Druga część rozmowy z dr hab. Moniką Barczewską, prof. UWM, była kierowniczką Kliniki Neurochirurgii (do 11 października 2021r.) Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego UWM w Olsztynie. Pierwsza część TUTAJ. Niektóre pytania mogą nie korespondować z odpowiedziami, gdyż w autoryzacji prof. Barczewska zmieniła radykalnie swoje odpowiedzi. Przypomnę, iż w Klinice Neurochirurgii wybuchł w październiku otwarty konflikt, w wyniku którego prof. Barczewska straciła w szpitalu pracę, a dyrektorzy Radosław Borysiuk i Łukasz Grabarczyk - stanowiska.
- Przeanalizujmy Pani czas pracy. Pracowała pani od poniedziałku do środy do 13.30, jako koordynatorka a ostatnio jako kierownik Kliniki Neurochirurgii, a przecież Klinika jest czynna 7 dni w tygodniu. Kilkakrotnie dzwoniłem w środy przed 15.00 do pielęgniarek dyżurnych i za każdym razem mówiły, że Pani pracuje do środy. Ponadto pracowała Pani jako pracownik naukowo-dydaktyczny katedry neurochirurgii UWM oraz jako dyrektor ds medycznych w Instytucie Terapii Komórkowych Sp z o.o. Z ogłoszeń w Internecie wynika, że na stałe mieszka Pani w Pruszkowie i prowadzi w tej miejscowości praktykę prywatną oraz w Warszawie z dr Andrzejem Sobierajem. Może dlatego tak dużo złych rzeczy wydarzyło się klinice, że brakowało Pani nadzoru?
Prof. Monika Barczewska: Wywiązywałam się z umów ze szpitalem. Wszystkie raporty były zatwierdzane. Nie ma podstaw sądzić, że inne moje obowiązki w jakikolwiek sposób nie były realizowane. To nie jest tak, że moja praca w szpitalu jest od poniedziałku od godz 8.00 do 13.30 w środę.
- W internecie są ogłoszenia, że Pani przyjmuje prywatnie w Pruszkowie i Warszawie.
Prof. Monika Barczewska: - Tak, prowadzę również zgodnie z prawem działalność gospodarczą zarejestrowaną zgodnie z KRS. Nie wpływa ona na wykonywanie przeze mnie obowiązków w innych miejscach.
- Czy docierały do Pani skargi rezydentów i stażystów, że Pani jest ciągle nieosiągalna w szpitalu, bo jest pani np. ciągle w ITK?
Prof. Monika Barczewska: - Nie. Pewnie dlatego, że nie jest to prawdą, ale ona nigdy panu redaktorowi nie była do niczego potrzebna.
- Czy miały miejsce takie sytuacje: pacjent czeka pół roku na wizytę w przychodni neurochirurgicznej USK w Olsztynie, jest zapisany do kolejki operacyjnej za kolejne pół roku, po czym jedzie do gabinetu prywatnego przy ul Górskiego w Warszawie i jest operowany w Olsztynie w ciągu 2 tygodni? Czy pani pacjenci z Górskiego oczekują w kolejce na zabiegi w klinice?
Prof. Monika Barczewska: - Zgodnie z kolejką. Natomiast jeśli po pół roku stania w kolejce zgłasza się do kliniki, obojętnie skąd jest skierowanie, jako pacjent pilny, to jest operowany.
- Pytam o to, bo jedna z pracownic szpitala powiedziała mi: „Lekarze kładli prywatnych pacjentów do diagnostyki, żeby nie było widać, że prawie wszystkie łóżka zajmują pacjenci z Warszawy. Chodziło o statystykę, bo na oddziale zabiegowym nie powinni leżeć pacjenci z procedurami zachowawczymi”. Zresztą śp. dyrektor USK Andrzej Włodarczyk w swoim zawiadomieniu do rektora i prokuratury napisał o operowaniu w klinice prywatnych pacjentów na koszt szpitala.
Prof. Monika Barczewska: - Nie jest to prawda. Nigdy nie uczestniczyłam w takim procederze.
