W ciągu ostatniego roku powstały trzy ciekawe filmy obrazujące schyłkowy okres PRL-u. Pierwszym z nich jest fresk Rafała Wieczyńskiego „Popiełuszko, wolność jest w nas”. Kolejnym − „Dom zły” Wojciecha Smarzowskiego. Ostatnim – „Wszystko, co kocham” Jacka Borcucha. W 2009 roku powstał jeszcze jeden utwór dotyczący tego samego okresu -jest to komedia Juliusza Machulskiego „Ile waży koń trojański?”, która też ma swoją wartość jako próba przypomnienia realiów minionego czasu, ale poziomem refleksji nie dorównuje trzem wyżej wymienionym.
Filmy te tworzą pewien zarys, rekonstruując ten coraz bardziej oddalający się i zapominany, choć przecież nieodległy czas. Fakt, iż pojawiły się w ciągu jednego roku można uznać za znaczący symptom zmiany, ponieważ od przełomu 1989 roku ten okres raczej nie interesował filmowców. Nie został ani utrwalony, ani poddany refleksji. Trzeba było aż dwudziestu lat, żeby pojawiły się pierwsze utwory, będące świadectwem poważnego namysłu nad przeszłością, z której wyrośliśmy, od której się odcięliśmy, ale której nie porzuciliśmy do końca.
Warto zastanowić się, dlaczego zaraz po zniesieniu cenzury artyści, którzy tak energicznie i niejednokrotnie śmiało potrafili przebijać się przez jej zapory z filmami kina niepokoju moralnego, w warunkach swobody twórczej nawet nie starali się wypowiedzieć całej prawdy o tym, dopiero co mijającym czasie. Nawet bolesne dramaty i tragedie PRL-u, w szczególności 1970 roku oraz stanu wojennego nie stały się wiodącym tematem polskiego filmu lat 90. ani też pierwszego dziesięciolecia XXI wieku. Powstały zaledwie cztery wartościowe utwory ekranowe na ten temat: „Rozmowy kontrolowane”(1991) T. Chmielewskiego (kontynuacja „Misia” Stanisława Barei) – mimo komediowej formy, przenikliwa analiza środowisk solidarnościowych, „Skarga”(1991) Jerzego Wójcika – przejmujący dramat o matce poszukującej syna zamordowanego w 1970 roku, a potem walczącej o pamięć o nim i godny pogrzeb (film prawie całkowicie przemilczany) oraz dwa filmy Kazimierza Kutza: „Śmierć jak kromka chleba” (1994) – elegia o górnikach zabitych w kopalni „Wujek” oraz „Zawrócony”(1994) – komediodramat o śląskim homo-sovieticus, esbeckim informatorze, który dał się ponieść patriotyczno-religijnej euforii manifestującego tłumu i dzięki temu na własnej skórze doświadczył, czym jest represyjna siła systemu. Warto wspomnieć jeszcze o poprzedzającym wspomniane na początku tytuły, filmie Wojciecha Wójcika „Tam i z powrotem”(2002) – jednym z najbardziej przenikliwych filmów na temat PRL-u, który dotyczył lat 60.
Film poświęcony księdzu Jerzemu Popiełuszce jest próbą syntetycznego przedstawienia, w formie historycznego widowiska, narodu gnębionego przez totalitarny system oraz człowieka, który dzięki przylgnięciu do Maryi i do Boga stawia czoła komunistycznej opresji samą siłą słowa. Głoszona przez niego prawda, będąc „słowem z mocą”( przydaną mu przez Boga) staje się „przestrzenią wolności”, dzięki której buduje się siłę narodu. Twórcy filmu heroizm narodu pokazali poprzez jednostkowe losy dwóch największych legend stanu wojennego i ukazanie dwóch niezawinionych a męczeńskich śmierci: księdza Jerzego Popiełuszki oraz Grzegorza Przemyka. Oczywiście, główny bohater jest jeden, ale znaczący jest fakt, że obaj bohaterowie, z którymi widz się solidaryzuje stanowią podobny typ osobowościowy. Są ludźmi otwartymi, sympatycznymi, skromnymi, bezpośrednimi, niepozbawionymi wad, ale jednocześnie pełnymi męskiego uroku oraz młodymi. W koncepcji ekranowej postaci księdza Popiełuszki istotne jest, iż odpowiada ona wizji świętości popularyzowanej przez Ojca Świętego Jana Pawła II. Świętym jest bowiem człowiek z tłumu, podobny do nas, ale wyróżniający się wiernością ewangelii, która wyraża się w ofiarnej i cierpliwej służbie ludziom, przyjmowaniu za nich odpowiedzialności, a także w zgodzie na cierpienie, które jest konsekwencją ewangelicznej postawy nieprzeciwstawiania się złu siłą. W filmie tym aspekt religijny (zaprezentowanie drogi świętości księdza Jerzego Popiełuszki) splata się z wizją historyczną, ale zdecydowanie nad nią dominuje. Niemniej jednak istotny jest fakt, że zarówno świętość osoby, jak i heroizm czynu zostały wpisane w ten historyczny konkret. „Popiełuszko, wolność jest w nas” pokazuje więc dwa komplementarne aspekty PRL-u: opresyjność systemu i prowokowany przez nią heroizm. Jedno i drugie prezentowane jest ze zmieniającej się perspektywy, na przemian w sposób epicki, „z lotu ptaka” oraz „od środka”, z bliska, z punktu widzenia żyjących w opresyjnej rzeczywistości ludzi.
