Dalsza laicyzacja Europy połączona z napływem imigrantów narazi Stary Kontynent na coraz mocniejszą ekspansję islamu. Ludzie bez właściwości będą wypierani przez ludzi z tożsamością — mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl francuski filozof i historyk, laureat Nagrody Ratzingera Rémi Brague.
wPolityce.pl: Setki tysięcy ludzi napływają obecnie z Afryki i Bliskiego Wschodu do Europy. Rodzi to obawy przed dalszą islamizacją naszego kontynentu. Podziela pan te obawy?
- Przede wszystkim zastanawiam się, czy Europa jest w stanie przyjąć tyle osób, biorąc pod uwagę, że jest osłabiona kryzysem finansowym i gospodarczym. Mamy w Europie miliony bezrobotnych. Kto da tym imigrantom pracę? Na dodatek przybysze nie mówią ani po angielsku, francusku ani niemiecku. W sumie nie znają żadnego z europejskich języków, wielu nie ma wykształcenia, myślę, że niektórzy są wręcz analfabetami. To zapewne nie ułatwi ich asymilacji. Na dodatek są to w większości muzułmanie, czyli ludzie obcy nam kulturowo. Kilka miesięcy temu, o ile dobrze pamiętam, świat obiegła informacja, że imigranci płynący pontonem do Włoch wyrzucili 12 chrześcijan za burtę, do morza. I ci ludzie utonęli. To był bardzo zły znak, który zapowiadał w którym kierunku to wszystko pójdzie - w kierunku zderzenia cywilizacji. I tak rzeczywiście jest. Islamizacja Europy już od dawna ma miejsce. Wraz z napływem kolejnych imigrantów zapewne przyśpieszy. Ale islamizacja Europy jako taka ma swoje źródło w demografii, czyli dzietności. Ci muzułmanie, którzy już są w Europie, częściowo już w trzeciej generacji, mają po prostu więcej dzieci niż rdzenni mieszkańcy.
Niektórzy twierdzą, że powinniśmy przyjmować tylko chrześcijan. Inni argumentują, że byłoby to nieetyczne...
Moim zdaniem to dobry pomysł. To chrześcijanie cierpią najwięcej prześladowań na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce. To ich morduje Państwo Islamskie. Nie widzę w tym nic nieetycznego, by preferencyjnie przyjmować chrześcijańskich uchodźców. Nie mówię, że mamy w ogóle nie przyjmować muzułmanów, ale powinniśmy dokładnie sprawdzić, czy rzeczywiście są ofiarami wojny. Jestem zdziwiony, jak łatwo myli się w Europie prawo do azylu z prawem do osiedlania się gdzie się chce, w dowolnym kraju, nawet jeśli nie jest się ofiarą żadnych prześladowań i nie pochodzi się z rejonu wojennego konfliktu. Większość ludzi, którzy przyjeżdżają obecnie do Europy, także z Syrii i Iraku, to nie są uchodźcy, tylko imigranci ekonomiczni. Dlatego większość z nich chce do Niemiec, bo tam obowiązuje najbardziej liberalne prawo azylowe i zasiłki są najwyższe. To nie nasza wspaniała zachodnia cywilizacja przyciąga tych ludzi, tylko lepsze warunki życia, które Zachód oferuje. To zrozumiałe, zrobilibyśmy to samo, gdybyśmy byli w ich sytuacji. Wykorzystują zachodni humanizm i ideologię praw człowieka, by wyciągnąć coś dla siebie. Mieć lepsze warunki życia.
I Niemcy ich przyjmują z otwartymi ramionami. To błąd?
Z punktu widzenia Niemiec to całkowicie logiczne. Niemcy mają ogromny problem demograficzny. I ten kryzys bezdzietności trwa już dość długo. Ponieważ sami nie chcą się rozmnażać, potrzebują świeżej krwi. Napływ imigrantów jest im więc na rękę. Pytanie, czy przybysze zamienią się w „dobrych Niemców". Mam co do tego poważne wątpliwości. Ale co robić? Kto nie dba o reprodukcję własnego narodu, zostanie w końcu zastąpiony przez obcych, którzy wypełnią powstałą lukę. Ten, kto nie chce dawać życia, nie ma prawa się skarżyć.
Dobrze, ale dlaczego Niemcy próbują nas, Polaków, zmusić do przyjmowania imigrantów?
Bo są bezradne. Potrzeba im może i świeżej krwi, ale nie aż tak dużo (śmiech). Usiłują więc cześć ciężaru przerzucić na innych. To oczywiście nic nie da, bo ci ludzie i tak pojadą do Niemiec, albo do Francji, tak gdzie mają krewnych iw wyższy poziom życia. Ten problem należy rozwiązać u źródeł, w Iraku i Syrii. Tak, by ci ludzie chcieli tam wrócić. Po to muszą jednak mieć do czego wracać. Zachód musi bardziej zdecydowanie walczyć z Państwem Islamskim. Inaczej ten exodus się nigdy nie skończy.
Niedawno Pentagon ogłosił, że walka z Państwem Islamskim będzie trwała „co najmniej 10 lat". I Amerykanie nie zamierzają się bardziej zaangażować w nią niż obecnie...
By mogła trwać 10 lat, musiałaby się najpierw na dobre rozpocząć. Niemrawe naloty trudno nazwać walką. Jeden z francuskich księży przebywających w Syrii powiedział mi, że międzynarodowej koalicji przeciw IS łatwo byłoby odzyskać Palmyrę z rąk dżihadystów. Ale nikomu na tym nie zależy. W tym czasie IS niszczy bezcenne zabytki na terenie miasta. Nie rozumiem tego. I chyba nie jestem jedynym, który tego nie rozumie. Tłumaczę to sobie faktem, że Amerykanie w ostatnich latach namieszali na Bliskim Wschodzie do tego stopnia, że boją się, że znów coś schrzanią. I dlatego się wstrzymują. Skutki tej strategii właśnie widać, m.in. na dworcu Keleti w Budapeszcie.
Może powinniśmy się wobec tego pogodzić z naszym losem? I włączyć islam do naszej cywilizacji. Niektórzy twierdzą, że i tak już jest jej częścią...
Niedawno rozmawiałem na ten temat z jednym z muzułmańskich intelektualistów. I on powiedział mi: Islam się nigdy nie zmieni, ale muzułmanie mogą się zmienić. Mogą się zdystansować od logiki swojej religii, mogą ją interpretować inaczej, w sposób bardziej kompatybilny z obyczajami Zachodu. To jedno rozwiązanie. Ale mało prawdopodobne. Drugim jest leczenie zła u jego źródeł, czyli nihilizmu panującego na Zachodzie. Jeśli nie skończymy z tym miękkim nihilizmem, stworzymy warunki do dalszego rozwoju islamu w samym sercu naszej cywilizacji. Dalsza laicyzacja Europy połączona z napływem imigrantów narazi Stary Kontynent na coraz mocniejszą ekspansję islamu. Ludzie bez właściwości wypierani są przez ludzi z tożsamością.
Rozmawiała Aleksandra Rybińska, wpolityce.pl
Skomentuj
Komentuj jako gość