- W 2007 roku Onet napisał: „Prywatna lecznica byłego ministra zdrowia Wojciecha Maksymowicza i dwóch innych lekarzy ze Szpitala MSWiA w Warszawie jest furtką pozwalającą szybko dostać się do szpitala. Tak twierdzą pacjenci, którzy mają za sobą wizyty w prywatnej przychodni MBS Polska Medycyna w Warszawie. Przyjmują tam prof. Wojciech M., dr Monika B. i lekarz Andrzej S.. Co ich łączy? Są właścicielami kliniki, a poza tym cała trójka pracuje w Szpitalu MSWiA. M. jest ordynatorem Kliniki Neurochirurgii, a Monika B. jego zastępcą. Z relacji pacjentów, do których dotarli dziennikarze, wynika, że aby dostać się do szpitala bez czekania, wystarczyło odwiedzić prywatną lecznicę”. (Dyrektor CSzK MSWiA w Warszawie odmówił mi informacji na temat przyczyn odejścia M.B., W.M. i A.S. z kliniki "z powodu braku podstaw prawnych")
Prof. Monika Barczewska: - To stek bzdur. Wszystkie zostały dawno zamknięte i nie wykazano żadnych nieprawidłowości w tym zakresie.
- Na portalach typu „znanylekarz” jest bardzo dużo opisów Pani pacjentów, którzy twierdzą, że po pani operacji zostali kalekami. Dotarłem do kilku autorów tych wpisów. Tadeusz W. opowiedział mi historię żony Elżbiety, którą pani operowała na Wołoskiej w 2003 roku. Na operację do szpitala weszła o własnych siłach, ze sprawnymi zwieraczami. Po operacji laserem jego żona przestała czuć nogi, ma zaburzenia w działaniu zwieraczy i ten stan utrzymuje się do dzisiaj, czyli od 18 lat. Zgłosił sprawę do prokuratury. Dwie opinie rzeczoznawców z katedry sądowej w Łodzi i Krakowie jednoznacznie wskazały na techniczny błąd w czasie operacji. Jednak sąd wziął pod uwagę tylko opinię biegłego wskazanego przez Panią, który stwierdził, że to nie był błąd lekarza, tylko pech, który się trafia waz na milion razy.
Paulina R. operowana przez panią 23 marca 2009 roku w klinice w Olsztynie. Rozpoznania: dyskopatia lędźwiowa L5S1. Przewlekły zespół bólowy kręgosłupa lędźwiowego. Rwa kulszowa obustronna. Wypuklina jądra miażdżystego krążka międzykręgowego L5S1. Po operacji było tylko gorzej, nie pomagały wielomiesięczne rehabilitacje. „Nie mogłam chodzić, siedzieć, stać, cały czas ból. Chodziłam zgięta w pół, siedzenie niewykonalne, leżenie najlepsze, ale też bolesne. Nie miałam chęci do życia, nie miałam siły, żeby to gdzieś zgłosić, tylko opisałam swoje cierpienie w internecie. Lekarze powiedzieli mi, że byłam królikiem doświadczalnym, że dr Barczewska miała grant i musiała zrobić pewną pulę operacji zabiegów laserowych i ja się naiwna trafiłam.
Prof. Monika Barczewska: - Nie mogę komentować indywidualnych historii. Obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Ponadto nie opłacam portali medycznych, aby usuwane były nieprzychylne komentarze pod moim adresem. Nie jestem też w stanie powiedzieć jaki procent hejterów w sieci to w rzeczywistości konkurencja medyczna próbująca oczernić moje dobre imię.
- Myślę, że w Polsce jest bardzo trudno udowodnić winę lekarzowi. Moi znajomi prawnicy powiedzieli mi, że tylko bardzo bogate kancelarie stać, by wdawać się w wieloletnie procesy, gdzie na jedną ekspertyzę biegłego lekarz odpowiada kontr ekspertyzą. Pana Tadeusza W. nie było stać na wynajęcie renomowanej kancelarii. Zdecydowana większość pacjentów nie ma ani sił, ani pieniędzy, jak pani Paulina R. i w ogóle nie zgłaszają błędów lekarzy. Dlaczego panią Marię U. operował lekarz Mariusz Sowa, bez uprawnień? (zmarła 2 tygodnie po zabiegu).