„Dom zły” jest stylistycznie bardziej jednolity. Filmowa opowieść skupia się na indywidualnym bohaterze, potem czworgu bohaterach, którzy pokazywani są przez cały czas z bliska, a nawet z bardzo bliska, co daje nieraz efekt naturalistycznego przerysowania, chwilami zaś groteskowego wykrzywienia, z elementami humorystycznymi. Tak ukazana rzeczywistość jest odpychająca. Reżyser pokazuje życie ludzi na głębokiej prowincji zredukowane do najbardziej elementarnych zajęć(praca, posiłki, prosta rozrywka: telewizja, taniec, alkohol) oraz podstawowych instynktów: seksu, chciwości, władzy.
Fabuła prowadzona jest w dwóch planach czasowych. Jeden wątek prowadzi do brutalnego mordu, dokonanego przez małżeńską parę przez pomyłkę, zamiast na przypadkowym podróżnym – na własnym synu i pasierbie. Drugi wątek pokazuje wizję lokalną, w czasie której to zdarzenie jest rekonstruowane, a jednocześnie odsłaniane są manipulacje i nadużycia podczas śledztwa i samej wizji, które stopniowo docierają do świadomości widza i głównego bohatera. Mają one chronić zdeprawowanych ludzi mniejszej i większej władzy, kosztem niewinnie oskarżonego Edwarda Środonia. Narasta atmosfera horroru, kreowana przez spiralnie otaczające przybysza zagrożenie, stwarzające poczucie matni. Początkowa życzliwość małżeństwa przyjmującego obcego pod swój dach zmienia się w zbrodniczy zamiar, rutynowe działania władzy mające doprowadzić do ustalenia zabójcy okazują się sieciami duszącymi tych, którzy rzeczywiście chcą ujawnić prawdę. Smarzowski w jednej zwięzłej historii, pokazanej w sposób niezwykle „krwisty”(nomen omen) potrafił przedstawić złożoną analizę zła w Polsce realnego socjalizmu. Pokazał, że zdeprawowany i deprawujący system polityczny znalazł podatny grunt w ciemnych stronach ludzkich osobowości, którym sprzyjał, i które mogły być rozwijane dzięki indywidualnym ludzkim wyborom. Zło tkwiące w człowieku jako nieodłączna skłonność natury jest konsekwencją pierwszego Upadku, ma więc charakter metafizyczny. Jednak wkracza w rzeczywistość potoczną i historyczną za sprawą decyzji woli pojedynczego człowieka. Wniosek autora filmu jest odważny: system sprzyjał złu, ale odpowiedzialność pozostaje indywidualna. Otwarte zakończenie przynosi pointę także w wymiarze historycznym. Zabójcy sami sobie wymierzyli wyrok, jedyny sprawiedliwy i odważny milicjant, który dążył do wydobycia prawdy na jaw zostaje zastrzelony z polecenia zwierzchników. Niedoszła ofiara szykowana na kozła ofiarnego być może ujdzie z życiem, ale raczej ma niewielkie szanse. Zostają manipulatorzy − ci, którym kłamstwo jest potrzebne, by ich własne przestępstwa nie zostały ujawnione oraz milczący udziałowcy, którym za lojalność obiecano jakieś korzyści. Jest to jak dotąd najbardziej mroczny film o PRL-u, jaki powstał. Etyczna diagnoza reżysera przypomina oskarżenia konformizmu, które sformułowano w najlepszych filmach kina niepokoju moralnego. W jakimś sensie „Dom zły” rozwija wątki „Barw ochronnych” Krzysztofa. Zanussiego, filmu, który kończy się sceną niedoszłego morderstwa, sprowokowanego przez cynizm z jednej strony a konformizm z drugiej.
