Autorzy wystawy "Polacy Europy" wydali "Oświadczenie twórców Zbiorowy w Galerii Dobro". Jest to kolejna próba zaproponowania dyskusji o wolności w sztuce, dyskusji dawno już rozstrzygniętej, a dziś banalnej. Napisano w oświadczeniu: "... każdy mógł malować to, co chce...".
Każdy może sobie w domu malować to, co chce, ale to nie znaczy, że to wszystko co namalowane należy pokazywać w przestrzeni publicznej, w tym wypadku za państwowe, miejskie pieniądze. Artyści też są ograniczeni w swoim postępowaniu przepisami prawa. Nie są nadludźmi i pewne ograniczenia prawne ich też dotyczą. Biorą udział w dyskusji publicznej i sami się przyczyniają do jej poziomu. Tu do poziomu rozporka. Wprawdzie tzw. artyści napisali: "Polska debata publiczna została sprowadzona na dno. My jako artyści nie chcemy i nie bierzemy w tym udziału, jesteśmy daleko od tego typu działalności, a zwłaszcza obrażania kogokolwiek w poniżający i niekulturalny sposób".
Oczywiście jest to zdanie nieprawdziwe, bo artyści biorą udział w debacie publicznej, chyba że są jak dzieci i nie są świadomi swoich działań. A tzw. artyści obrażają innych w kulturalny sposób, czyli przez swoje malowanki. To oświadczenie to zaciemnianie sprawy i odpowiedź na jeden z zarzutów, że nikt imiennie z tzw. artystów nie przyznał się jako sprawca tego wydarzenia. Ale sprawa nie dotyczy tzw. artystów, niech bawią się w co i jak chcą, ale na swoim prywatnym podwórku. Sprawa dotyczy organizatorów wystawy, którzy świadomie i prowokująco te prace zamówili i publicznie pokazali. Nie są to prywatne osoby, ale urzędnicy podlegli prezydentowi Olsztyna. Jeżeli Piotr Grzymowicz pochwala takie działania i patronuje takiej działalności, niech wyda stosowane oświadczenie. To, że dyrektor MOK-u i dyrektorka galerii są tymi pracami zachwyceni i uważają, że w ten sposób podnoszą poziom kultury w mieście, to już wiemy.
Mariusz Sieniewicz, dyrektor MOK-u przesłał do portalu "Debata" i prezesa Polskiego Radia Olsztyn sprostowanie, że wystawa "nie była planowana jako "uczczenie" 100-lecia Niepodległości", jak w radiowej audycji powiedział Bogdan Bachmura. Mnie to sprostowanie nie przekonuje. Przecież ktoś tę wystawę na listopad - miesiąc obchodów odzyskania stulecia niepodległości zaplanował. A na tej wystawie zaprezentowano profanację godła państwowego dorysowując penisy, jak też sprofanowano krzyż malując na nim nagą kobietę także z penisami. Typowa genderowa sztuka mająca na celu wyłącznie wywołanie skandalu, bo skandal się dobrze sprzedaje.
M. Sieniewicz do sprostowania załączył wykaz siedmiu imprez, które MOK organizuje z okazji święta Niepodległości. Ale czytelnik przesłał do portalu "Debata" list, w którym stwierdził: "Informuję (...) iż wydarzenie nr 3 w zestawieniu - VI Zaduszki Wileńskie, w nich montaż słowno-muzyczny 'Kresy dla Niepodległej'," które odbędzie się w Muzeum Warmii i Mazur, organizuje Towarzystwo Przyjaciół Wilna i Ziemi Wileńskiej w Olsztynie. Udział MOK ogranicza się do pomocy w wydrukowaniu plakatów informacyjnych i użyczenia odpłatnego sprzętu nagłaśniającego". No proszę, nie to że MOK nie jest organizatorem tej imprezy, to jeszcze na niej zarobi za użyczenie sprzętu. Dalej czytelnik napisał: "Wydarzenie nr 6 w zestawieniu - "Numizmatyka polska na 100-lecie Odzyskania Niepodległości - wykłady i wystawa" organizuje Polskie Towarzystwo Numizmatyczne Oddział w Olsztynie. MOK udostępnia salę".
