Czy minione dziesięć ostatnich lat to unikatowy okres w historii Polski, który prowadził do wszechstronnej modernizacji naszej gospodarki, administracji i życia społeczno-politycznego? A może należy uznać ten okres jedynie za spektakularny „rozbłysk", który nie prowadzi do trwałego rozwoju? Dekada Polski w UE wymaga obiektywnej oceny naszych dokonań oraz postawienia elitom rządzącym naszym państwem szeregu trudnych pytań.
Należy pamiętać, że dynamiczny wzrost gospodarczy w ostatnim dziesięcioleciu był możliwy dzięki napływowi zewnętrznych inwestycji oraz szybko wzrastającemu zadłużeniu publicznemu (większemu niż podczas rządów Edwarda Gierka). Inwestycje zagraniczne nie budują jednak długofalowych przewag konkurencyjnych, a wejście na wspólny rynek stworzyło niszę dla modelu rozwoju opartego na tanich kosztach produkcji i intensywnej współpracy z wiodącymi firmami z UE, przede wszystkim niemieckimi. Według wybitnej badaczki naszego regionu Rachel Epstein – integracja z UE nie zmniejszyła zasadniczo historycznych różnic między zachodnią i środkową częścią Europy. W pewnym stopniu utrwaliła nawet dotychczasowy model rozwoju zależnego Europy Środkowej (nadmierna konsumpcja towarów importowanych przy niewystarczających inwestycjach produkcyjnych, zwłaszcza podnoszących poziom innowacyjności i dużej zależności całego regionu od napływu zagranicznego kapitału inwestycyjnego).
Istotnym aspektem polskiej integracji z UE były środki pomocowe polityki spójności i polityki rolnej. Według danych resortu rozwoju regionalnego do 2013 roku w ramach polityki spójności wpłynęło do Polski ponad 82 mld euro, czyli ok. 342 mld zł. Dzięki tym środkom zrealizowano prawie 172 tys. projektów. Uznaje się jednak, że inwestycje polityki spójności dość powierzchownie modernizowały polską gospodarkę, przeważały bowiem inwestycje infrastrukturalne lub takie, które poprawiały jedynie warunki życia mieszkańców (przykładowe chodniki i ścieżki rowerowe), a w zbyt małym stopniu wzmacniające konkurencyjność i innowacyjność polskiej gospodarki. Co więcej, polskie władze skupione były na absorpcji środków europejskich i tylko w niewielkim stopniu na strategicznym planowaniu ich wykorzystania z punktu widzenia miejscowych potrzeb rozwojowych. Zasadnicze decyzje programowe były bowiem podejmowane w Brukseli.
Obserwujemy także pasywność urzędników na polu strategicznym zwłaszcza w zakresie umiejętności praktycznego realizowania strategii. W rezultacie polska administracja dość dobrze wdraża polityki i regulacje europejskie, ale w niewystarczającym stopniu włącza się w ich kształtowanie zgodne z polskimi interesami, przy jednoczesnej nadmiernej rozbudowie aparatu administracyjnego, nieporównywalnej nawet z czasami PRL. W roku 2012 zatrudnienie w administracji publicznej wyniosło ponad 430 tys. urzędników, w 2005 ok. 367 tys. – wzrost o 15% (głównie w administracji samorządowej). W roku 1988 w administracji pracowało tylko 168 tys. osób.
Wydaje się, że polityki unijne dostarczyły polskiej administracji środków, które wzmocniły stare tendencje. Programy europejskie są w rezultacie przeładowane rozmaitymi obciążeniami urzędowymi, które koncentrują władzę w gestii urzędników i mają ułatwić im wypełnianie obowiązków lub zapewnić ochronę przed ewentualnym ryzykiem. W mniejszym stopniu są natomiast nastawione na obsługę obywateli lub realizację celów danej polityki publicznej.
To wszystko może wynikać z tendencji do słabnącego zainteresowania krajowych elit politycznych strukturalnymi problemami gospodarczymi i społecznymi Polski. Europeizacja prowadzi do uśpienia tych elit i ich poczucia odpowiedzialności za długofalowy rozwój kraju, skłaniając je do doraźnego zadawalania się korzyściami integracji bez dostrzegania wysychania zasobów niezbędnych dla dalszego rozwoju i dla możliwości skutecznego sterowania polityką rozwojową.
Członkostwo w Unii Europejskiej jest dla Polski szansą rozwojową, która wymaga przemyślanej strategii i aktywności po stronie polskich elit. Nie zwalnia ich ani z odpowiedzialności za losy kraju, ani nie powinno prowadzić do przekazania całości władzy do instytucji europejskich. Z drugiej strony, integracja narzuca Polsce określone reguły gry. Stanowią one ramy dla polskiego rozwoju, ujmowanego w szerokim sensie, a więc nie tylko w aspekcie ekonomicznym i społecznym, ale także na płaszczyźnie geopolitycznej. Polska zmieniła bowiem kontekst sojuszy międzynarodowych: z rosyjskiej strefy wpływów na pro-zachodni, jednak zasadniczo nie wyzwoliła się ze statusu peryferyjnego. Można to przyrównać do „złotego kaftanu europeizacji", który sprawia wrażenie komfortowego, ale wiąże się z narzuceniem określonych rozwiązań w polityce krajowej i zagranicznej.
