Filozofia Ala Gore’a i jemu podobnych przypomina nazistowski kult natury. Kennedy’ego oraz Mussoliniego łączą kult młodości, aktywności, fachowości, energii, uroku osobistego, zasług wojskowych.
Książka Jonaha Goldberga, autora piszącego do takich tytułów, jak „New Yorker”, „Commentary” czy „Wall Street Journal”, zajęła pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Timesa”. Jej tytuł brzmi: Liberalny faszyzm. Tajna historia lewicy od Mussoliniego do politics of meaning. Z tym meaning są kłopoty tłumaczeniowe, gdyż termin – być może celowo mętny – można rozumieć jako „znaczenie”, „troskę” czy „zaangażowanie”. Jak wskazuje sam tytuł, książka przy wszystkich znakomitych rekomendacjach autora jest wysoce niepoprawna politycznie.
Należy też pamiętać, że w Stanach Zjednoczonych słowo „liberał” rzadko oznacza to, co w Europie, czyli kogoś, kto odrzuca pojęcie dobra wspólnego (republiki, rzeczpospolitej) i uważa, że najlepiej jest, gdy każdy „sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem”. W USA oznacza to coś wręcz przeciwnego – lewicowca, socjalistę czy socjaldemokratę, który ma jasną wizję sprawiedliwości społecznej i pożądanej organizacji społeczeństwa oraz uznaje, że jej realizacja jest obowiązkiem państwa. Jak z tego wynika, cele amerykańskiego lewicowca są tożsame z celami komunistów i faszystów, różnią ich tylko metody.
Jako przedstawiciele lewicy obszernie zostali potraktowani w książce prezydenci Woodrow Wilson i John F. Kennedy, a także Hillary Clinton i Al Gore. Autor wyciąga podobieństwa ich myśli do włoskiego faszyzmu i niemieckiego nazizmu, które zna doskonale. Widać, natomiast że Goldberg nie odrobił lekcji z sowieckiego komunizmu, ale dla czytelnika z naszej części świata ten trzeci korzeń amerykańskiej myśli lewicowej jest oczywisty.
Goldberg bardzo zręcznie wydobywa podobieństwa osobowości i polityki Kennedy’ego oraz Mussoliniego: kult młodości, aktywność, fachowość, energię, urok osobisty, zasługi wojskowe. Mussolini i Hitler budowali swoje ruchy, odwołując się do żołnierzy z okopów I wojny światowej, Kennedy zaś odwoływał się do młodych weteranów II wojny światowej. Podobnie jak Mussolini mówił o „narodowej odbudowie”, „nowej polityce” i „czasie na wielkość”. Norman Mailer złośliwie zatytułował artykuł o nim w 1960 roku: Superman wkracza do supermarketu.
Kennedy doprowadził też do mistrzostwa coś, co stało się odtąd kamieniem węgielnym amerykańskiej polityki – budowanie atmosfery zagrożenia, gdyż wtedy Biały Dom odgrywa rolę centrum dowodzenia. Ted Sorensen doliczył się aż szesnastu „kryzysów” podczas pierwszych ośmiu miesięcy prezydentury Kennedy’ego.
Platon-Robespierre-Bismarck-Hitler-Clinton
Ciekawsze od postaci historycznych są jednak sylwetki osób współcześnie działających w polityce. Wiele miejsca autor poświęca zwłaszcza Hilary Clinton, która – jak pisze – „jest fascynującą postacią nie ze względu na swą nudną i nieciekawą osobowość, ale dlatego, że jak pod szkłem powiększającym możemy w niej prześledzić liberalną ciągłość od przeszłości do przynajmniej jednej z możliwych wersji przyszłości”. Jest ona „jedną z czołowych postaci pokoleniowej kohorty liberalnej elity”, która wprowadziła swoje faszyzujące tematy do głównego nurtu amerykańskiej polityki.
Urodzona w metodystycznej rodzinie była spadkobierczynią ruchu Społecznej Ewangelii z lat 20. i 30. XX wieku. Duży wpływ miał na nią radykalny pastor Donald Jones, usunięty w końcu z Kościoła za zbytnie rozpolitykowanie. Innym guru Hillary Rodham był kolejny „metodystyczny teolog” Carl Oglesby, prezes skrajnie radykalnej organizacji SDS (Studenci na rzecz Demokratycznego Społeczeństwa), przeciwnik wojny wietnamskiej i piewca krajów komunistycznych. „Stosowanie przemocy przez uciskane ludy Trzeciego Świata i amerykańskich gett jest całkowicie racjonalne a nawet godne zalecenia” – pisał Oglesby.