Czy potrzebny jest komentarz? To przypisywanie sobie działań, które wykonują inni, a my sprzedajemy to pod swoim szyldem.
Jednak oświadczenie twórców wystawy (podpisane przez siedem osób, w tym tylko jedna związana jest jako tako z naszym regionem, dwie osoby prowadzą pracownię tatuażu w stolicy) zdradza podkłady światopoglądowe działań artystów. Napisali oni, że warsztaty "polegały na wspólnym, nieskrępowanym, demokratycznym działaniu.(...) Kooperacja i partycypacja - jest praktyką obecną od początku ludzkiej twórczości - w sztuce wizualnej można ją odnaleźć w pierwszych malunkach naskalnych, współcześnie wielu artystów wykorzystuje strategie współdziałania w tworzeniu wielu projektów artystycznych angażujących widownię, która dzięki temu może stać się "współautorem" dzieła czy ekspozycji". Jest sprawą dyskusyjną, czy rysunki naskalne były zbiorowym wytworem, choć spełniały zupełnie inną funkcję: magiczno - rytualną. Miały zapewnić udane polowanie.
Natomiast gdzie i kiedy podejmowano największe próby tworzenia kooperatywne dzieł sztuki przy aktywnym współudziale nie tylko artystów, ale i robotników? Działo się to w stalinowskim Związku Radzieckim. To wtedy wywożono malarzy do fabryk, a robotnicy poprawiali ich socrealistyczne dzieła. Oczywiście, wspólnie też malowano obrazy, a nawet pisano książki. Więc niby te awangardowe działania warszawskich artystów to dla mnie nic nowego, to po prostu neostalinizm w sztuce. W marcu 1951 roku sekretariat Biura Organizacyjnego KC PZPR podjął uchwałę w sprawie reorganizacji szkół artystycznych na wzór modelu radzieckiego. Studiująca w tym czasie w szkole plastycznej w Sopocie Magdalena Heyda Usarowicz powiedziała; "było to wspólne malowanie obrazów, ale przecież to nie miało sensu". Włodzimierz Sokorski w roku 1951 w "Nowej Kulturze" wydrukował artykuł zatytułowany "Realizm socjalistyczny jako naukowa metoda kształtowania twórczości artystycznej". Dziś jest nadal aktualny, trzeba tylko w tytule i w tekście słowa "realizm socjalistyczny" zamienić na genderyzm, jako naukowa metoda kształtowania twórczości....i wszystko będzie takie samo.
Karolina Blacharczyk w "Rocznikach Kulturoznawczych" (nr 2/2015) opublikowała tekst analizujący manipulacyjne oddziaływanie sztuki stalinowskiej. Jej analiza w pełni odnosi się i do olsztyńskiej wystawy. "Zawarty w doktrynie socjalistycznej wymóg ludowości miał łączyć twórców i likwidować bariery społeczne. Co więcej, powstające dzieła miały posiadać charakter wspólnotowy, aby każdy odbiorca mógł się z nimi utożsamiać, a dzięki temu w nich uczestniczyć. Wspólnotowość i uczestnictwo są niezbędne do tego, aby zadziałał mechanizm ontologiczny przemiany każdego kto znajdzie się w obrębie kultury totalnej". To stąd dyrektor MOK-u chciał na siłę wymusić "wspólnotowość i uczestnictwo", osób protestujących przeciwko wystawie i usilnie zapraszał ich do udziału w przemalowywaniu tych dzieł. Chodziło po prostu o włączenie w skandal artystyczny nawet tych, którzy przeciwko temu protestują. To próba nieudana dzielenia się współodpowiedzialnością. Metoda praktykowana szczególne w socjalistycznym systemie.