„Dom zły” jest głosem komplementarnym wobec przekazu płynącego z filmu o Jerzym Popiełuszce. Jesteśmy spadkobiercami nie tylko heroizmu, ale w swojej masie ludzi przeciętnych o wiele bardziej, być może, dziedziczymy niechlubny „dorobek” komunizmu − złamane kręgosłupy, zamącone lub kompletnie wywrócone systemy wartości.
Ostatni z wymienionych filmów, którego premiera odbyła się już w 2010 roku również opowiada o ludziach zwykłych, choć nie całkiem przeciętnych, bo o młodych twórcach punk-rocka, którzy u schyłku lat 70. współtworzyli zjawisko ochrzczone przez krytyków muzycznych „nową falą” polskiego rocka. Film dobrze odtwarza realia, zwłaszcza w wymiarze materialnym: wygląd ulic, podwórek, blokowisk, mieszkań, ludzi. Mimo to młody widz może nie zorientować się na podstawie różnicy między odrapaną a odmalowaną klatką schodową, że główny bohater, Janek, jako syn wojskowego należy do grupy ludzi uprzywilejowanych, w przeciwieństwie do jego dziewczyny, córki działacza solidarnościowego. Z dzisiejszej perspektywy jego otoczenie i ubiór wydaje się podobnie brzydkie i biedne, jak cała reszta. Podobnie, nowy wartburg wojskowego aparatczyka Sokołowskiego, jego dobrze ubrana żona i wypieszczone mieszkanie mogą nie być dość wyrazistym znakiem dużo wyższego statusu materialnego, będącego konsekwencją jego udziału we władzy. Nie to jednak jest najważniejsze. Istotne, że film oddaje atmosferę, sposób życia i odbierania przez młodych ludzi rzeczywistości, w której funkcjonowali. Dobrze zwłaszcza pokazuje dojrzewanie świadomości większości ówczesnej młodzieży: przejście od względnej beztroski, młodzieńczego rozbawienia i nastawienia na neutralny, oderwany na pozór od rzeczywistości cel (granie własnej muzyki, starania, by przekazać ją innym − zagrać na prawdziwym koncercie), do zrozumienia swojego w niej uczestnictwa, powiązania z ludźmi z najbliższego otoczenia oraz ze społeczeństwem, a także uświadomienia sobie zależności od państwa. Stopniowo do młodych ludzi, którzy wydawali się funkcjonować poza podziałami politycznymi rodziców, dociera fakt, iż ta rzeczywistość, niewygodna, ale swojska i pozornie niegroźna (film zaczyna się w okresie „karnawału” Solidarności) w istocie skrywa w sobie zagrożenia, które stają się coraz dotkliwsze. One to coraz bardziej destrukcyjnie wpływają na życie: najpierw osób bardziej odległych, potem tych z najbliższego otoczenia bohatera, a wreszcie jego samego. Wątek miłości oraz determinacja, by grać dla szerszej publiczności muzykę, która płynie z samego wnętrza, służą wyeksponowaniu tego dojrzewania. Miłość pokazuje perspektywę indywidualną, więc zobrazowana została na ekranie w aurze nostalgiczno-sentymentalnej. Pokazuje, że jakkolwiek przaśna czy podła nie byłaby rzeczywistość, ludzkie uczucia ją upiększają i są zawsze podobnie intensywnie przeżywane.
Wątek punk-rocka jest szczególnie istotny, ponieważ ta muzyka „prosto z serca” nie jest sentymentalna, lecz stanowi wyraz najgwałtowniejszego buntu. We „Wszystko, co kocham” wykorzystano muzykę zespołu WC, a punktem kulminacyjnym filmu jest wykonanie jego najbardziej znanej piosenki, rozpoczynającej się od słów: „Konformiści, fetyszyści – syf! Pozabijać ich!” . Szkolny koncert zostaje potraktowany jako antysocjalistyczna manifestacja, a wszyscy, dzięki którym do niego doszło ponoszą poważne konsekwencje. W ten sposób reżyser pokazał, że dojrzewanie świadomości prowadzi przez doświadczenie zderzenia wewnętrznej wrażliwości z rzeczywistością zewnętrzną. Chłopcy z zespołu stają się wrogami systemu mimochodem, robiąc to, co uważają za autentyczne, co jest manifestacją ich wewnętrznego przekonania na temat zewnętrznego świata.