Prof. Monika Barczewska: - Tak ja powiedziałam, obowiązuje mnie etyka lekarska oraz ograniczenia natury prawnej - nie mogę wypowiadać się na temat pacjentów. Co do dr Sowy mogę zapewnić, że zarówna w czasie odbywania rezydentury jak i jako dojrzały specjalista swoje obowiązki wykonuje zgodnie ze sztuką lekarską oraz posiadając odpowiednie kwalifikacje.
- Czy dr Mariusz Sowa jest pani kuzynem?
Prof. Monika Barczewska: - Nie łączą nas relacje pozazawodowe.
- Kto operował Tomasza K.? „Zgodnie z raportem napisanym przez dr. Hab. Monikę Barczewską zabieg wykonany był przez dr. Barczewską – czytamy w protokole pokontrolnym NFZ z 2018 roku. - a lek. Mariusz Sowa asystował. Zgodnie z raportem anestezjologa zabieg był wykonany przez Lek. Mariusza Sowę. Zgodnie z raportem pielęgniarki zabieg był wykonany przez lek. Sowę, asystowała dr. Monika Barczewska. Następnie strzałki zmieniają kolejność nazwisk, brak daty i podpisu. Jaka była w rzeczywistości Pani rola przy tej operacji?
Prof. Monika Barczewska: - Nie mogę komentować przebiegu poszczególnych operacji.
- Pytam o operację z dnia 2 sierpnia 2013 roku, kraniotomia w lewej okolicy skroniowej. Pacjent po operacji wypisany, wrócił ze straszliwym bólem głowy, re operowany, zmarł.
Prof. Monika Barczewska: - Nie mogę komentować przebiegu poszczególnych operacji.
- Czy klinika neurochirurgii ma umowę z NFZ jako dyżurujący oddział do zaopatrzenia pacjentów, którzy wymagają wykonania wewnątrzczaszkowych zabiegów endowaskularnych?
Prof. Monika Barczewska: - Tak.
- 22.08.2020 roku pacjent z krwawieniem wewnątrzczaszkowym przyjechał do szpitala, ale na oddziale neurochirurgii nie było nikogo, kto mógłby się zająć tym pacjentem. Dopiero następnego dnia przyjechał lek. Mariusz Sowa. Przecież nie jesteście przeciążeni. USK nie ma dyżurów urazowych tylko Wojewódzki Szpital?
Prof. Monika Barczewska: - Do nas codziennie przyjeżdżają pacjenci urazowi z całego województwa. Rocznie wykonujemy dziesiątki operacji u pacjentów z krwawieniem wewnątrzczaszkowym z powodzeniem ratując ich życie. Wobec takiej liczby operacji nie jestem w stanie z głowy przytoczyć akurat dnia 22.08.20. To było ponad rok temu.
- Bezdomnych, nieprzytomnych też przyjmujecie?
Prof. Monika Barczewska: - Tak. Pacjent to pacjent bez różnicy na swój status materialny.
- Ale zgodnie z umową z NFZ powinna być druga osoba gwarantująca wykonanie tych zabiegów . Chciałbym teraz zacytować, co pracownicy szpitala mi powiedzieli a propos dr S.: „Był czasami tak pijany, że musieli go zamykać pod kluczem w gabinecie, żeby nie widzieli go pacjenci i ściągali wtedy na dyżur rezydenta poza kolejnością, żeby operował, bo dr S. rwał się do operacji”. Tak mi opowiedzieli pracownicy szpitala.
Prof. Monika Barczewska: - Ja dr S. nie widziałam w takim stanie jak pan redaktor przytacza. Dr S. jest cenionym specjalistą, posiadających dużą rzeszę wdzięcznych pacjentów.
