Dzisiaj (29.05.) Sąd Okręgowy w Olsztynie nakazał dziennikarzowi śledczemu Mariuszowi Kowalewskiemu przeproszenie prof. Ryszarda Góreckiego, rektora UWM i senatora RP, za naruszenie jego dóbr osobistych. To już drugi z kolei proces tego dziennikarza, w którym został skazany za pisanie kłamstw. Pierwszy raz przegrał z poseł Lidią Staroń, a "Rzeczpospolita" musiała zapłacić 100 tys. zł. Ta sama gazeta ma też zapłacić 24 tys. złotych za kolejny tekst Kowalewskiego o Marku Wrońskim.
Sąd nie miał żadnych wątpliwości, iż dziennikarz posłużył się na swoim blogu, rok temu, fałszywym wyrokiem, z którego miało wynikać, iż Ryszard Górecki był skazany w 1978 roku za współżycie z nieletnią. Ponadto w toku procesu okazało się, że dziennikarz miał pełną wiedzę i świadomość, iż dysponuje fałszywym wyrokiem a mimo to zdecydował się na jego upublicznienie, na specjalnie założonym w tym celu blogu, w maju 2014 roku. Z akt sprawy wynika, iż dziennikarz uzyskał przed publikacją odpowiedzi z prokuratur i sądów w Gdańsku iż nigdy wobec osoby o nazwisku Ryszard Górecki nie toczyło się żadne śledztwo. Nigdy Ryszard Górecki nie był przez te sądy skazany. Natomiast sygnatura akt widniejąca na sfałszowanym wyroku dotyczy innej osoby i innego czynu - kradzieży auta.
W związku z tym, że dziennikarz przed rozprawą zlikwidował swój blog, sąd nakazał mu założenie strony w internecie i opublikowanie na niej przeprosin wobec Ryszarda Góreckiego i oświadczenia. Strona ta ma wisieć w internecie przez 12 miesięcy. Ponadto sąd z uwagi na sytuację dziennikarza zasądził jedynie 1000,00zł nawiązki na rzecz domu dziecka, powód wnosił o 10.000,00zł. Dziennikarz musi zapłacić też koszty postępowania sądowego, w sumie ok. 3,5 tys. złotych. Wyrok nie jest prawomocny. Dodajmy, że dziennikarz, który był w piątek obecny w sądzie, nie przedstawił żadnego dowodu na poparcie swego oskarżenia wobec Ryszarda Góreckiego.
Relacja z rozprawy
Rozprawa zaczęła się od wniosku Mariusza Kowalewskiego o przyznanie mu pełnomocnika z urzędu, z uwagi na skomplikowaną materię sprawy. Zastępca pełnomocnika powoda wniósł o oddalenie wniosku pozwanego, gdyż miał on na to rok (pozew wpłynął w maju 2014 roku), a sprawa jest prosta. Ponadto, złożenie tego wniosku w przeddzień rozprawy świadczy o tym, że pozwany obrał taktykę przewlekania osądzenia pozwu w nieskończoność (wcześniej pozwany złożył wniosek o wyłączeniu z rozprawy wszystkich sędziów Sądu Okręgowego w Olsztynie, ale Sąd Apelacyjny w Białymstoku odrzucił ten wniosek, rozprawie przewodniczył sędzia delegowany z sądu spoza Olsztyna - Tomasz Cichocki).
Zastępca pełnomocnika powoda wycofał z pozwu żądania dotyczące bloga Mariusza Kowalewskiego, gdyż ten przed rozprawą go wyłączył z Internetu. W to miejsce pełnomocnik wniósł, by pozwany na własny koszt uruchomił w Internecie stronę, na której zamieści przeprosiny wobec prof. Ryszarda Góreckiego i strona ta będzie istniała przez 12 miesięcy.
