To, co obecnie robi TVN, a co wcześniej zrobił Polsat czy radia − „Zetka” i RMF − jasno pokazuje, że problem mediów to swoista „diabelska alternatywa”. Jeśli są prywatne, prędzej czy później równają do debila. Jeśli publiczne, kładą na nich łapę politycy.
Telewizja TVN - jak ogłosiły branżowe serwisy - pozbywa się z głównej anteny publicystyki politycznej. Sekielski i Morozowski, na przykład, oraz Rymanowski dostali propozycję nie do odrzucenia, żeby przenieść się do TVN24, i to do „wirtualnego studia” − czyli do takiej zielonej pakamery, w której prowadzący siedzi z rozmówcami jak w beczce i elektronicznie wmontowuje się ich w obrazek z pocztówki. Zamiast „Kawy na ławę” i „Teraz My” pojawią się na antenie TVN „śmiałe seriale” (jak je zapowiada kierownictwo stacji) i nowe programy rozrywkowe.
Można to rozumieć dwojako. Część ludzi z branży twierdzi, że to kolejny dowód, iż ITI w ogóle, a rodzina Walterów w szczególności, straciła wpływ na stację − a ci, którzy przemożny wpływ zyskali, nie chcą już, aby ich telewizja była propagandową tubą salonów, ową - jak się żartuje - „Tusk Vision Network”, tylko po prostu maszynką do zarabiania kasy. Nie byłoby to nic nowego, po prostu powtórzenie losów Radia Zet.
Osobiście mam nieco inna teorię − zresztą niekoniecznie sprzeczną. Wycofanie się TVN z publicystyki odzwierciedla moim zdaniem charakterystyczną zmianę nastrojów w tzw. grupie targetowej, która jest najważniejsza dla reklamodawców, a co za tym idzie, dla zarobków stacji − widzów w miarę młodych, wielkomiejskich, dobrze zarabiających i łatwo wydających pieniądze, najlepiej singli. Dwa lata temu grupa ta, zdecydowanie „antypisowska”, łatwo i chętnie dawała się mobilizować przeciwko „obciachowym” Kaczorom i lubiła oglądać swoich idoli z rządzącego establishmentu. Z czasem się do Platformy rozczarowała, ale z Kaczyńskimi przepraszać się nie ma najmniejszego zamiaru. (Trudno się zresztą dziwić − bezsensowne dywagowanie o tym, na którego z kontrkandydatów brata ma „haki” to kolejny z niezliczonych dowodów na niereformowalność szefa PiS. Zalecałbym lekturę Chandlera, zwłaszcza tego fragmentu, gdzie poważny człowiek wyciąga pistolet po to, żeby strzelić i zabić, a jeśli nie jest gotowy strzelić, to trzyma go w kaburze, a nie wymachuje przed oczami.) Coraz modniejsza więc staje się w niej postawa − politycy to błazny, polityka to dno, cała ta gadanina mnie nudzi, nic nie chcę o tym wszystkim wiedzieć.
Ciekawe są szczegółowe wyniki oglądalności TVN24, które znaleźć można na wirtualnychmediach.pl − mit „elitarnej” widowni tej stacji pada w gruzy. Dominują tak pogardzani przez salon widzowie „starsi, słabiej wykształceni i z mniejszych ośrodków”. Trzon elektoratu PO, czy też, lepiej powiedzieć, antypisowskiego, wszystkiego, co potrzebuje wiedzieć o polityce, dowiaduje się dziś z programów Majewskiego i Wojewódzkiego.
W jakiś sposób to, co obecnie robi TVN, a co wcześniej zrobił Polsat czy radia − wspomniana „Zetka” i RMF − jasno pokazuje, że problem mediów to swoista „diabelska alternatywa”. Jeśli są prywatne, prędzej czy później równają do debila. Jeśli publiczne, kładą na nich łapę politycy. Nie ma ideału, można się tylko starać, żeby sprawy szły stosunkowo mało źle.
Rafał A. Ziemkiewicz
Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej"
Gazeta Polska/ www.niezalezna.pl
Skomentuj
Komentuj jako gość