- Czy w USK po wykonaniu rezonansu magnetycznego ze skierowaniem od neurochirurga z Kliniki Neurochirurgii, wynik badania powinien dostać pacjent czy lekarz?
Prof. Monika Barczewska: - Jeden i drugi.
- A nie jest tak, że otrzymuje lekarz i pacjent musi pójść po wynik do lekarza i zapłacić za wizytę?
Prof. Monika Barczewska: Nie tak nie jest. Jestem zaskoczona, że muszę dementować takie informacje.
- Profesor Jarosław Jędrychowski napisał w skardze do rektora UWM Ryszarda Góreckiego m.in., że przygotowywał pół roku pacjenta do operacji, a gdy pacjent przyjechał na własny koszt z Rzeszowa (wynajął karetkę, przejechał 500 km), to pani kazała choremu wracać do domu.
Prof. Monika Barczewska: - Nie będę komentować poszczególnych historii chorobowych pacjentów. Obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Mogę natomiast zapewnić, że nigdy jako klinika USK nie odmawialiśmy udzielania świadczeń zdrowotnych pacjentom w sytuacji kiedy takie postępowanie było dla nich korzystne, a spodziewane korzyści przewyższały ryzyko.
- Jaka jest procedura, czy pani sprawdza zasadność skierowania każdego pacjenta na operację do kliniki?
Prof. Monika Barczewska: - Lekarze mogli i mogą wpisywać na operacje pacjentów, których skonsultowali, bo biorą za to odpowiedzialność. Natomiast lekarze wspólne na konsylium analizują możliwości przyjęcia każdego pacjenta.
- To dlaczego akurat zainteresowała się pani przypadkiem pacjenta z Rzeszowa?
Prof. Monika Barczewska: - Pełna odpowiedź wymagałaby udostępnienia danych wrażliwych pacjentka a tego nie mogę zrobić.
- Inny cytat z tej skargi prof. Andrychowskiego: „Młody, cierpiący pacjent, chcę go o 8 rano zoperować. Dowiaduję się, że nie wolno mi wejść do sali operacyjnej bo zarezerwowała go pani dr Barczewska. Przyjechała z Warszawy o 12.00. Mogłem do tej pory dawno skończyć operację”.
Prof. Monika Barczewska: - Harmonogram pracy bloku operacyjnego zatwierdzany jest przez szefa bloku operacyjnego. Przypadki nagłe mają pierwszeństwo. Następnie realizowany jest plan operacyjny, który z wyprzedzeniem jest ustalany. Jeżeli operacja prof. Andrychowskiego byłaby nagła lub ustalona w grafiku nie widzę przeszkód aby się odbyła. Być może była to próba przeforsowania na siłę swojej operacji i personel szpitala nie wyraził zgody?
- Prof. Andrychowski skarżył się też, że mógł tylko używać starych narzędzi do operacji, nowe były zarezerwowane dla pani.
Prof. Monika Barczewska: - Te stwierdzenia są niedorzeczne. To są jego opinie w mojej ocenie nie mające nic wspólnego z prawdą.
- Kolejny cytat ze skargi prof. Andrychowskiego: "Dr Barczewska zniszczyła mi fakultet dla studentów dotyczący mikrochirurgii – twierdziła że nie będzie to się odbywało z jej pieniędzy. Ten wątek wyjątkowo nieuczciwy wymaga sprawdzenia z uwagi na sposób zatrudnienia dr Barczewskiej. Fakultet jest finansowany z innych i niezależnych pieniędzy uczelni dlatego takie oświadczenia były dla mnie dziwaczne".
Prof. Monika Barczewska: - To są insynuacje Pana Andrychowskiego.
- Prof. Andrychowski twierdzi, że był szykanowany i odsunięty od operacji, gdyż zdecydowanie odmówił pisania pracy naukowej do publikacji w imieniu dr Moniki Barczewskiej. Domagać się miał od niego tego prof. Maksymowicz. Po odmowie „Monika Barczewska stała się wtedy bardzo nieprzyjemna, wręcz agresywna w stosunku do mnie, wypominała mi: „czego tu chcesz, po co tu przyjechałeś?” - napisał prof. Andrychowski w skardze do rektora Ryszarda Góreckiego, ten nie zareagował. Obecnie sprawa trafiła do sądu. Prof. Andrychowski powiedział mi, że odszedł ze szpitala uniwersyteckiego z „wilczym biletem”. Długo nie mógł znaleźć pracy. Czy pani praca hab. była napisana samodzielnie?