Sąd ogłosił przerwę na rozpoznanie wniosku o pełnomocnika. Po przerwie odrzucił ten wniosek, gdyż zgodnie z art. 117 kpc pełnomocnik z urzędu przysługuje w dwóch wypadkach: 1. z powodów ekonomicznych – pozwany nie ma środków na wynajęcie pełnomocnika, 2. gdy pozwany jest nieporadny i nie jest w stanie zrozumieć pouczeń i wskazań sądu. W tym przypadku sytuacja materialna pozwanego uzasadnia taki wniosek, ale nie zachodzi drugi powód, gdyż pozwany, jako zawodowy dziennikarz doskonale zna prawo prasowe, znakomicie sobie radzi przy formułowaniu swoich myśli, a sprawa nie jest skomplikowana, chodzi w niej tylko o ustalenie prawdziwości stwierdzeń użytych w oskarżeniach pod adresem powoda, użytych w artykułach Mariusza Kowalewskiego. Ponadto pozwany miał bardzo dużo czasu, od momentu doręczenia zawiadomienia o wokandzie, na złożenie takiego wniosku. Dlatego sąd ocenił ten wniosek, jako kolejną próbę pozwanego przedłużenia procesu.
Postanowienie to nie jest prawomocne i Mariuszowi Kowalewskiemu służy zażalenie do Sądu Apelacyjnego w Białymstoku.
Po tych słowach sędziego Mariusz Kowalewski oznajmił, iż ma chore dziecko i musi do niego jechać, wobec tego nie będzie uczestniczył w rozprawie.
Sędzia poinformował pozwanego, iż nie ma obowiązku uczestniczenia w rozprawie i może opuścić sąd.
Mariusz Kowalewski wyszedł, a na salę został poproszony świadek, zgłoszony przez powoda, prof. Władysław Kordan, były prorektor UWM (za rektora Józefa Górniewicza).
zeznaje Władysław Kordan
Sędzia odebrał od świadka przyrzeczenie, iż będzie mówił prawdę.
Świadek zapytany, czy wie, co jest przedmiotem postępowania, odparł, że nie wie.
Wówczas sędzia zapytał, czy słyszał coś na temat wyroku z 1978 roku Sądu Rejonowego w Gdańsku, odnoszącego się do Ryszarda Góreckiego?
W. Kordan: - O tym wyroku wie cały uniwersytet.
Sąd: - Czy świadek ma jakiś związek z tym wyrokiem?
W. Kordan: - Żadnego. Ktoś mi wrzucił kserokopię tego wyroku do skrzynki pocztowej
Sąd: - Jaka była treść tego wyroku?
W. Kordan: - To była głośna sprawa, że Ryszard Górecki miał współżyć płciowo z osobą nieletnią.
Sąd: - Kiedy to było, kiedy pan znalazł ksero tego wyroku?
W. Kordan: - Nie pamiętam, jakieś półtora roku temu, w każdym razie po publikacji tego wyroku przez Mariusza Kowalewskiego, już wówczas tym wyroku mówiło się na uniwersytecie.
Sąd: - Co pan zrobił z tą kserokopią?
W. Kordan: - Wyrzuciłem, ta kserokopia była rozrzucona w różnych miejscach Kortowa. Znajdowali ją studenci.
Sąd: - Czy pan się posłużył tą kserokopią, czy kontaktował się z Mariuszem Kowalewskim?
W. Kordan: - Do spotkania nie doszło z mojej inicjatywy. Spotkałem się z Mariuszem Kowalewskim kilka razy, bo ja 6 lat spędziłem w sądzie z powodu procesu lustracyjnego i Mariusz Kowalewski powiedział mi, kto za tą sprawa stał, że to Ryszard Górecki mnie oczernił, Ryszard Górecki miał zadzwonić do Mariusza Kowalewskiego i powiedzieć mu, że materiały na mnie są do odebrania w Fundacji „Żak". Mariusz Kowalewski powiedział mi, że może zeznać to w sądzie, jako mój świadek.
Sąd: - Czy pozwany kontaktował się z panem w przedmiocie publikacji wyroku?
W. Kordan: - Nie, nie przypominam sobie.
Sąd: - Czy tylko w formie kserokopii widział pan ten wyrok?
W. Kordan: - Widziałem też w Internecie, na różnych portalach, wystarczyło wpisać w googlach hasło „Ryszard Górecki" i od razu wyskakiwał ten wyrok, więc na uniwersytecie, który zatrudnia 3 tysiące pracowników, wszyscy to czytali. Ja dostałem ksero, nie skan. Wydaje mi się, że w internecie był oryginał, bo pieczątka na wyroku była kolorowa i widać było, że to pożółkły papier.