Pracę dyplomową Hillary poświęciła kolejnemu autorytetowi lewaków Saulowi Alinskiemu, autorowi Zasad Radykałów. Praca, która nosiła tytuł Jest tylko jedna walka: analiza modelu Alinskiego, została podczas prezydentury Clintona utajniona przez uczelnię (Wellesley), żeby nie kompromitować pierwszej damy niebezpieczną bliskością do akceptacji terroryzmu. Alinski organizował postępowe Kościoły, prosowieckie związki zawodowe i samych komunistów w jeden masowy ruch. Goldberg stwierdza, że obszerne ustępy jego publicystyki są nie do odróżnienia od faszystowskiej retoryki z lat 20. i 30.
Po ukończeniu kolegium drogi Hillary i Alinskiego się rozeszły. Doszła ona wówczas do wniosku, że tylko marsz przez amerykańskie elitarne instytucje pozwoli sięgnąć po realną władzę i zmienić system od środka. Miała rację. Ta sama strategia Gramsciego, która dała lewicy władzę w Unii Europejskiej, doprowadziła studencką aktywistkę do stanowiska nadzorcy dwóch prezydentów: Clintona i Obamy.
Na Uniwersytecie Yale Hillary poznała Billa Clintona, obracającego się w podobnym środowisku intelektualnym. Współredagowane przez nią czasopismo „Yale Review of Law and Social Action” popierało ruch Czarnych Panter i mordowanie policjantów, a jeden z artykułów proponował, by wszyscy radykałowie przeprowadzili się do tego samego stanu i przejęli w nim władzę, celem dokonania lewicowych eksperymentów społecznych. W nagrodę za poparcie Czarnych Panter Hillary została przyjęta na praktykę w biurze prawnym Roberta Treuhafta, zasłużonego członka stalinowskiej frakcji Amerykańskiej Partii Komunistycznej.
Następnie poświęcała się walce o prawa dzieci w takich organizacjach, jak m.in. Children’s Defense Fund. Przeciwnicy oskarżali ją, że walczy o prawa dzieci do rozwodu z rodzicami, ale faktem jest, że propagowała bezwzględne i głębokie wkraczanie państwa w życie rodziny w duchu wszystkich totalitaryzmów. Jak sama stwierdzała: jej celem jest „stworzenie teorii, która adekwatnie wyłoży właściwą rolę państwa w wychowaniu dziecka”. Wzywała też do zniesienia różnicy w prawnym statusie dziecka i dorosłego. „Dzieci powinny być panami własnego losu”, a ich głosy powinny mieć w sądzie większą wagę niż głosy ich rodziców.
Od czasów „Republiki” Platona, pisze Goldberg, polityków fascynował pomysł przechwycenia dzieci dla celów inżynierii społecznej. Robespierre zalecał wychowywanie dzieci przez państwo. Bismarckowskie Prusy wprowadziły przedszkola i wkrótce zerwano więź pokoleniową, produkując masowo małych pruskich kaprali. Zalecano też donosicielstwo, a nauczyciele zadawali wypracowania na temat: O czym wasi rodzice rozmawiają w domu? (u nas na początku lat 50. ubiegłego wieku propagował tę myśl niejaki Jacek Kuroń, obchodzący szkoły z pogadankami, za co oberwał laską od jednego z ojców). Zdobywanie dzieci docenił Hitler, który mówił: „Kiedy nasz przeciwnik twierdzi, że nie stanie po naszej stronie, odpowiadam spokojnie – twoje dziecko już należy do nas”. „Ty umrzesz, ale twoi potomkowie są już w nowym obozie i wkrótce będą znali tylko tę nową wspólnotę”. Prezydent Woodrow Wilson, zresztą miłośnik Bismarcka, mówił szczerze, że celem wychowania jest „uczynienie dzieci możliwie jak najmniej podobnymi do rodziców”.
Goldberg nazywa Hillary Clinton największą „niewybraną” (a więc samozwańczą) reformatorką społeczną w USA od czasu Eleonor Roosevelt. Jeden z jej mentorów, Don Jones, mówił, że Hillary doskonale rozumie prawdę o człowieku, iż nie można polegać na dobrej stronie jego natury i odwoływać się tylko do perswazji moralnej: „Trzeba użyć siły. I nie ma nic złego w wykorzystaniu siły do realizacji polityki zmierzającej ku dobru ludzkości”. I tu jesteśmy najbliżej znanych nam totalitaryzmów.