Prof. Monika Barczewska: - Osoby, które orientują się w świecie nauki potrafią odszukać prace w których widnienie moje nazwisko jako autor gdzie jasno widać ilość cytować oraz wskaźnik impact factor. To pokazuje w dzisiejszym świecie jaka jest pozycja naukowa danej osoby. Ja na swoją długo i ciężko pracowałam, wobec czego nie obawiam się insynuacji ze strony innych osób. Faktem jest natomiast, że nowoczesna nauka polega na pracy zespołowej. Ale nie należy tu mylić współpracy od wyręczania się drugą osobą jak próbowano tutaj przedstawić.
- Z informacji, które otrzymałem, w żadnej z trzech publikacji habilitacyjnych nie jest Pani autorem korespondencyjnym, pierwszej z 2013 roku, jest prof. Piotr Walczak, dwóch późniejszych jest prof. Joanna Wojtkiewicz (TUTAJ wniosek habilitacyjny). Jedną z recenzji napisał prof. Selmaj (rektor Uniwersytetu Medycznego w Łodzi odmówił mi odpowiedzi na temat przyczyn odejścia prof. Selmaja z tej uczelni), dla niego prof. Maksymowicz podzielił Katedrę Neurologii i Neurochirurgii w 2018 roku na wniosek Katedrę Neurologii oddał prof. Selmajowi. Prof. Selmaj związany jest też z prof. Maksymowiczem eksperymentami z komórkami mezenchymalnymi. Selmaj jako recenzent, nie zauważał, że Pani nie jest autorem korespondencyjnym, ani jednej z prac do wniosku o habilitację. (TUTAJ RECENZJA). Ponadto Selmaj był w konflikcie interesów z Panią jako habilitantką z tego tytułu, że oboje prowadziliście wspólne badania pt. „Ocena bezpieczeństwa i skuteczności autologicznego przeszczepu mezenchymalnych komórek macierzystych u pacjentów ze stwardnieniem rozsianym” (czas realizacji od 3.09.2013 do 3.09.2016), główni badacze prof. W. Maksymowicz i prof. K Selmaj, wykonawca dr. Barczewska, recenzja Pani pracy habilitacyjnej była wykonana przez Prof. Selmaja 15 stycznia 2019. Dlaczego nie ma wspólnych publikacji Prof Selmaja i Pani, jedynie doniesienia naukowe? (Badania polegały na wykorzystaniu terapii komórkowych w leczeniu stwardnienia rozsianego - Clinical and optical coherence tomography outcome in secondary progressive multiple sclerosis patients after autologous mesenchymal stem cells intrathecal transplantation. (P6.403): Mariola Swiderek-Mariola, Malgorzata Siger, Joanna Wojtkiewicz, Monika Barczewska, Katarzyna Jezierska-Wozniak, Igor Selmaj, Wojciech Maksymowicz, Krzysztof Selmaj Neurology April 17, 2017 - były finansowane ze środków budżetowych, a nie zostały opublikowane. To może rodzić podejrzenie nierzetelności naukowej recenzenta oraz habilitantki, poprzez świadome wprowadzenie w błąd Rady Wydziału Lekarskiego, aby wyłudzić stopień naukowy, opłaty za tą procedurę oraz zapewnić sobie w ten sposób awans (prof. Selmaj otrzymał stanowisko kierownika Katedry Neurologii, a Pani stanowisko profesora UWM, oraz Koordynatora w Klinice Neurochirurgii w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Olsztynie). Prof. Selmaj nie raczył odpowiedzieć na moje pytania w tej kwestii, zresztą tak, jak prof. Maksymowicz.