Dyrektor MOK-u i dyrektorka galerii Dobro to ludzie wykształceni, wszak oboje wykładali na miejscowym uniwersytecie. Są świadomi swoich działań. Jako jedną z pierwszych decyzji jaką podjął nowy dyrektor MOK-u było przemianowanie nazwy galerii Rynek na Dobro. Zawsze socjaliści i komuniści rewolucję zaczynali od sfery języka, od zmiany nazw miast, placów i teatrów. Przez dziesięciolecia galerii Rynek służyła olsztyńskim plastykom i fotografikom, dziś została oddana osobom o mocno lewicowym światopoglądzie. Wszak dyrektorka galerii to znana feministka, była działaczka partii Razem, która z jej list startowała do sejmu.
Dyrektor MOK-u sam określa się jako feminista i rozpoczynając urzędowanie zapowiadał szczególna troskę o tzw. wykluczonych. Czy w ramach tej troski 25 października br. w galerii odbyła się dyskusja czy ludzi i gibony objąć "jednym porządkiem polityczno-społecznym"? Faktycznie galeria Dobro stała się za czasów dyrektorowania MOK-u przez M. Sieniewicza propagatorem nowej, lewackiej filozofii opartej o neomarksizm, a jak widać z aktualnej wystawy, nawet o neostalinizm.
Jeden z filozofów strukturalizmu, a faktycznie dekonstruktor norm współczesnej cywilizacji Claude Levi Stauss w "Smutku tropików" zachwycał się przedpiśmiennym światem, potem napisał nawet "Dzikie myślenie" i stwierdził: "Ostatecznym celem nauki nie jest konstytuowanie człowieka, ale jego demontaż". A dziś może nie czyni tego nauka, co destrukcyjna kultura wymierzona przeciwko takim wartościom, jak prawda, dobro i piękno. Jest wymierzona także w Kościół, patriotyzm, a przede wszystkim w naród rozumiany jako wspólnota kulturowo-językowa. To są długofalowe działania czynione na wielu frontach: politycznym, kulturowym, społecznym i filozoficznym. A za tym wszystkim stoją ludzie opanowani neomarksizmem i zarażenia anarchizmem. Kierunek wyznaczył Antonio Gramsci, a jego kontynuatorem był Rudi Dutschke - to marsz na instytucje, a włoski eks ksiądz Ernesto Buonainti dodał, że trzeba w sposób wrogi przejąć także Kościół.
Neomarksiści przekonali się, że ich huczne demonstracje uliczne, skrajne hasła nie znajdują społecznych akceptacji, wiec zmienili działanie, nie rewolucja a ewolucja, a bardziej rewolucja rozciągnięta w czasie przez opanowanie instytucji takich jak teatry, ośrodki kultury, wytwórnie filmowe, szkoły i uniwersytety, a przede wszystkim przejęcie środków społecznego przekazu, czyli wszelkich mediów. W zbiorowym, nieukończonym szkicu na ten temat stwierdzono:
"Marsz przez instytucje rozpoczął się w dziedzinie sztuki, ponieważ tam najłatwiej było zdobycie przez ideologicznych propagandzistów miejsca artystów i przejęcie ich społecznego prestiżu. Wiele jednak czasu zajęło im, zanim warsztat został ze sztuki wyeliminowany całkowicie. (...) Nowy typ artysty - szamana wymagał stworzenia nowej formuły działalności artystycznej i tą przedstawiał akcjonizm".