Sąd: - Czy robił pan kopie tego ksero?
W. Kordan: - Nie.
Pełnomocnik powoda: - Czy przekaazał pan to ksero osobom trzecim?
W. Kordan: - Nie, widziała to tylko, oprócz mnie, moja ówczesna żona.
Po przesłuchaniu świadka zastępca pełnomocnika powoda podtrzymał powództwo. Stwierdził, iż publikacja pozwanego wyrządziła nieodwracalne szkody powodowi, osobie o wysokim stopniu publicznego zaufania. Pozwany znał wszystkie dokumenty z prokuratury i sądów w Gdańsku, były mu one okazane podczas przesłuchania w prokuraturze. Był również sam w ich posiadaniu, gdyż podając się za dziennikarza tygodnika WPROST (jak się okazało, nie był nim), zwrócił się o te dokumenty do tych instytucji i otrzymał odpowiedź, iż nigdy wobec osoby o nazwisku Ryszard Górecki nie było prowadzone śledztwo i nigdy osoba o tym nazwisku nie była skazana. Mimo tej wiedzy pozwany opublikował ten wyrok kierując się osobistą zemstą, chęcią wendetty.
Sąd po długie przerwie trwającej ponad 1 godzinę, ogłosił wyrok. Nakazał Mariuszowi Kowalewskiemu stworzenie strony w Internecie ze swoim imieniem i nazwiskiem (tak jak jego blog), na której przeprosi Ryszarda Góreckiego i zamieści oświadczenie. Przeprosiny i oświadczenie mają wisieć tam przez 12 miesięcy. Z żądanej przez powoda kwoty 10 tys. zł na dom dziecka, sąd przyznał tylko 1 tys. złotych, z uwagi na sytuację materialna pozwanego oraz obciążył go kosztami procesowym, w sumie kwotą około 3,5 tys. złotych.
W uzasadnieniu sędzia Tomasz Cielecki powiedział:
- Pozwany nie wykazał, iż dokument jest prawdziwy, natomiast prokuratura i sąd w Gdańsku stwierdziły, iż osoba o nazwisku Ryszard Górecki nie figuruje ani w archiwach prokuratury, jako osoba, wobec której toczyło się śledztwo, ani w archiwach sądowych, jako osoba, wobec której zapadł jakikolwiek wyrok. Wskazana w artykule pozwanego sygnatura akt wyroku z 1978 roku dotyczy innej osoby i innej sprawy – zaboru samochodu. Wyrok więc, którym posłużył się dziennikarz był nieprawdziwy i nieprawdziwe były informacje zawarte w artykule.
Rozpowszechnianie takich informacji o kimkolwiek, byłoby napiętnowaniem i naruszeniem dóbr osobistych każdej osoby. W sytuacji powoda naruszenie dotknęło osoby społecznej szanowanej, jako senatora RP i rektora uniwersytetu i kładło się cieniem na jego dobrym imieniu.
Pozwany w odpowiedzi na pozew jedynie wniósł o oddalenie pozwu, nie wskazując, by informacje zawarte w jego artykule były prawdziwe. Pozwany nie wykazał ich prawdziwości.
Ta sprawa nie miała na celu ustalenia, kto dopuścił się sfałszowania wyroku, tą sprawą zajmie się sąd karny.
Wyrok nie jest prawomocny.
Relacja: Adam Socha.
Prokuratura Rejonowa w Suwałkach prowadzi śledztwo, które ma ustalić, kto wytworzył sfałszowany wyrok. Pierwotnie śledztwo prowadziła prokuratura olsztyńska, ale na wniosek adwokata Mariusza Kowalewskiego, śledztwo zostało przeniesione do Suwałk.
Natomiast Prokuratura Rejonowa w Mrągowie prowadzi śledztwo, na wniosek Mariusza Kowalewskiego, który doniósł, iż dziennikarz "Debaty" Adam Socha miał ujawnić w swoim artykule materiały ze śledztwa dotyczącego posłużenia się przez Mariusza Kowalewskiego sfałszowanym wyrokiem. Adam Socha został przesłuchany i zaprzeczył, iż dysponował dokumentami z akt prokuratury.
Skomentuj
Komentuj jako gość