Prof. Monika Barczewska: - Są to oczywiste pomówienia. Nie byłam autorem korespondencyjnym, ponieważ to nie było wymagane aby uzyskać tytuł doktora habilitowanego. Zresztą jak słuszne Pan redaktor zauważył prof Selmaj był jedną z osób recenzujących co oznacza, że była to grupa osób. Cała komisja jednogłośnie zadecydowała o przyznaniu mi tytułu a nie pojedyncza osoba. A jak wcześniej wspomniałam pisanie prac w dzisiejszym czasach to gra zespołowa, z prof Selmajem prowadziłam badania naukowe podobnie z cała rzeszą innych osób zajmujących się pokrewną tematyką.
- Czy pani prof. Wojtkiewicz była jedną z głównych autorek czy Pani?
Prof. Monika Barczewska: - Rozumiem że pani prof. Wojtkiewicz powiedziała panu że była jedną z głównych autorów tych prac?
- Tak
Prof. Monika Barczewska: - W takim razie dlaczego prof. Wojtkiewicz podpisała się pod tym, że nie jest pierwszym autorem?
- Bo była mobbingowana.
Prof. Monika Barczewska: - Nie była. Jest jakiś wyrok sądu w tej sprawie? Jest jakieś zawiadomienie w tej sprawie?
- Przez prof. Maksymowicza. Uległa pod wpływem namowy dziekana Wydziału Lekarskiego prof. Andrzeja Rynkiewicza, który mówił prof. Wojtkiewicz „Aśka zgódź się, bo nie dadzą ci żyć”.
Prof. Monika Barczewska: - Kolejna subiekcja nie poparta żadnymi dowodami.
- Czy dr Mariusz Sowa i dr Łukasz Grabarczyk mieli zgodę Komisji Bioetycznej na wykonanie badań do prac doktorskich? Pytam bo promotorem głównym ich prac był prof. Maksymowicz, a pani była promotorem pomocniczym.
Prof. Monika Barczewska: - Nie odpowiem panu, nie pamiętam, trzeba zajrzeć w dokumentację
- A jeśli nie było zgody KB, to co się stanie z takimi doktoratami?
Prof. Monika Barczewska: - Jeśli chodzi o dr Sowę, to nie były badania, które miały na celu wykonanie jakiegoś doświadczenia, które mogłoby zaszkodzić jakiemuś pacjentowi. To były normalne procedury lecznicze i retrospektywnie były oceniane efekty.
- Dlaczego pani uczestniczy w odpłatnych podaniach (18 tys. Zł jedno podanie) komórek mezenchymalnych chorym na nieuleczalną, straszną, śmiertelną chorobę stwardnienie zanikowe boczne, jako dyrektor ds medycznych ITK spółka z o.o. w Olsztynie?
Prof. Monika Barczewska: -- Jest to choroba przewlekła, nieuleczalna i nie ma na to leczenia nigdzie na świecie. Próbuje się różnych metod, w tym z komórkami macierzystymi. Nie my odkryliśmy tę metodę, prekursorami są Amerykanie, Włosi i Izrael. My powtarzamy schemat eksperymentalnego leczenia, który oni wymyślili. Każdy pacjent, który zgłasza się na to leczenie, zgłasza się dobrowolnie, nikt nie jest nagabywany. Gdy przychodzi do Instytutu, pytam, czy na pewno chce tej terapii, bo rokowania są niewielkie. Choroby za pomocą tej metody wyleczyć nie można, obserwuje się co najwyżej spowolnienie procesu chorobowego w bardzo małych, pojedynczych przypadkach i ci pacjenci się na to decydują. Mało tego, jak przyjeżdżają na kolejne podania, to pytam, czy są zdecydowani kontynuować. Mówią tak: może nie ma poprawy, albo niewielka, ale dostali u nas np. rehabilitanta, bo tam gdzie mieszkają to rehabilitanci i lekarz uciekają od nich. Tutaj w ITK dowiadują się jak korzystać z różnych urządzeń. Nie było ani jednego przypadku na świecie by w takim modelu jak my wykonujemy osobie dorosłej komórka mezenchymalna zaszkodziła.
