Za mną dwa spektakle w ramach Olsztyńskich Spotkań Teatralnych. Wybrałem trzy najtrudniejsze i w mojej ocenie najważniejsze tematy: „RAVENSBRŰCK. MIASTO KOBIET”, „1946” a dzisiaj idę na „ZAPISKI Z WYGNANIA”. Za pierwszy spektakl pragnę podziękować jego reżyserowi Zbigniewowi Brzozie i aktorce Barbarze Prokopowicz z Teatru Polskiego w Poznaniu. Dla mnie to był Wielki Teatr. Natomiast ogromnie rozczarowany wyszedłem z drugiego spektaklu, w którym forma zabiła treść a także publicystyka, ideologia i polityka.
Monodram „RAVENSBRŰCK. MIASTO KOBIET” powstał na podstawie wspomnień „I boję się snów” Wandy Półtawskiej* (biografia pod tekstem oraz LIST OTWARTY WANDY PÓŁTAWSKIEJ z 10.04.2019r.). Historia zaczyna się w momencie, gdy byłe więźniarki z różnych krajów zaproszono we wrześniu 1959 roku na odsłonięcie pomnika w tym obozie. Zetknięcie z Niemcami sprawia, że ofiary na nowo przeżywają koszmar. Po uroczystości Wanda Półtawska proszono jest do młodej, niemieckiej dziennikarski, która chce z nią przeprowadzić wywiad, ale już po pierwszym pytaniu rozumie, że młoda Niemka nic nie wie, co robili jej rodzice i rodzice jej rówieśników w czasie III Rzeszy. W tym momencie zaczyna się opowieść o 74 polskich więźniarkach politycznych, na których w latach 1942–1944 przeprowadzano zbrodnicze doświadczenia pseudomedyczne poddając je operacjom kostnym i mięśniowym. Te, które przeżyły, zostały kalekami.
Monodram trwa prawie 2 godziny, bez przerwy. Udźwignięcie przez Barbarę Prokopowicz tej wstrząsającej opowieści zasługuje na najwyższy szacunek. Przez cały spektakl aktorka siedzi na zydlu ściskając torebkę. To jej jedyny rekwizyt. W jej narracji ani razu nie ma fałszywej nuty. Zobaczyliśmy aktorstwo najwyższej próby, aktorstwo słowa. Wszyscy widzowie siedzieli i słuchali przez te prawie 2 godziny jak zaklęci, bez szmeru.
To co dla mnie było najbardziej poruszające w tym spektaklu, to świadectwo człowieczeństwa i solidarności kobiet zamienionych w króliki doświadczalne. Te młode kobiety w tym piekle ocaliły w sobie to, co odróżnia nas od zwierząt i zachowały godność. Diametralnie inne przesłanie niż prozy Tadeusza Borowskiego, który całkowicie utracił wiarę w ludzkość.
Aktorka nie wyszła do oklasków. To bardzo dobra decyzja reżysera. Kłanianie się byłoby czymś nie na miejscu. Zaskoczyło mnie, że tutaj, po tak wspaniałej kreacji, gdy aż prosiło się o powstanie z miejsc, widzowie siedzieli. Za to bili brawa na stojąco, czym też mnie zaskoczyli, po spektaklu „1946” Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach, w reżyserii Remigiusza Brzyka i na podstawie dramaturgii Tomasza Śpiewaka.
