Widziano na mieście kobietę ciężarną. Dziecko przewraca się w wyrku.
Dzień dzisiaj jest kreatywny bardzo. Słoń zrobił kupę w cyrku.
(Marcin Świetlicki, "Słonidarność")
Zaraz po Wielkim Piątku stało się jasne, że pandemia zabrała najlepszych. Przerwana została wielowiekowa tradycja wielkich pomorów, zgodnie z którą czarna cholera, jasna cholera oraz cholera normalna zbiera krwawe żniwo poczynając od dołów społecznych. Tym razem Ponury Żniwiarz zaczął od prezesów, dyrektorów, prezydentów, parlamentarzystów, a zwłaszcza prawników. Ze szczególną precyzją wyciął - co do jednego - autorytety i autorytetki moralne.
Wszystko to mogłoby być w tych ponurych czasach pewną pociechą dla ludu pracującego miast i wsi oraz ludu pobierającego zasiłki miast i wsi. Mogłoby być, ale nie było zważywszy na zaistniałe trudności w zakresie zaopatrzenia w podstawowe artykuły żywnościowe, popijalnościowe oraz środki utrzymania higieny osobistej. Było naprawdę źle. Spekulanci przyczajeni na ulicy Kolejowej za ślubną obrączkę dawali nie więcej niż dwa kawałki mydła "Jeleń". Ocet, nawet niskoprocentowy, dawno zszedł z magazynów; makaron mąka i ryż ostały się jedynie w skrzyniach wersalek i pawlaczy zapobiegliwych emerytów i rencistów. Młode kobiety oddawały się w przejściu podziemnym już za kilka używanych maseczek higienicznych. Papier toaletowy wydawano w urzędach państwowych po pół rolki na gospodarstwo domowe, dopiero jednak po okazaniu dowodu przelewu należnych podatków.
Osmarkani i pokasłujący byli rozstrzeliwani bez ostrzeżenia. Gminę Stawiguda zrównano z ziemią i zalano płynnym żelazem po tym, jak anonim doniósł o spoconym czole i chrapliwym oddechu zastępcy wójta. Wielkie miasta Śląska i Wielkopolski zostały otoczone przez oddziały wozów bojowych i zastępy ochotniczych straży pożarnych. Wschodnie Niemcy wyparowały po intensywnym ataku jądrowym. Amerykanie zamknęli się w bunkrach, Francuzi okazywali swoją wyższość, Rosjanie po prostu pili, warszawiacy założyli przyciemniane okulary i poszli do Starbucks'a.
Wypędzeni ze szkół, żłobków i przedszkoli nieletni wariowali z nudów doprowadzając rodziców do obłędu a zaraz potem - zbiorowych samobójstw. Uczelnie pozamykano, studenci wrócili więc do domów, wyżerając wszystko z lodówek, robiąc bałagan w kuchni i nie gasząc po sobie świateł. Ich ojcowie, w tym przyszywani, patrzyli ponuro w sufit, zastanawiając się, kiedy, do ciężkiej cholery, to wszystko się skończy.
Kolega Melchiora
Skomentuj
Komentuj jako gość