I dziś te zadania w Polsce najlepiej wypełnia "Gazeta Wyborcza", ciągle walcząca o nowego człowieka, zwalczająca Kościół, patriotyzm, a przede wszystkim tak zwany nacjonalizm. Trzeba także osłabiać przywiązanie do stałych wartości. Walka jest o nowego człowieka, typu genderowego. "Wyborczą" wspiera udający katolickość "Tygodnik Powszechny". Neomarksiści faktycznie już opanowali wydział humanistyczny olsztyńskiego uniwersytetu, w "Gazecie Olsztyńskiej" także można zobaczyć te poglądy, szczególnie ujawniane w redakcyjnych felietonach. Teraz czas przyszedł na podporządkowanie tej ideologii państwowych instytucji kulturalnych w mieście. I do tego doszło w Olsztynie, za co wyłącznie odpowiedzialny jest prezydent Piotr Grzymowicz. Bo to, że lew poluje na antylopę to nie wina lwa. To, że lewicowi urzędnicy kultury propagują wyszydzanie symboli narodowych i religijnych, to znając ich światopogląd było do przewidzenia. Winien temu jest tylko ten, kto na takie rzeczy przyzwala, czyli prezydent miasta.
Autorzy oświadczenia w jego zakończeniu stwierdzili: "Sztuka musi być strefą wolnej wypowiedzi, jako podstawa, w kraju demokratycznym. Zarówno ta w galeriach prywatnych jak i państwowych". I znów zdanie tylko w części prawdziwe. Państwo jako mecenas, działając przez swoje instytucje ma niezbywalne prawo wystawiać i zakupować te dzieła, które spełniają określona jakość i wymowę. Prywatne galerie mogą robić sobie co chcą, aby nie przekraczały norm prawnych. A wszystkim artystom krzyczącym, że w Polsce nie ma demokracji, że ogranicza się wolność twórcom polecam wyjazd do Tajlandii. Niech tam narysują karykaturę króla, a może jeszcze nagiego i zobaczą, czym kończy się łamanie prawa w danym państwie. A co do postulatu "wolnej wypowiedzi", o co apelują autorzy oświadczenia, to M. Sieniewicz zabronił kolportażu "Debaty" w punkcie informacyjnym MOK-u, co było praktykowane od lat. To dopiero tolerancyjny człowiek walczący o wolność wypowiedzi, a faktycznie cenzor dopuszczający do głosu tylko swoich ideologicznych ziomków. Czy jednak punkt informacyjny to prywatna agenda pana Sieniewicza, który może cenzurować kolportowane tam kulturalne wydawnictwa?
Normą sztuki są tyko granice prawa. Czy te granice nie zostały przekroczone, skoro na olsztyńską wystawę mogły wejść dzieci i zobaczyć tam nieobyczajne obrazy?.A tak naprawdę normą sztuki powinien być zdrowy gust. Sądzę, że pani dyrektor galerii go brakuje.
Marek Resh
OŚWIADCZENIE TWÓRCÓW ZBIOROWY W GALERII DOBRO
Trwają wybory i każda rzecz, która posiada potencjał polityczny, zarówno dla grona dziennikarzy jak i polityków jest pretekstem do tego, by uzyskać większy rozgłos i polaryzować poglądy. Niestety zostaliśmy wplątani w ten proceder podczas wystawy w olsztyńskiej Galerii Dobro noszącej tytuł „Polacy Europy”.
