Z końcem kwietnia minister finansów Teresa Czerwińska odchodzi z rządu. Nie na skutek dymisji czy rekonstrukcji Rady Ministrów. Nie została także podkupiona przez polityczną konkurencję. Jej celem nie jest również ewakuacja na z góry upatrzoną, wygodną pozycję w Parlamencie Europejskim. Wprost przeciwnie. Do ostatniej chwili była namawiana do zmiany decyzji. Teresa Czerwińska nie jest politykiem, lecz ekonomistą. Do tej roli, osoby pilnującej finansów państwa została wynajęta. Odwrotnie jest z Jarosławem Kaczyńskim. To rasowy polityk, któremu z ekonomią nigdy nie było specjalnie po drodze. Jego zadanie, to utrzymać partię przy władzy.
Na wspólnej drodze obu tych osób stanęła „piątka Kaczyńskiego”. Minister Czerwińska jako strażnik finansów nie miała szczęścia, bo to właśnie za jej kadencji na Nowogrodzkiej zapadła decyzja, aby wywrócić polityczny stolik z dotychczasowymi zasadami gry. Pomysł był zaskakujący w swojej prostocie: rozdać ludziom pieniądze i utrzymać dzięki temu władzę. Poręcznym ideowo tytułem do nagradzania wyborców stały się dzieci. Najpierw drugie i następne, a teraz także pierwsze oraz jednorazowo emeryci. Aby projekt sprzyjał realizacji celu politycznego konieczne było przestrzeganie dwóch zasad: pieniądze mają być dawane po równo, bez względu na dochód, oraz na dzieci, które już przyszły na świat.
Warto przypomnieć, że ideami, które rozpalały umysły Polaków przy starcie programu 500+ były dyskusje na temat sprawiedliwości społecznej i misji ratowania kurczącej się populacji Polaków. Dziś o demografii nikt się nawet nie zająknie. Jakby sprawy nigdy nie było. Nic dziwnego, wskaźniki narodzin znacząco się nie poprawiły, bo przyjęty system finansowania już narodzonych dzieci nigdy temu nie sprzyjał.
Bo tak naprawdę to nie dzieci miały się rodzić, ale opozycja miała wyginąć. Przecież głównym walorem demokracji jest możliwość wyboru pomiędzy odmiennymi propozycjami partii politycznych. A św. Mikołaj Jarosław pokazał, ile w tym teatrze prawdziwego życia. Jednym ruchem zerwał z logiką trwającej od dekady plemiennej wojny i ośmieszył to, o czym z taką powagą perorują od zarania teoretycy demokracji. Wystarczył równy podział fantów i... elektoraty wszystkich partii łączcie się! Co pozostało konkurencji Prawa i Sprawiedliwości? Przyłączyć się! Gdy okazało się, że poparcie dla pomysłów dobroczyńcy narodu deklarują także wyborcy partii opozycyjnych, te szybko odnalazły w sobie stosowne do nowej sytuacji pokłady populizmu i jednym ruchem posłały do diabła zasady, które jeszcze niedawno nosiły rangę dogmatów. Aż strach pomyśleć, ile musiało kosztować szefową Nowoczesnej Katarzynę Lubnauer publiczne wyznanie, że zrewidowała swoje poglądy na pomysły szefa PiS.
Wydaje się zatem, że to św. Mikołaj Jarosław rozdaje karty. Wprawdzie konkurencja w razie wygranej obiecuje jeszcze więcej, ale premia za pierwszeństwo robi swoje. Kłopot w tym, że wdzięczność za obiecane prezenty deklaruje 60 proc. Polaków. To nie tak wiele, jak na końską dawkę socjalnej kroplówki. Dalej widać same kłopoty. Z socjalizmem jest bowiem tak, że jak jest czym płacić, to do budowania więzi emocjonalnej pomiędzy dawcą i biorcą nadaje się doskonale. Ale w demokracji to stan posiadania dalece niepewny. Odległa w czasie przestroga Demostenesa, że ze wszystkiego najtrudniejsze jest podobać się tłumowi, tylko zyskała dziś na aktualności. Bo chociaż większość na prezenty Mikołaja z Nowogrodzkiej jest otwarta, to także większość Polaków uważa przyjęty system ich rozdawania za niesprawiedliwy. Paradoks? Bynajmniej. To jedynie sygnał, że brać - owszem, ale kwitować przy wyborach – niekoniecznie.
Zastanawiam się czy polska demokracja musiała dojść tak blisko ściany, że korupcja polityczna przybierze skrajną postać rozdawania przed wyborami gotówki na prawo i lewo. Ironia losu puszcza błazeńskie oko na wspomnienie „wyborczej kiełbasy” z czasów komuny. Nadal, koleżanki i koledzy z dawnej opozycji, Was to śmieszy? To sami z siebie teraz się śmiejecie!
I wychodzi mi na to, że tak to musiało się skończyć. Że ciągłe podbijanie poziomu politycznych emocji i podziałów musiało doprowadzić do sytuacji, że wizja przegranej wydaje się perspektywą wartą metod zaliczanych w demokratycznym dekalogu do skrajnych.
Najgorszym skutkiem korupcji politycznej w wykonaniu szefa PiS nie jest ekonomia, lecz przemycone do umysłów Polaków, demoralizujące przekonanie, że sprawiedliwe, to otrzymać coś za darmo. Że się należy za dziecko, które dawno się urodziło, nawet jeśli rodzice są finansowymi krezusami. Nieuchronny ciąg dalszy, to eskalacja roszczeń. Mało kto w Polsce twierdzi, że nauczyciele dobrze zarabiają. Ale społeczne poparcie dla ich żądań skokowych podwyżek wynagrodzenia to skutek całkiem świeżego przekonania, że państwo to worek bez dna. A przecież, na wynagrodzenia dla nauczycieli warto wydać znacznie więcej, niż oni oczekują. Ale nie w takich okolicznościach. Nie pod presją związków nauczycielskich, ale z inicjatywy mądrego rządu. Bo lepszej inwestycji w przyszłość narodu nie ma. Oczywiście nie bezwarunkowo, ale w pakiecie z likwidacją patologii systemu, na czele z Kartą Nauczyciela i z wizją szkolnictwa na miarę obecnych wyzwań. Przeszkoda jest jedna: brak kompatybilności krótkoterminowego interesu partii ze strategicznym interesem państwa.
Bawiąc się w fałszywego świętego Mikołaja szef PiS obstawia dwa pewniaki: ludzką naiwność i chciwość. Przytomnie kalkulując, że zwycięstwo interesu własnego nad dobrem wspólnym to rzeczywistość, którą należy wykorzystać. Ale mam nadzieję, że Jarosław Kaczyński w swoich wyborczych kalkulacjach na majowe wybory do europarlamentu się przeliczy. Nie dlatego, iżbym życzył zwycięstwa jego konkurentom. Najważniejszy jest jasny sygnał, że wychowywanie kolejnych pokoleń w duchu roszczeniowości i opiekuńczości państwa żadnej partii się nie opłaca.
Pierwszy krok zrobiła minister Teresa Czerwińska. Jej pozbawione teatralnych gestów odejście to najbardziej krzyczące ostrzeżenie przed powrotem do socjalizmu z ludzką twarzą.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
Skomentuj
Komentuj jako gość