Twórcy spektaklu wracają do tzw. „pogromu kieleckiego”, 4 lipca 1946 roku, tłum rzucił się na mieszkańców kamienicy przy ul. Planty 7/9. Jej mieszkańcami byli Żydzi ocalali z Holocaustu, którzy oczekiwali na wyjazd do Palestyny. Impulsem do pogromu stało się zeznanie 8-letniego Henryka Błaszczyka, który na kilka dni zniknął z domu i by uniknąć kary zmyślił, że był więziony przez Żyda w piwnicy kamienicy. Tę wersję rozpowiadali milicjanci, którzy szli z chłopcem, by rozpoznał Żyda, który miał go więzić. Mówili napotkanym po drodze przechodniom o rzekomym porywaniu dzieci chrześcijańskich przez Żydów i wykorzystywaniu ich do mordów rytualnych. Ta plotka błyskawicznie rozeszła się po Kielcach. Mimo, że po przeszukaniu budynku, okazało się, że nie ma w nim piwnic, tłumu to nie powstrzymało. Pogrom trwał dwa dni, drugiego dnia udział w nim wzięli robotnicy z Kieleckich Zakładów Metalowych. Mordujący tłum wspomagali i osłaniali żołnierze Ludowego Wojska Polskiego, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej. Pomocy mordowanym odmówiło wojsko NKWD. W wyniku pogromu zginęło 37 Żydów, w tym kobiety i dzieci, 35 osób zostało rannych. Zginęło też trzech Polaków, którzy prawdopodobnie wystąpili w obronie mordowanych.
W związku z pogromem kieleckim odbyło się w sumie dziesięć procesów, w których odpowiadało 39 osób, dziewięć osób skazano na karę śmierci, a pozostałe trzy osoby na dożywocie. W procesach milicjantów i oficerów UB, zapadły niskie wyroki a komendanta UB Władysława Spychaj-Sobczyńskiego uniewinniono. W okresie PRL-u nie wolno było nic pisać na temat tej zbrodni. Do śledztwa powrócił dopiero IPN. Badano wszystkie możliwe hipotezy. Pierwsza z nich zakładała, że zdarzenia zostały sprowokowane z inspiracji rządu emigracyjnego w Londynie i podziemia niepodległościowego w kraju, celem skompromitowania socjalistycznego aparatu władzy; druga, że zajścia spowodowały kręgi syjonistyczne; trzecia zakładała prowokację przez ośrodki nazistowskie, dla wykazania, że antysemityzm nie był zjawiskiem typowym tylko dla III Rzeszy; czwarta hipoteza zakładała, że wydarzenia kieleckie sprowokowały tajne służby Związku Radzieckiego w celu skompromitowania Polski; piąta natomiast, że prowokacji, jak i samego zdarzenia w ogóle nie było, gdyż zostało sfingowane w celu kompromitacji Polaków za granicą. Ostatnia, szósta, z badanych hipotez zakładała, że pogrom kielecki został sprowokowany przez Urząd Bezpieczeństwa, celem przerzucenia odpowiedzialności na podziemie niepodległościowe i ewentualne odwrócenie uwagi światowej opinii publicznej od faktu sfałszowania wyników referendum.
W opublikowanych w 2006 r. wynikach śledztwa IPN podał, że materiał dowodowy nie wskazał jednoznacznie na zaistnienie którejkolwiek z tych hipotez. Jako najbardziej prawdopodobną hipotezę IPN uznał wersję, że wydarzenia kieleckie z 4 lipca 1946 r. miały charakter spontaniczny i zaistniały wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności natury historycznej i współczesnej. W 2008 ukazał się drugi tom publikacji IPN „Wokół pogromu kieleckiego” pod red. Leszka Bukowskiego, Andrzeja Jankowskiego i Jana Żaryna. Badacze skłonili się w niej jednak do hipotezy o prowokacji władz radzieckich, a szczegółowo przez wojsko, milicję i UB.
Dramaturg spektaklu oparł się na badaniach prof. Joanny Tokarskiej-Bakir, autorki książki „Pod klątwą. Portret społeczny pogromu kieleckiego”. Jej zdaniem sprawcami mordu byli wojenni bandyci z NSZ, ONR, Hilfspolizei, Schupo, szmalcownicy i szabrownicy, którzy wstąpili do MO, by ukryć swą przeszłość. Podłożem zaś był powszechny antysemityzm na Kielecczyźnie wzmacniany przez katolickie wychowanie w duchu „Żywotach świętych pańskich” Piotra Skarga, w których opisano rzekomy mord rytualny na 2-letnim Szymonie z Trydentu. Dziecko zaginęło w Wielki Czwartek, 23 marca 1475 roku. Jego ciało odnaleziono trzy dni później – w niedzielę wielkanocną, w kanale przy domu Samuela z Norymbergi, wpływowego członka trydenckiej gminy żydowskiej i w związku z tym Żydom przypisano odpowiedzialność za śmierć dziecka. Zgładzono 12 Żydów. Dopiero biskup z Ventimiglia, Battista dei Giudici w toku własnego śledztwa wykrył prawdziwego zabójcę – Johannesa Schweizera, męża akuszerki, z którą Samuel miał zatarg finansowy, ale o tym już ks. Skarga nie napisał. „Żywoty” wznowiono w latach 30. XX wieku, bez komentarza. „Żywoty”w spektaklu czyta z offu Krzysztof Kowalewski, którego matka była aktorką po wojnie w teatrze kieleckim i musiała z niego odejść z powodu antysemityzmu zespołu.
Dla kogoś, kto tej wiedzy nie ma, zrozumienie spektaklu jest praktycznie niemożliwie. Zaprosiłem nań cudzoziemkę, która stara się o pobyt stały w Polce i nawet niedawno miała wykłady, jako naukowiec, na uczelni w Kielcach i nic nie słyszała o tzw. „pogromie kieleckim”. Ze spektaklu zrozumiała tylko, że zabito Żydów, którzy szykowali się do wyjazdu do Palestyny i że zabójcami byli faszyści. Spektakl odebrała jako performance.
Scena jest zabudowana metalowym szkieletem kamienicy i spektakl zaczyna się od sceny oprowadzania po tej kamienicy grupy aktorów, którzy mają wziąć udział w spektaklu czy też turystów, to nie jest do końca jasne, bo przewodnik mamrocze coś pod nosem i praktycznie niewiele słychać co mówi, domyślamy się, że opisuje topografię kamienicy. Ta scena jest bardzo długa i męcząca.
Ale i w kolejnych scenach z trudem można wyłapać treść i sens. Spektakl przypomina bowiem technikę kolażu, dzieła złożonego z przypadkowych elementów. Jak już następnego dnia po spektaklu się dowiedziałem, faktycznie spektakl tak powstawał. Aktorzy przynosili do teatru, to co usłyszeli na temat pogromu „na mieście” i dramaturg niektóre z tych opowieści włączał do sztuki. Efekt jest taki, że forma zabiła treść. Jedynie dwie sceny są czytelne: nauka młodzieży hebrajskiego i uprawy warzyw oraz wstrząsająca scena zdjęć z prosektorium szpitala pomordowanych i lekarzy, którzy dokonują opisu ciał zamordowanych.
Zawsze sztuka musi ponieść klęskę, jeśli twórcy uciekają w publicystykę i podporządkowują ją ideologii. Wyrazem bezradności artystycznej twórców jest odczytywanie przez aktorkę socjologicznej analizy tego, co się stało w Kielcach. Najważniejsza jest bowiem dla twórców nie prawda a przesłanie ideologiczne, że wszyscy Polacy odpowiadają za mordowanie Żydów (o tym, że jesteśmy genetycznymi antysemitami przypomniał niedawno minister spraw zagranicznych Izraela). Symbolizowało to podawanie sobie przez widzów od końca sali na scenę żeberek kaloryfera (nie wiadomo dlaczego akurat żeberek, czy nimi zabijano Żydów w Kielcach?).
I druga „prawda”, że odpowiedzialność moralną za zbrodnię ponosi Kościół i księżą katolicy. Dobitnie to wybrzmiewa w scenie odczytania przemowy podczas pogrzebu przedstawiciela organizacji żydowskiej. Twórcy spektaklu przemilczają, iż podczas pogromu księża z tamtejszej katedry dwukrotnie usiłowali interweniować. Pierwszy raz jej proboszcz – ks. Jan Danielewicz i ks. Roman Zelek pojawili się na ul. Planty około godziny 11.00, lecz nie zostali dopuszczeni do budynku przez wojsko. Odezwa zredagowana w dniu pogromu wspólnie przez wojewodę kieleckiego Eugeniusza Iwańczyka i biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka nie została przez media opublikowana. Biskup za raport o pogromie kieleckim, w którym odpowiedzialnością za zbrodnię obarczył służby specjalne NKWD, został aresztowany, był torturowany i skazany na 12 lat.