Opisywane zjawisko ma swoje źródło w specyficznych uwarunkowaniach historycznych i geopolitycznych. Po pierwsze wynika z kultury politycznej, która przez całe dziesięciolecia, a nawet wieki adaptowała się do warunków sterowania przez zagraniczne ośrodki polityczne, którą cechował deficyt umiejętności samo-rządzenia. Po drugie, jest związane z deficytem państwa rozumianego jako emanacja wspólnoty politycznej, które powinno dbać o interesy tej wspólnoty, a nie o realizację partykularnych korzyści (lub racjonalności biurokratycznej). Po trzecie, wynika ze słabości wspólnoty narodowej, czego objawem jest niski poziom zaufania społecznego. Wreszcie czwartym uwarunkowaniem pozostaje relatywnie niski potencjał ekonomiczny i geopolityczny Polski, który zmniejsza możliwości prowadzenia skutecznej polityki na arenie europejskiej. Przezwyciężenie powyższych słabości nie jest łatwe, a nawet dodatkowo utrudnione w warunkach integracji europejskiej. Niemniej jednak pozostaje możliwe i konieczne dla zapewnienia Polsce w ramach UE rozwoju opartego na trwałych fundamentach.
dr hab. Tomasz Grzegorz Grosse, prof. UW
Ekspert Instytutu Sobieskiego w obszarze integracji europejskiej
Deficyt handlowy, czyli niekonkurencyjna polska gospodarka
Mamy już 19. rok deficytu handlowego naszej gospodarki, warto przypomnieć, co to jest i jakie ma znaczenie.
Bilans handlowy to pojęcie zapomniane, a oznaczające różnicę między eksportem, a importem towarów. Jeśli więcej eksportujemy niż importujemy mamy nadwyżkę handlową, jeśli więcej importujemy niż eksportujemy - mamy deficyt handlowy. Otóż Polska przez całą prawie historię III RP ma deficyt. Proszę popatrzeć:
Pojęcie nieznane, nie uczą tego w szkołach, nie piszą w mediach, więc cóż to jest? Trzeba do czegoś porównać. Otóż możliwe są w dużym uproszczeniu dwa porównania:
1. do firmy - można porównać bilans handlowy do wyniku operacyjnego firmy, czyli różnicy między kosztami zakupów materiałów a ich sprzedażą. Strata na operacjach oznacza, że podstawowa działalność przedsiębiorstwa jest niedochodowa, a firma jest do zamknięcia, jeśli ten stan się utrzymuje dłużej. Gospodarka narodowa jest znacznie bardziej skomplikowana niż spółka, jednak w obu działają podobne reguły: stratę trzeba czymś pokryć. Najprostsze – sprzedażą majątku lub zadłużeniem. I właśnie ujemny bilans handlowy jest taką maszyną do generowania zadłużenia.
2. do rodziny - podstawowym źródłem dochodu większości rodzin jest praca. Bilans handlowy kraju można porównać do różnicy między wydatkami rodziny a jej dochodami z pracy Jeśli więc wydatki przekraczają dochody z pracy członków rodziny, powstaje sytuacja analogiczna do deficytu wymiany handlowej kraju lub działalności operacyjnej firmy. Powstaje luka, którą trzeba czymś pokryć. Kredytem pożyczką, sprzedażą majątku.
Mamy porównanie, wiemy generalnie, o czym mówimy, mówiąc deficyt handlowy. Oznacza on, że jako społeczeństwo więcej konsumujemy niż wytwarzamy. Jeśli przyjrzymy się dwóm krajom, które są symbolem sukcesu gospodarczego - Japonii od lat 70-tych i Irlandii od lat 80-tych, to widać, że kraje te były konkurencyjne, więcej eksportowały niż importowały, kumulowały kapitał i rozwijały swoje bogactwo. Miały nadwyżkę w bilansie handlowym. Kraje z deficytem handlowym (jak Polska) - wręcz przeciwnie, nie budują bogactwa, ale zadłużają się. Tak samo jest w rodzinie, jaki i w firmie, jak i gospodarce narodowej. Tak jest i dzisiaj w Polsce.
I jeszcze jeden ważny efekt deficytu handlowego. Eksport buduje miejsca pracy, nadmierny import oznacza płacenie za pracę za granicą. I Polska właśnie cierpi na ten bolesny problem. Nie potrafimy odbudować ilości miejsc pracy z PRL-u, co powinno być powodem do wstydu naszych polityków ( a nie jest). Deficyt handlowy odbija się także na mizernym popycie na ręce do pracy. Czyli skutki tego nieznanego szerokiej publiczności (a nawet i elitom politycznym) zjawiska są dość dalekosiężne.
Szkoda, że się tym w ogóle nie zajmujemy.
szesniak.pl
PS. W 2013 roku nadal bilans był ujemny
Skomentuj
Komentuj jako gość