Zbiorowy - to formuła działania polegająca na spotkaniach z ludźmi i wspólnym tworzeniu. Pod tą nazwą zorganizowaliśmy otwarte dla wszystkich chętnych warsztaty artystyczne, które polegały na wspólnym, nieskrępowanym, demokratycznym działaniu. Założeniem było, aby płaszczyzny płócien i kartek umieszczonych w galerii były strefą wolnej wypowiedzi i można było „wykrzyczeć” się na nich, dać upust swojej wyobraźni lub pozwolić sobie na przypadek. Dlatego efekt docelowy może mieć bardzo różną wartość artystyczną (plastyczną) i należy odczytywać całość jako pewnego rodzaju zapis procesu, eksperyment. Oczywiste jest że w takich momentach dochodzą do głosu różne tematy - w tym i tematy tabu. Kooperacja i partycypacja - jest praktyką obecną od początku ludzkiej twórczości - w sztuce wizualnej można ją odnaleźć w pierwszych malunkach naskalnych, współcześnie wielu artystów wykorzystuje strategie współdziałania w tworzeniu wielu projektów artystycznych angażujących widownię, która dzięki temu może stać się „współautorem” dzieła czy ekspozycji. Często tego typu działania kładą główny nacisk na samo „dzianie się”, na proces powstawania pracy - bardziej niż na efekt końcowy, który często może odbiegać od klasycznych wzorców. Polska ma wielką tradycję sztuki polegającej na partycypacji, wystarczy wymienić nazwiska takie jak Oskar Hansen i jego teoria formy otwartej, Gruppa - klasyczna już formacja malarzy tworzących wspólnie, Paweł Althamer od lat pracujący z różnymi grupami społecznymi - wreszcie wiele nowych, młodych inicjatyw i działań artystycznych bazujących głównie na spotkaniu, byciu razem. Wystawa w galerii Dobro choć nawiązująca do powyższych założeń jest w swej istocie bardzo klasyczna, nawiązująca głównie do tradycji malarstwa bazującego na akcie i pejzażu - wciąż przecież obecnych w edukacji artystycznej w całej Polsce, inspirowana wieloma kanonicznymi dziełami.
Po otwarciu wystawy doszły do nas głosy niezadowolenia, rzekomego urażenia „uczuć religijnych i patriotycznych”. Wydaje nam się, że to z kolei nawiązuje do innej Polskiej tradycji polegającej na używaniu kultury do walki politycznej. Tworząc wystawę nie mieliśmy na uwadze obrażania kogokolwiek, formuła była i jest nadal otwarta, chodzi nam o dialog, nie o kłótnię. Prace powstałe podczas warsztatów dają wielkie pole do interpretacji, co uważamy za główną zaletę pracy twórczej. Chcemy bardzo wyraźnie zaznaczyć, że naszym zamiarem nie było nigdy tworzyć sensacji i wywoływać skandalu. Jednoznacznie odcinamy się od jakichkolwiek prób zarzucenia nam profanacji jakichkolwiek symboli - państwowych czy religijnych - każdy mógł malować dokładnie to, co chce - każdy może w obrazach widzieć to, co chce. Nie jesteśmy odpowiedzialni za sposób interpretowania prac przez poszczególne osoby, jest to część ich wolności. Przestrzeń publiczna w Polsce jest pełna wulgaryzmów, języka nienawiści i znaków wprost odwołujących się do faszyzmu co często jest pomijane przez polski wymiar sprawiedliwości. Polska debata publiczna została sprowadzona na dno. My jako artyści nie chcemy i nie bierzemy w tym udziału, jesteśmy daleko od tego typu działalności, a zwłaszcza obrażania kogokolwiek w poniżający i niekulturalny sposób. Jeśli ktoś poczuł się urażony w jakikolwiek sposób przez nas, współautorów prezentowanych prac, prosimy aby przyjął nasze szczere przeprosiny. Chcemy jednak wyraźnie zaznaczyć że nie zgadzamy się na używanie naszych prac do walki politycznej, nie uważamy aby narzucany przez polityków nakaz cenzury lub próba zamknięcia wystawy była czymś z czym powinniśmy się liczyć a tym bardziej godzić. Sztuka musi być strefą wolnej wypowiedzi, jako podstawa, w kraju demokratycznym. Zarówno ta w galeriach prywatnych jak i państwowych. Jednocześnie w obliczu wszystkich zarzutów oraz toczącej się walki politycznej chcemy ogłosić, że zasłaniamy prace w okresie wyborczym aby nie mogły być używane w toczącej się grze.
Organizatorzy warsztatów:
Jan Estrada - Osmycki
Grzegorz Jarzynowski
Wojtek Kostrzewa
Szymon Małecki
Jan Sobaszek
Michał Szudrawski
Skomentuj
Komentuj jako gość