Na koniec spektaklu pojawiła się też bieżąca polityka. Mianowicie, każdy z widzów miał pod oparciem fotela wciśnięty wiersz Juliana Kornhausera pt. „Wiersz o zabiciu doktora Kahane” (był przewodniczącym Komitetu Żydowskiego w Kielcach). Jednak aktor nie odczytuje tego wiersza, tylko informuje, że prezydent Duda, zięć autora wiersza, miał problem, co odpowiedzieć, gdy był indagowany przez nacjonalistów, czy wiersz jest antypolski?
Szkoda, że tragedię zamieniono w publicystykę i oddano w służbę ideologii i bieżącej polityki. Przy tym materia przerosła reżysera, który jej nie ogarnął i uciekł w serię happeningów. Że można inaczej dowiodły spektakle na ten sam temat, przedstawione we wcześniejszych edycjach Olsztyńskich Spotkań Teatralnych, mianowicie „Naszej klasy”, dramatu Tadeusza Słobodzianka oraz tegoż dramaturga „Żywot Jakuba” Teatru Dramatycznego w Warszawie w reżyserii Ondrej Spišáka, oparty na historii ks. Romuald Jakuba Wekslera-Waszkinela, którego fenomenalnie zagrał Łukasz Lewandowski.
Adam Socha
*Wanda Wiktoria Półtawska z d. Wojtasik (ur. 2 listopada 1921 w Lublinie – polska lekarka, doktor nauk medycznych oraz specjalista w dziedzinie psychiatrii, profesor Papieskiej Akademii Teologicznej, harcerka, działaczka pro-life, podczas II wojny światowej więziona w niemieckim obozie koncentracyjnym w Ravensbrück, bliska przyjaciółka Jana Pawła II (obecna przy jego śmierci), dama Orderu Orła Białego.
Uczęszczała do szkoły sióstr urszulanek w Lublinie. Przed 1939 i w czasie II wojny światowej była harcerką. Gdy miała 15 lat, została drużynową.
fot. B. M. Sztajner/Niedziela
Okres II wojny światowej
Po wybuchu II wojny światowej wraz z grupą harcerek włączyła się w służbę pomocniczą i przystąpiła do walki konspiracyjnej jako łączniczka, uczestnicząc jednocześnie w tajnym nauczaniu. Została aresztowana przez Gestapo 17 lutego 1941 i więziona na zamku w Lublinie. Torturowana i przesłuchiwana w lubelskim gestapo „Pod Zegarem”, następnie, 21 listopada 1941, wywieziona do Ravensbrück z zaocznym wyrokiem śmierci. W obozie stała się ofiarą eksperymentów pseudomedycznych (głównie chirurgicznych okaleczeń kończyn) przeprowadzanych przez niemieckich lekarzy, w tym berlińskiego profesora, prezesa niemieckiego Czerwonego Krzyża, Gebhardta oraz dr. Fischera, Rosenthala i Oberheuser. Na krótko przed końcem wojny została przewieziona do obozu w Neustadt-Glewe, gdzie przebywała do 7 maja 1945.
Działalność naukowa i medyczna
W 1951 ukończyła medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim, a następnie uzyskała oba stopnie specjalizacji i doktorat z psychiatrii (1964). W latach 1952–1969 była adiunktem w Klinice Psychiatrycznej Akademii Medycznej w Krakowie, 1955–1997 wykładowcą medycyny pastoralnej na Papieskim Wydziale Teologicznym w Krakowie, 1964–1972 pracownikiem Poradni Wychowawczo-Leczniczej przy Katedrze Psychologii UJ. W 1967 zorganizowała Instytut Teologii Rodziny przy Papieskim Wydziale Teologicznym w Krakowie i kierowała nim przez 33 lata, piastując stanowisko profesora. W latach 1981–1984 była wykładowcą w Instytucie Studiów nad Małżeństwem i Rodziną im. Jana Pawła II przy Papieskim Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie.
