W dzień świętego Mikołaja na Wydziale Humanistycznym UWM odbyła się kolejna debata "Debaty", tym razem (po rocznej przerwie) dot. konstytucji III RP, a właściwie rozważań, czy potrzebny jest nam (tj. Polsce) nowy akt zasadniczy.
Spotkanie odbyło się - jak to bywa w Olsztynie - w dość spolegliwej atmosferze, a większość jej uczestników stanowiła zgoniona nakazem młodzież akademicka. Letnia, doprawdy, temperatura debaty powinna zadziwiać, idzie wszak o rdzeń sporu rozsadzającego kraj. Może winna była być przyjęta konwencja zakładająca abstrahowanie w dyskusji od politycznej (czytaj: partyjnej) bieżączki, a może postawa reprezentantki KOD Marty Kamińskiej, mającej tutaj za zadanie obronę status quo - ta jednak nie wyszła ani pół kroku poza kilka miałkich haseł o konieczności przestrzegania prawa, w tym obowiązującej konstytucji (nie miejsce tu na wytykanie obłudy, KOD wszak powstał w geście protestu przeciwko wynikom regularnej, poprawnie przeprowadzonej procedurze wyborczej).
Nie winiłbym natomiast za brak emocji i zaangażowania zgromadzonej dziatwy studenckiej. Przeciwnie, z absolutnym zdumieniem słuchałem gorących apeli kierowanych przez kolejnych mówców do tej właśnie grupy. Tymczasem od czasów Herodota wiadomo, że młodzieżą, co prawda, wygrywa się zmagania na polu bitwy, ale sprawy ustrojowe od zawsze załatwiali mniej lub bardziej pomarszczeni starcy.
Niemniej, czwartkowe spotkanie miało kilka zasadniczych walorów. Po pierwsze, w ogóle do niego doszło. Po drugie, dzięki obecności przedstawiciela lokalnej odnogi Komitetu Obrony Demokracji, nie było spotkaniem grona ludzi mających identyczne zdanie na zadany temat (tak właśnie pomyślane konwentykle stanowią zmorę naszego miasta). Po trzecie, co do zasady, było merytoryczne i coś jednak z niego wynika.
Zdecydowanie najlepsze wystąpienie było udziałem dr hab. Doroty Lis-Staranowicz, pracownika olsztyńskiej Uczelni: klarowne, rzeczowe i momentami bardzo mocne. Zabrakło w nim tylko jednego, tj. logicznej puenty. Otóż pani profesor, prawnik - naukowiec, konstytucjonalistka, nie widząc potrzeby pisania nowej, silnie obstawała za konstytucją aktualną. Jednocześnie w znakomity sposób punktowała słabości tej ostatniej. Wydaje się jednak, że systemowy brak odpowiedzialności polityków za własne poczynania, nieistnienie obywatelskich instrumentów kontroli rządzących albo permanentne łamanie zasady trójpodziału władzy nie są detalami, które da się zaszpachlować przy ewentualnej nowelizacji, lecz grzechami głównymi, znoszącymi walory aktu z 2 kwietnia 1997 roku.
Inny z panelistów, dr hab. Marcin Dąbrowski, również pracownik UWM, prawnik i konstytucjonalista, stanowczo odradzał sięganie po wzorce amerykańskie (promowane usilnie przez Bogdana Bachmurę), nazywając ustrój USA "egzotycznym", tj. stanowczo zbyt odległym od naszego. Zalecał szukanie ich bliżej - we Francji lub Niemczech - a najlepiej budowanie rodzimego ustroju politycznego w oparciu o rodzime doświadczenia i rodzime tradycje. Niestety, z tym również jest problem, i to nie tylko dlatego, że np. ustrój niemiecki też śmiało zdefiniować można jako "egzotyczny" (nasi zachodni sąsiedzi są federacją !). Kłopotliwy jest bowiem sam dorobek narodowy. Czy fundamentem ma być tu osiemnastowieczna Konstytucja 3-Majowa? Dokument niewątpliwie szlachetny, słusznie się nim chwalimy. Jednakowoż posiada dość kłopotliwą biografię: nigdy nie wszedł w życie.
Z kolei nasze współczesne doświadczenia ustrojowe polegają na betonowej monopolizacji życia politycznego przez każdą kolejną zwycięską partię polityczną. Nie da się z tego ulepić budującego wzorca.
Osobiście uważam, że sprawa nowej konstytucji jest genetycznie beznadziejna. Istnieją tu bowiem dwie drogi; obydwie kończą się ślepą ścianą. Możemy ustanowić akt idealny, wzorcowy, w nadziei, że wreszcie uporządkuje nam Republikę. Taką konstytucję natychmiast połamiemy. Możemy też po prostu usankcjonować byt realny, tj. przenieść rzeczywistość na papier, tak aby wreszcie zlikwidować ułudę prawną. Z wyżej opisanych powodów nie jest to możliwe, efektem byłaby bowiem likwidacja ustroju demokracji przedstawicielskiej.
Redaktor Adam Socha zakończył spotkanie cytując Marcina Świetlickiego (patrz: tytuł felietonu). Aby objaśnić kontekst cytatu wypada przypomnieć, że ów krakowski poeta wyrecytował go jako jeden ze "Świetlików". Doprecyzował sens wiersza w innym tekście, wyjaśniając, że "świecić pupą nie jest łatwo". I tak właśnie należy postrzegać sytuację garstki zapaleńców z prowincji, co to ważą się zmagać z niemożliwością.
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość