Jeśli PE raz urzęduje w Brukseli, a raz w Strasburgu, cały pociąg z aktami przejeżdża w dwie strony, to nie jest to poważne i kosztuje ogromne pieniądze. 250 mln euro rocznie! To tak niepoważna dyskusja, że nie dyskutujmy o tym. UE musi być radykalnie przebudowana – to najbardziej zbiurokratyzowana instytucja w historii ludzkości. To zupełne bzdurstwo. W gruncie rzeczy i tak wszystko ustala się poza tym budynkiem. - mówi prof. Kieżun.
Jak pan ocenia kampanię wyborczą do Parlamentu Europejskiego?
Prof. Witold Kieżun: Muszę panu powiedzieć, że nie interesuję się zupełnie kampanię wyborczą. Nie mam czasu, jestem tak szalenie zajęty, że nie przywiązuję do tego wagi. Parlament Europejski nie ma w gruncie rzeczy: podyskutuje się, porozmawia, zarobi pieniądze i tyle... To chyba jedyny w historii parlament, który nie podejmuje uchwał. Ten zespół 700 osób, mówiący w dwudziestu paru językach, zarabiający tak duże pieniądze – to nonsens bez znaczenia. UE, jeśli traktować ją poważnie, to trzeba byłoby radykalnie zmienić. Przytaczam opinię od jednego z wiceprezydentów USA, który określił mianem niepoważnej instytucji.
Jeśli PE raz urzęduje w Brukseli, a raz w Strasburgu, cały pociąg z aktami przejeżdża w dwie strony, to nie jest to poważne i kosztuje ogromne pieniądze. 250 mln euro rocznie! To tak niepoważna dyskusja, że nie dyskutujmy o tym. UE musi być radykalnie przebudowana – to najbardziej zbiurokratyzowana instytucja w historii ludzkości. To zupełne bzdurstwo. W gruncie rzeczy i tak wszystko ustala się poza tym budynkiem.
Na Zachodzie, gdzie pan długo mieszkał, zupełnie naturalny jest tzw. patriotyzm gospodarczy. Amerykanie np. szczycą się nim. W Polsce wspieranie polskich firm traktowane jest jako coś wstydliwego.
W tej chwili jest sytuacja taka, że Amerykanie likwidują swoje przedsiębiorstwa-córki za granica, bo znacznie mniej kosztuje produkcja w USA. Likwidują swoje przedsiębiorstwa w Chinach, pomimo wszystko płacą może trochę drożej, ale absolutnie mają to poczucie. Niech pan pojedzie do USA 4 lipca – całe Stany pokryte są flagami, wielka radość, czczenie swojego kraju. Każdy Amerykanin po pewnym okresie powie: czy pan wie, że jesteśmy pierwszą demokracją świata? To samo jest we Francji – 14 lipca wspaniała defilada, a po obiedzie cały Paryż bawi się w towarzystwie własnych flag. Każdy wie, że to rocznica rewolucji francuskiej, myśmy zniszczyli feudalizm. U mnie na osiedlu w listopadzie były trzy flagi na 150 mieszkań... A przecież to my byliśmy pierwszą demokracją, nikt tego nie czci. Mamy dużo mniej szans, bo my stale bijemy się z poczuciem patriotyzmu i narodowości – niech pan pojedzie do Szwecji, w co drugim domu jest maszt z narodową flagą.
Rozmawiał Sławomir Sieradzki, portal www.wpolityce.pl
Skomentuj
Komentuj jako gość