1 września w południe zawyły syreny ale dzieci jeszcze nie poszły do szkoły, zrobiły to dopiero po weekendzie. Moja znajoma jest wściekła jak osa. Najstarsze z gromadki jej maluchów właśnie rozpoczyna przygodę z państwowym systemem edukacji powszechnej. Rodzina ledwie zdążyła ochłonąć po zderzeniu z sięgającymi kilkaset złotych kosztami bezpłatnego nauczania, kiedy spadł na nią cios kolejny.
Plan lekcji lokuje rozkosznego sześciolatka w module zajęć popołudniowych (tzw. druga zmiana), co oczywiście wysadza w powietrze ustalony harmonogram funkcjonowania domu. Młodzi rodzice mają do wyboru: porzucenie pracy, pogodzenie się z 9, 10-cio godzinnym pozostawieniem dziecka w szkole, lub zamieszkanie z teściową (co nie każdy uważa za najlepsze rozwiązanie).
Na podobne marudzenie mogłem tylko wzruszyć ramionami. Identyczną historię przeżyłem i jako uczeń, i jako ojciec ucznia. Nihil novi sub sole. Tyle, że mnie syndrom drugiej zmiany dotknął w warunkach kolejnej fali wyżu demograficznego a obecne zgryzoty rodzicielskie są efektem oszczędnościowej polityki każącej samorządom (nie tylko Olsztyna) likwidować szkoły i przedszkola oraz ich komasację. Kto nie wie, niech się dowie: koszty edukacji to gros budżetów miast i wsi od Tatr po Bałtyk. Inna sprawa, że sentyment żywiony do niepoprawnych optymistów nakazuje mi przechowywanie wciąż jeszcze niezżółkłych wycinków z prasy, pełnych wizji małych, przyjaznych szkół i nielicznych klas, które zapanować miały w Polsce w związku z od lat trwającym spadkiem urodzeń.
Sprawa jest też przyczynkiem do komunikacyjnych wizji Ratusza. Pan Prezydent koniecznie chce wepchnąć całe miasto do 'środków transportu masowego', jeśli już nie na rowery. O tych drugich nie ma co pisać, bo w regionie, w którym 300 na 365 dni roku jest zimnych albo mokrych albo i zimnych i mokrych jednocześnie, rower ma doprawdy znaczenie marginalne jako środek transportu. W ogóle zaś nie załatwia kłopotów organizacyjno - rodzinnych lwiej części olsztyniaków.
Jesteśmy społeczeństwem okrutnie zajętym, zagonionym i szalenie mobilnym. Wciąż jeszcze regułą jest dom z pracującym obojgiem rodziców, a wielu z nas ma de facto więcej niż jeden etat, nawet jeśli ten drugi jest nieformalny. Edukacja w dzisiejszym świecie bardzo rzadko zamyka się w ramach kilku godzin codziennej nauki w szkołach powszechnych. Często obejmuje ona również liczne zajęcia popołudniowe, organizowane już samodzielnie przez rodziców: sport, nauka języków obcych, baseny, tańce... Trzeba to wszystko obrobić, nie zaniedbując niczego. W efekcie mamy produkt w postaci oszalałych matek, krążących między pracą, domem, sklepem (wszak codziennie trzeba zrobić zakupy), szkołą i różnymi ośrodkami dodatkowej ale przecież koniecznej edukacji. Jak to wszystko ogarnąć bez auta, chyba jeden diabeł wie. Chyba, bo pan Prezydent na pewno.
Kolega Melchiora
Skomentuj
Komentuj jako gość