- Cóż, ja z literatury znam przypadki śmiertelne. W 2012. r. lekarze M. Carozzi, A. Amaddeo, A. Biondi, C. Zanus, F. Monti i V. Alessandro wezwali do lepszej kontroli stosowania komórek macierzystych, opisując przypadek nakazanego przez sąd podania mezenchymalnych komórek macierzystych pięciorgu niemowląt z SMA, z których żadne nie doświadczyło poprawy, a dwoje zmarło. Ich apel poparli na łamach czasopism naukowych tacy wybitni neurolodzy, jak E. Mercuri i E. Bertini, R. Finkel oraz R. Cohn”. W latach 2005–2010 prace nad opracowaniem skutecznego leku na rdzeniowy zanik mięśni na bazie komórek macierzystych prowadziła amerykańska firma biotechnologiczna California Stem Cell, przy znacznym wsparciu finansowym amerykańskiej społeczności osób chorych na SMA. W 2010 r. prace zostały zaniechane, gdy mimo wieloletnich wysiłków uzyskiwane wyniki nie pozwoliły na przejście do etapu badań klinicznych. Pani Profesor, czy komórki mezenchymalne z galarety Whartona są w stanie różnicować się do uszkodzonych neuronów mózgowych?
Prof. Monika Barczewska: - Nie, nie. Jeszcze raz powtarzam. Jest to procedura eksperymentalna o której pacjenci wiedzą oraz wyrażają świadomą zgodę. Pojawiły się też doniesienia jako to z 2015 r. gdzie dr M. Villanova i dr J. Bach opisali przypadek niewielkiej tymczasowej poprawy siły mięśni u trójki włoskich dzieci z SMA1 w trakcie podawania komórek macierzystych pozyskanych od rodziców. Oczywiście zaznaczyli, że przypadek ten nie pozwala na stwierdzenie związku przyczynowo-skutkowego między podaniem komórek a poprawą ale na tym polega terapia eksperymentalna oraz udowodnionego leczenia opartego na EBM.
- To po co to robicie, sprzedajecie złudzenia, nadzieję?
Prof. Monika Barczewska: - U nas w ITK nie było żadnych powikłań, my nie oszukujemy tych ludzi i nie opowiadamy, że w naszym organizmie komórki mezenchymalne będą się różnicowały w kierunku linii neuronów układu piramidowego, bo to jest nieprawda, dementujemy to, bo niektórzy pacjenci tak twierdzą. Komórki mezenchymalne powodują, że wzmaga się działania saportowe komórek glejowych w mózgu i następuje lepsze odżywienie tych komórek które jeszcze żyją. Bo te, które obumarły, to już jest koniec, my nie mamy możliwości wskrzeszania czymkolwiek komórek, które nie żyją. Jeśli jest zahamowanie progresji choroby na jakiś czas, to jest to wynikiem tego, że te komórki oddziałują na glej, a glej na neurony, które już są zwyrodniałe i przeszły na niższy poziom metaboliczny swojego funkcjonowania i dają im zastrzyk nowej energii, więc jeśli medycyna nie ma nic tym ludziom do zaoferowania innego, a każdy z tych pacjentów, który się na to decyduje, chce każdego dodatkowego miesiąca życia, każdy miesiąc jest ważny. Nie zapomnę 42-letniego żołnierza z misji w Afganistanie. Porażenie czterokończynowe, pogarszał się oddech,. Tłumaczyłam, że na tym etapie trudno będzie uzyskać jakąkolwiek poprawę, a zwolnienie procesu jest bardzo wątpliwe. Robiliśmy badania, zwolnienie procesu jest tylko u tych ludzi, u których krótko trwa choroba i nie ma gwałtownego przebiegu. U tych osób uzyskuje się pewną poprawę na jakiś czas. A u pana to nie będzie zauważalne. Mimo wszystko chciał, dopóki przyjeżdżał do nas promieniał, przez jakiś czas pojawiły się nawet ledwo dostrzegalne, małe ruchy w czterech kończynach. Po 4 latach zmarł, ale przez 4 lata nie siedział w depresji. Ludzie mówią nam, jak nie możecie pomóc, to dajcie nam arszenik, więc jak znajdują taką nikłą szansę, to się jej chwytają.
