii, wykupione publikacje w prasie, w programach radiowych i telewizyjnych. Jest jeszcze jeden element, którym jest elektorat. Znam ludzi, którzy na kandydata z „innej gliny" nigdy nie zagłosują. Cechy osobowościowe, etyka, zasady moralne itp. ich kandydata nie mają znaczenia. To jest zły nawyk, nabyty w ostatnich 70 latach. Głosowaliśmy „bez skreśleń" co dawało mandaty dla kolejnych po sobie kandydaturach do pełnej liczby mandatów w regionie. Obecnie musimy skreślać i głosujemy na jedynki (miejsca biorące najogólniej mówiąc) bowiem inaczej nasz głos „się zmarnuje". Na ostatnich wyborach samorządowych oddałem głos na najlepszego, moim zdaniem, kandydata, który miał miejsce 10 na liście i oczywiście nie został radnym. Nie czuję się przegranym. Identyfikacja takiego zachowania jest trudna. Zastanawiałem się dlaczego przez 12 lat ZAWSZE tankowałem na stacjach „HESS" pomimo faktu, iż benzyna w USA jest na każdej stacji w tej samej cenie (jeśli jest różnica to śladowa, podobnie z papierosami), benzyna jest standardowa i wyjeżdżając z bramy mojego domu miałem na najbliższym skrzyżowaniu 4 różne stacje benzynowe a po drodze do autostrady na odcinku 2 mil miałem jeszcze 8 innych stacji z benzyną w tej samej cenie. Na pytanie, dlaczego nie możemy oderwać się od skreśleń „miejsc biorących", o których wiemy, że „zdobyte" zostały na zasadach przez nas nieakceptowalnych, odpowiedzi nie mamy. Jesteśmy „w drodze" a drogą taką jest np. omówione w artykule spotkanie i 50 osób na nim obecnych.
Internauta „xxxx"
Od redakcji:
Pod wszystkim co pan napisał, podpisuję się obydwoma rękami. Jest tylko jedno „ale", struktura kapitału w III RP. Jak pan doskonale wie, w wyniku okrągłostołowego dealu kapitał krajowy jest w lwiej części w rękach byłych towarzyszy z PZPR, ZSL i SD i ich służb (SB, WSI, WSW itp.)
Dlaczego PO jest za likwidacją finansowania partii z budżetu? Bo bez tego nie byłoby w III RP realnej opozycji, gdyż strumień dotacji i darowizn płynąłby głównie do kasy Platformy.
JOW-y przy obecne strukturze kapitału oznaczają, iż tak jak w senacie Kulczyk, Solorz-Żak et consortes wykupią miejsca w sejmie dla swoich marionetek.
Ma pan jaskrawy przykład tego mechanizmu w ostatnich wyborach prezydenckich w Olsztynie. Mieliśmy do wyboru między dżumą a cholerą. Miejscowy potentat w branży deweloperskiej postawił na „Gruchę", wpompował straszną kasę w jego kampanię na łamach polskojęzycznej gazety. Dlaczego nie zawołał młodych ludzi ze stowarzyszeń typu FRO i nie powiedział im „startujcie do rady, pomogę wam". Dlaczego nie wsparł niezależnych mediów w Olsztynie? Tymi pieniędzmi, które zainwestował w „Gruchę" mógł wprowadzić kilku niezależnych radnych i stworzyć przeciwwagę dla mediów skorumpowanych przez władzę. Miał to gdzieś, bo liczy się dla niego tylko jego interes, a nie dobro wspólne. Takich mamy kapitalistów w III RP. Innych wyeliminowano (patrz casus Kluski i przedsiębiorców z Krakowa zniszczonych przez przestępców z prokuratury i skarbówki, co pokazał film „Układ zamknięty").
Najpierw musimy zmienić strukturę kapitału, szczególnie w mediach, bo kto ma kapitał i media, ten ma władzę.
Pozdrawiam
Adam Socha
Skomentuj
Komentuj jako gość