Szlachetny dzikus kontra Rzymianie i chrześcijanie
Al Gore, laureat nagrody Nobla i światowy przywódca ruchu walki z plamami na Słońcu, jest bohaterem rozdziału Zielony faszyzm. Goldberg wskazuje, że tak charakterystyczny dla newage’owych ruchów kult natury ma wiele cech religijnych. Niejaka Margot Adler, dziennikarka radiowa i czarownica, wyjaśnia: „To jest religia, która mówi, że świętość zawarta jest w tym świecie, w ziemi”. Joseph Sax, prominentna postać ruchu ochrony środowiska, stwierdza, że on i jego towarzysze są „świeckimi prorokami, głoszącymi nowinę świeckiego zbawienia”. W Stanach Zjednoczonych, gdzie istnieje tradycja, że w każdym pokoju hotelowym musi się znajdować egzemplarz Biblii, pewien kalifornijski hotel zastąpił ją dziełem Al Gore’a An Inconvenient Truth. Mamy więc nowego proroka.
Warto dodać, że mentorem i sponsorem Al Gore’a był miliarder i komunista, syn założyciela amerykańskiej partii komunistycznej. Armand Hammer – jedyny chyba człowiek, który przyjaźnił się z Leninem i Gorbaczowem,
Goldberg wskazuje na podobieństwo filozofii Al Gore’a i jemu podobnych do nazistowskiego kultu natury. Ideologowie narodowego socjalizmu uważali, że Aryjczycy to europejscy Indianie, skolonizowani przez Rzymian i chrześcijan. Wiele uwagi naziści poświęcali „zdrowej żywności” i zdrowiu ogólnie, sam Hitler był zajadłym jaroszem, podobnie jak Heinrich Himmler, Rudolf Hess i Martin Bormann. Znajomo brzmią również wypowiedzi czołowych hitlerowców na temat praw zwierząt. W roku 1933 roku Goering zakazał eksperymentów na zwierzętach, grożąc obozem koncentracyjnym tym, „którzy myślą, że mogą traktować zwierzęta jak swoją nieożywioną własność”. Może dlatego hitlerowcy zaczęli eksperymentować na ludziach?
Cała ta ideologia Natury, Matki Ziemi, miłości do zwierzątek, byłaby modą czy dziwactwem wypasionych elit w bogatych krajach, gdyby nie jeden niepokojący aspekt: przekonanie, że ludzi jest za dużo. Charles Wurster z organizacji Environmental Defense Fund, słysząc, że zakaz stosowania DDT będzie przyczyną śmierci milionów ludzi, odpowiedział: „No i bardzo dobrze”. Fiński guru od ochrony środowiska Pentti Linkola przedstawia Ziemię jako tonący statek i ludzi walczących o miejsca w szalupach. „Ci, którzy nienawidzą życia, wciągają zbyt wielu rozbitków do łodzi i w końcu utopią wszystkich. Ci, którzy kochają i szanują życie, odrąbują siekierami ręce chwytające za burtę”.
Z tej panoramy amerykańskiej myśli lewicowej wynika, że mamy do czynienia z ciągłością pewnego nurtu, nie kanału ujętego w betonowe nabrzeża, ale rzeki mającej swoje zakola i rozlewiska niczym Missisipi, co da się prześledzić co najmniej od roku 1888, gdy Edward Bellamy opublikował swą niezwykle popularną powieść Looking Backward. Przedstawia ona uporządkowane, zmilitaryzowane i centralnie planowane społeczeństwo z roku 2000, w którym z pogardą spogląda się wstecz na zamierzchłe czasy indywidualizmu. Dzisiejsi lewicowi intelektualiści także niezadowoleni są z rzeczywistości, która ich otacza – mają wizję lepszego świata i nowego człowieka. Wiedzą też, jak tę wizję zrealizować. „Marsz przez instytucje” nie wymaga mobilizacji mas. To wizja bardziej Huxleya i Bradbury’ego niż Zamiatina i Orwella, można powiedzieć: faszyzm z ludzką twarzą. Chyba że masy nie docenią pomysłów dobroczyńców i trzeba będzie odrąbać trochę rąk.
Lech Jęczmyk, eseista, publicysta, redaktor i tłumacz, m.in Philipa K. Dicka, Josepha Hellera, Kurta Vonneguta.
Skomentuj
Komentuj jako gość