Miałam ojca z rakiem trzustki na bardzo wczesnym etapie. Przeczytałam, że jest terapia komórkowa w Monachium. Jeździłam do kliniki biologii nowotworów i tam były produkowane przeciwciała, które miały unicestwiać komórki nowotworowe w jego organizmie. Wydaliśmy na to z mamą gigantyczne pieniądze. Myśli pan, że ja dzisiaj żałuję, mimo że nie pomogło i ojciec nie żyje? Nawet jednej złotówki. I w takim samym duchu zgłaszają się pacjenci do ITK. Nie mam sobie nic do zarzucenia, że ja podaję komórki, bo ja nikogo nie uśmiercam, nikomu krzywdy nie robię, nie było żadnych powikłań, a my wszyscy kiedyś poumieramy, więc dajemy tym ludziom psychiczny komfort życia i nie skazujemy ich na depresje. Rozumie pan?
- Rozmawiałem z mężami tych kobiet, bo one już były w stanie agonalnym, były „roślinkami”. Niedawno byłem na pogrzebie wspaniałej pedagog z Olsztyna Małgorzaty Zielskiej, miała 3 podania w Instytucie Terapii Komórkowych za ok. 50 tys złotych, na przełomie 2020 i 21 roku. Powiedzieli mi, że żałują, że płacili, bo powinni te pieniądze wydać na całodobową opiekę paliatywną nad żonami. Zapewne czytała pani mój artykuł o ks. Andrzeju Preussie ze Szczytna. ITK wyliczyło mu koszt terapii na 600 tys. złotych! Za co, pytam?! A jak odmówił, to grozili mu sądem.
Prof. Monika Barczewska: - Ja nie daję pacjentom żadnych złudzeń, że za pomocą komórek macierzystych dokonamy wyleczenia choroby. To jest swego rodzaju doświadczenie bez grupy kontrolnej, bo trudno w placówce gdzie pacjent płaci za podanie, podawać mu placebo, w związku z tym grupą porównawczą jest grupa pacjentów która nie jest leczona w ITK a która ma naturalny przebieg choroby.
- Z moich lektur i rozmów to „wydłużenie życia” nie jest poparte żadnymi naukowymi dowodami a poczucie pacjenta, że „choroba się zatrzymała”, to złudzenie terapeutyczne. Lekarze neurolodzy mówią mi, że równie dobrze można by podawać tym chorym wodę destylowaną, z takim samym efektem wrażenia „spowolnienia choroby”. Pani brała udział w akcji promocyjnej Fundacji Moc Komórek, finansowanej przez Polski Bank Komórek Macierzystych S.A. Podawała Pani wywiadach przykład pani Joanny i pana Janusza. U Pana Janusza po 3 podaniach- powiedziała Pani, że od pół roku nie obserwujecie pogorszenia jakości życia. (załączam link do tego wywiadu). Będę wdzięczny za podanie mi kontaktu telefonicznego do tych chorych.
Prof. Monika Barczewska: - Zaproszę pana kiedyś na moją rozmowę z pacjentem, który pierwszy raz się zgłasza i przekona się pan, że ja nie namawiam, mówię uczciwie co czeka chorego.
- Chętnie przyjmę takie zaproszenie. Proszę o to prezesa ITK od kilku lat, w zamian co kilka miesięcy otrzymuję od jego kancelarii prawnej kolejną groźbę wytoczenia procesu, jeśli nie usunę moich artykułów, nie przeproszę i nie wpłacę kolejnych 30 tys. złotych.
Czekam na zaproszenie i dziękuję Pani za rozmowę.
Rozmawiał Adam Socha
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
CZYTAJ TEŻ LIST PROF. JAROSŁAWA ANDRYCHOWSKIEGO
Skomentuj
Komentuj jako gość