Prowadziła badania tak zwanych dzieci oświęcimskich – ludzi, którzy jako dzieci trafili do obozów koncentracyjnych. W kwietniu 1969 zwolniła się z Kliniki, aby poświęcić się przede wszystkim poradnictwu małżeńskiemu i rodzinnemu. Według bazy danych bibliograficznych publikacji medycznych medline jest autorem pięciu publikacji naukowych publikowanych w języku polskim i jednej publikacji opublikowanej w piśmie anglojęzycznym.
Działalność społeczna
W 1995 zaangażowała się w kampanię na rzecz umieszczenia tablicy upamiętniającej Polki, więźniarki Ravensbrück i ofiary niemieckich lekarzy. Starania o zgodę władz obozu-muzeum zaczęły się na początku 1995 w związku z rocznicą 50-lecia wyzwolenia obozu. Ze względu na sprzeciw władz niemieckich tego obozu wobec pomysłu przypomnienia tragedii Polek, tablicy nie pozwolono zamontować. Dopiero po rocznej kampanii w 1996 niemieckie władze muzeum były zmuszone ustąpić.
Uczestniczyła w pracach Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Była członkiem Zespołu Wspierania Radia Maryja w Służbie Bogu, Kościołowi, Ojczyźnie i Narodowi Polskiemu. Jest jednym z redaktorów „Źródła. Tygodnika Rodzin Katolickich”. Jest autorem kilku publikacji z zakresu pedagogiki. Przez 10 lat była radną Krakowa.
W maju 2014 była autorką akcji Deklaracja wiary lekarzy katolickich i studentów medycyny w przedmiocie płciowości i płodności ludzkiej[4].
Przyjaźń z Karolem Wojtyłą
Znana jest korespondencja z 1962, skierowana do włoskiego zakonnika i późniejszego świętego katolickiego Ojca Pio przez arcybiskupa Karola Wojtyłę, z prośbą o modlitwę o uleczenie Wandy Półtawskiej z choroby nowotworowej i późniejsze podziękowanie papieża za skuteczną interwencję. Korespondencja listowna z Janem Pawłem II trwająca aż do jego śmierci stanowiła utajniony materiał dowodowy w procesie beatyfikacyjnym.
O Wandzie Półtawskiej opowiada film dokumentalny pt. „Duśka”, który wyreżyserowała Wanda Różycka-Zborowska. Film miał premierę wiosną 2008 w Poznaniu.
Dzięki przyjaźni i zaufaniu, jakim darzył ją Karol Wojtyła, w listopadzie 2001 mogła poinformować papieża o sprawie arcybiskupa poznańskiego Juliusza Paetza i sytuacji w diecezji poznańskiej[5], w następstwie czego do Poznania przybyła watykańska komisja, która wysłuchała relacji obu stron.
O przyjaźni Wandy Półtawskiej z Karolem Wojtyłą (Janem Pawłem II) opowiada książka Beskidzkie rekolekcje, w której jest zebrana korespondencja z prawie 50 lat. Przed publikacją Beskidzkich rekolekcji rękopis został przedstawiony Postulacji Generalnej Procesu Beatyfikacyjnego Jana Pawła II w Rzymie, by nie zaszkodzić procesowi beatyfikacyjnemu Jana Pawła II. Postulacja nie zgłosiła żadnych obiekcji.
Życie prywatne
Ma cztery córki, mąż – Andrzej Półtawski – jest profesorem filozofii. Wykładał na Uniwersytecie Jagiellońskim i na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie.
Wikipedia
dr Wanda Półtawska więzień KL Ravensbrück nr 7709 operowana pseudomedycznie 1.08.1942 Dama Białego Orła Kraków, 10 kwietnia 2019 r.