Zaletą „Wszystko, co kocham” jest również subtelnie pokazana relacja z ojcem, zaprezentowana na ekranie jako powolny, choć dynamiczny proces: od dystansu i niezrozumienia dwóch równoległych światów do porozumienia na gruncie egzystencjalnego doświadczenia śmierci (matki ojca, a babci Janka), po pełne zrozumienie i solidarność zbudowaną na wspólnie wyznawanych rudymentarnych wartościach. Metaforycznie proces podwójnego dojrzewania można przedstawić jako przejście od opozycji My (młodzi)-Oni (starzy) do opozycji My (kochający wolność i odpowiedzialni za siebie nawzajem)-Oni (niszczący wolność, solidarność i miłość). Przy czym ojciec w odbiorze syna przechodzi niepostrzeżenie z pozycji „Oni” na pozycję „My”. Pierwsze dojrzałe doświadczenie śmierci stanowi inicjację Janka w dorosłe życie i jest jednocześnie zastępczym estetycznym zobrazowaniem siły emocji związanych ze śmiercią ludzi, którzy gdzieś tam giną za sprawą czołgów wyprowadzanych właśnie na ulice (trwa przecież stan wojenny).
W 2009 roku powstał też film Juliusza Machulskiego pt.: „Ile waży koń trojański?”, którego zamysłem jest konfrontacja współczesności ze schyłkiem PRL-u, tyle że zgodnie z preferencjami reżysera konfrontacja ta przeprowadzona została w formie komediowej. Osią fabuły jest bowiem skok w czasie czterdziestoletniej mężatki z roku 2000. do 1987. Za sprawą zrządzenia losu Zosia trafia wprost do łóżka wiarołomnego męża, z którym się dawno rozwiodła. Film jest naprawdę zabawny, oparty o dobry scenariusz i kilka wyrazistych, z nerwem zagranych postaci. Reżyser w pełnometrażowej fabule rozwija myśl, którą grubą kreską nakreślił w noweli umieszczonej w zbiorowej produkcji zrealizowanej z okazji 25-lecia „Solidarności” (film nosił tytuł „Solidarność, Solidarność…” −2005). Dawał wtedy do zrozumienia, że nie doceniamy jej dorobku i że zapomnieliśmy, jak wiele się od tamtego czasu zmieniło. W filmie Machulskiego irytację bohaterki wywołuje brak zyskanych ze zmianą ustroju dobrodziejstw cywilizacji oraz atrybutów wolności, takich jak komórki, karty kredytowe, paszport w domu i „Gazeta Wyborcza”. Reżyser przypomina też o reliktach przeszłości, takich jak zideologizowana prasa, konformistyczni dziennikarze, twardogłowi urzędnicy, bezinteresownie uprzykrzający życie i nieżyciowe przepisy. Ich obecność w wątku ukazującym nieodległą socjalistyczną przeszłość ma tworzyć przeświadczenie, że wszystkie one znikły bezpowrotnie. W „Ile waży koń trojański?” jest wiele ikonicznych „smaczków”, jak np. stare autobusy marki „San”, nieistniejące kino „Moskwa”, a nade wszystko wygląd ulicy pełnej „Fiatów” 125p, „Maluchów”, „Polonezów” oraz ludzi tandetnie lub pomysłowo ubranych. Jednak rzeczywistość 1987 roku została pokazana z perspektywy mieszkańców obszernego warszawskiego szeregowca, zaś bohaterka przeskakując w czasie wstecz czuje poważny dyskomfort, ponieważ musi porzucić sympatycznego humanistę dla prostackiego macho oraz zamienić lepszy standard życia na dobry. Teza filmu narzuca się z całą oczywistością − nowa rzeczywistość nagradza wartościową społecznie pracę (pisanie scenariuszy do seriali telewizyjnych) i zaradność (zmiana ustroju pozwoliła Zosi założyć prywatną poradnię konsultacyjną i porzucić pracę wykładowcy uniwersyteckiego, a były mąż biznesmen bez oporów moralnych w nowym systemie również rozwinął skrzydła).
