Dzisiaj już wiemy, że to Donald Tusk wywołał wojnę polsko-polską i w rezultacie doprowadził państwo do rozkładu („państwo istnieje teoretycznie"). Jego ucieczka z tonącego okrętu III RP na tłustą posadę w Brukseli jest szansą na zawarcie pokoju polsko-polskiego, tak ważnego w obliczu agresji rosyjskiej. Ten scenariusz rozważa w wpolityce.pl Piotr Cywiński. Oto główne tezy jego artykułu:
„Nasza scena polityczna normalna nie jest. Jej nienormalność wynikła między innymi z tego powodu, że swego czasu, wyłącznie z partykularnych względów przegrany Tusk storpedował powstanie koalicji PO-PiS, na którą wskazali polscy wyborcy. Co więcej, to jego partia rozpętała „wojnę polsko-polską" i kampanię nienawiści przeciw potencjalnemu partnerowi, choć na zasadzie: „łap złodzieja, krzyczy złodziej", wmawiała ją Prawu i Sprawiedliwości, ba, uczyniła niemalże idiotę z prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, wielkiego polskiego patrioty, który przewidywał wszystko to, z czym nowemu szefowi Rady Europejskiej z Polski przyjdzie się mierzyć na międzynarodowym forum...
Najlepszym komentatorem zdarzeń jest czas. Dziś PO znów znalazła się na rozdrożu, znów stoi przed fundamentalnym nie tylko dla niej dylematem, czy będzie ciągnęła za sobą - przepraszam za język posła Stefana Niesiołowskiego - ten smród, czy będzie pławić się w blasku swego europomazańca, bronić i trwać w zegarkowo-taśmowym państwie kolesiów ze szkodą dla wszystkich. czy stać ją będzie na krytyczną samoocenę.
W polityce nigdy nie mów nigdy. Pamiętam przedwyborcze banery niemieckich socjaldemokratów (SPD) z wówczas jeszcze siedziby rządu Niemiec w Bonn, z wizerunkiem kanclerza-bałwana śniegowego Helmuta Kohla i zapowiedzią: „Wkrótce go nie będzie...", czy słonia zanurzonego w Jeziorze Wolfganga (ulubione miejsce wypoczynku Kohla), z podpisem „Wielki w topieli...". Niemieccy „socis", którzy obsobaczali byłego szefa rządu, że zamiast „ojcem zjednoczenia" powinien być nazywany „ojcem bezrobocia, długów i biedy", po osiemnastu latach wygrzewania ław opozycji zdobyli władzę. Pomogli im w tym Zieloni. Ich wspólna przygoda skończyła się kilka lat później. Pamiętam też kampanię chadeków z CDU/CSU, którzy wymyślili plakat wyborczy z podobizną kanclerza Gerharda Schrödera, jako przestępcy ściganego listem gończym. Jednak, mimo tak ostrej walki politycznej, dla dobra kraju musiała powstać koalicja CDUCSU-SPD, bo taka była wola wyborców - postponujący się nawzajem rywale musieli usiąść do stołu. Zmieniali się liderzy partii, zmieniał się ich kurs, niemożliwe stało się możliwe, choć każda z nich zachowała swoje granice kompromisu.
Kto w polityce bierze pod uwagę tylko układ „zero-jedynkowy", ten już przegrał. Niezależnie od wszystkich różnic występujących na niemieckiej i na polskiej scenie politycznej, istnieje jeden wspólny mianownik: właśnie wola wyborców i dobro kraju. Powyborcze rozdania nie są trudne do przewidzenia. Nawet jeśli, zgodnie z dzisiejszymi sondażami, wygra PiS, nie zdobędzie w Sejmie większości nieodzownej do dokonania zmian w konstytucji i przeprowadzenia zapowiadanej, głębokiej przebudowy państwa. Co więcej, szukanie koalicyjnej protezy w postaci małej, posiłkowej partii, może skończyć się tak, jak przedwczesne rozwiązanie rządu egzotycznego układu z „kurwikami w oczach", skleconego przez PiS na użytek chwili z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin. Były premier, prezes Jarosław Kaczyński powinien walczyć i będzie walczył o zwycięstwo, lecz wygrana na punkty nie jest bynajmniej równoznaczna ze zdobyciem władzy i możliwości realizacji zapowiadanych programów.
To samo, może nawet w większym stopniu, dotyczy PO. Kończący urzędowanie premier Donald Tusk nie jest pępkiem świata. On sam z pewnością i we własnym interesie będzie starał się zachować wpływy, tylko po co? Członkowie PO muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, komu i czemu mają służyć...? Czy chcą brać udział w spektaklu zmarnowanych szans? Nikt nie mówi, że będzie łatwo, ale głębokim i uzasadnionym uprzedzeniom wbrew, zwłaszcza po partii Kaczyńskiego, koalicja PO-PiS, czy PiS z PO nie jest tematem z „wczoraj". Rzecz jasna, unijny „prezydent" in spe Donald Tusk zrobi wszystko, by nigdy nie doszło do ich porozumienia, mam też świadomość, że dla wielu przeciwników jego rządów, (do których i ja się zaliczam), wydaje się to obecnie nie do pomyślenia, ale - ...w polityce nigdy nie mów nigdy.
Piotr Cywiński
Skomentuj
Komentuj jako gość