LIST OTWARTY PANI DR WANDY PÓŁTAWSKIEJ DO WSZYSTKICH LUDZI DOBREJ WOLI
Od 2011 roku kwiecień - decyzją Senatu RP - jest miesiącem pamięci o ofiarach niemieckiego, nazistowskiego obozu koncentracyjnego Ravensbrück, wyzwolonego pod koniec kwietnia 1945 roku. Kwiecień to także miesiąc, w którym dokonano egzekucji 13 Polek z transportu z 22 września 1941 roku. Były wśród nich młode dziewczęta, harcerki. Zostały rozstrzelane 18 kwietnia 1942 roku w wąskiej uliczce między bunkrem a murem obozu, nazywanej Tottengang, bo na terenie obozu nie było jeszcze komory gazowej i krematorium. W miejscu ich śmierci w roku 1997 udało się wmurować tablicę pamiątkowa, która podczas swojego pobytu w Berlinie poświęcił papież Jan Paweł II. Została ona później zdemontowana, a na murze obozu umieszczono tablice narodowe, poświęcone więźniarkom z wszystkich krajów. Mamy i tam swoje miejsce.
Dla polskiej pamięci ważna jest jednak i ta wąska uliczka, po której spłynęła krew rozstrzelanych 18 kwietnia Polek. Dopiero teraz, po przeszło 70 latach, mówi się o tym, co działo się w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück, o losie więzionych tam kobiet i prowadzonych na Polkach z transportu warszawsko-lubelskiego pseudomedycznych eksperymentach. Historią Ravensbrück interesuje się teraz młodzież, która bierze udział w organizowanych konkursach. Teraz, kiedy ta nabierająca świadomości polska młodzież odwiedza dawny obóz, by uczcić pamięć więźniarek, pojawiają się głosy, że to polski nacjonalizm, który próbuje zawłaszczyć pamięć o Ravensbrück.
Patriotyzm to nie nacjonalizm! Pamięć o obozie najbardziej żywa jest w naszym kraju, bo wśród 132 tys. więzionych w obozie było 40 tys. Polek. Nie były to kobiety z łapanek, ale więźniarki polityczne, zatrzymywane za działalność konspiracyjną, przynależność do Armii Krajowej. Wywiezione do Ravensbrück były także kobiety z wyrokiem śmierci. Grupa Polek w Ravensbrück to były świadome patriotki, działające na rzecz obrony kraju. Przez wiele lat nie można było o tym wspominać. Nie wolno nam o nich zapomnieć.
Na początku 1945 roku dowiedziałyśmy się, że 5 stycznia ma zostać wykonana egzekucja ofiar pseudomedycznych eksperymentów, nazywanych „królikami doświadczalnymi”. Wtedy spisałyśmy swój testament. Żądałyśmy w nim utworzenia w Europie międzynarodowej szkoły, wychowującej młodych ludzi, którzy rozumiejąc wartość człowieczeństwa nie dopuściliby do wojny i zbrodniczych eksperymentów, jakich dokonywano na nas w Ravensbrück. Chciałyśmy, aby to, co było naszym losem, nigdy się nie powtórzyło.
Nikt nie rodzi się świętym ani zbrodniarzem, człowieczeństwo trzeba w sobie rozwijać. Od lat zajmuję się młodzieżą i przekazuję im prawdę okresu wojny. Moją troską jest, by młodzi byli ludźmi, bo ja w swoim życiu spotkałam nieludzkich mężczyzn i nieludzkie kobiety. Wojna się skończyła, ale jej skutki wciąż trwają. Najstraszniejszym z nich jest zaniżenie wartości życia, co widzimy w dramatach aborcji i eutanazji. Powtórzę jeszcze raz. Patriotyzm to nie nacjonalizm, bo nie chodzi o to, by swój patriotyzm narzucać innym. To nie polityka. To szukanie własnej tożsamości. Dlatego trzeba zachować pamięć o tym, co było, żebyśmy umieli stawać po stronie dobra i piękna, a nie zła i nienawiści.
Wanda Półtawska
Skomentuj
Komentuj jako gość