Jakkolwiek miło jest popatrzeć na przeszłość, zwłaszcza kiedy ma się już od czego odejmować lata i nie sposób nie docenić przydatności telefonu komórkowego oraz swobody podróżowania po świecie (jeśli się ma za co), to jednak postawione tezy są tylko częściowo prawdziwe. Zważywszy jednak niedostatki tego obrazu, przyznać trzeba, że ukazuje jednak część prawdy o PRL-u, przede wszystkim zaś oddaje koloryt tamtych czasów, choć realia zostały podkolorowane, tak by pasowały do gatunkowej konwencji.
Jeżeli jednak ktoś obejrzy wszystkie cztery filmy, to może już uzyskać pewne, bliskie prawdy wyobrażenie o Polsce realnego socjalizmu, w której żyło poprzednie pokolenie, i z którego wyłoniła się nowa rzeczywistość. Myślę, że do młodych ludzi najbardziej przemówi film Jacka Borcucha. Przede wszystkim dlatego, że miniony czas pokazany został z perspektywy uczuć i wrażliwości oraz codziennego życia, młodych ludzi. Istotny jest także fakt, iż kamerę ustawiono blisko bohaterów, wewnątrz obserwowanej rzeczywistości, bez większych skrzywień konwencji estetycznej, choć nie bez pewnych uproszczeń, które są koniecznym narzędziem każdej wypowiedzi o świecie, jeśli nie ma być ona tautologicznym powtórzeniem. Ponadto Jacek Borcuch opowiada w sposób nowoczesny, współgrający z nawykami odbiorczymi współczesnego widza.
Z satysfakcją mogę odnotować, że w ostatnim czasie polskie kino nie tylko nawiązało kontakt z publicznością, ale także z rzeczywistością, a po próbach opisu współczesności przyszedł czas na refleksyjno-analityczną rekonstrukcję najbliższej przeszłości. Ma to swoją wartość jako próba jej utrwalenia, ale przede wszystkim jako namysł nad korzeniami naszej dzisiejszej tożsamości. Kino ma dużą rolę w kształtowaniu zbiorowej świadomości, toteż dążenie do prawdy o przeszłości na filmowym ekranie jest nie do przecenienia. W charakteryzowanych przeze mnie utworach udało się przekazać grozę przeszłości, deprawacyjny charakter realnego socjalizmu oraz „zwyczajność” - w wymiarze banalnym, heroicznym i nostalgicznym. Jedni umierali dla zachowania wartości, inni gotowi byli zabić, by je unieważnić, jeszcze inni dojrzewali do tego, by istnienie obu tych biegunów sobie uświadomić. W jakimś sensie jednak przeszłość pozostaje podobna do teraźniejszości: w codziennym życiu jedni dorabiali się, inni zmagali się z rzeczywistością, jak teraz. Przetrwaliśmy jako społeczeństwo i naród ani święci, ani zdeprawowani do końca, ale te skrajne skłonności tkwią chyba w naszym społeczeństwie do dziś.
Problem w tym, ku któremu z tych biegunów wychyla się nasza obecna przeciętność i czy tęsknota do wolności, leżąca na dnie buntu wobec rzeczywistości pokolenia dojrzewającego w stanie wojennym, jest jeszcze obecna w młodych ludziach dojrzewających teraz, kiedy przecież nie brakuje zagrożeń zniewoleniem. Zmienił się tylko ich charakter. Pragnienie wolności wraz z doświadczeniami egzystencjalnymi, stają się narzędziami międzypokoleniowego porozumienia między ojcem i synem we „Wszystko, co kocham”. Mogą również stać się elementem łączącym następne dwa pokolenia: dawnych buntowników, którzy dziś są ojcami i buntujących się przeciw nim współczesnych nastolatków.
Janek, bohater filmu Borcucha nosił czerwoną chustkę, znak anarchistów, a reżyser w graffiti z napisem „kocham” wpisywał: anarchistyczne „A”. Jednak anarchistyczny bunt, nawołujący do zniszczenia (jak w piosence zespołu „WC”) zaowocował konstruktywną wolnością i dojrzałością. Ciekawe, czym zaowocuje wolność, o jaką zabiega nowe pokolenie?
Mariola Marczak, absolwentka filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, adiunkt w Instytucie Dziennikarstwai Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Autorka„Poetyki filmu religijnego”, współautorka„Światowej encyklopedii filmu religijnego”, publicystka.
Skomentuj
Komentuj jako gość