"Przez dwa trudne lata, 1919-20, Józef Piłsudski pokazał swoją wielkość jako polityczny wizjoner, jako człowiek, który jak mało kto potrafi wyczuwać pojawiające się szanse polityczne. Wbrew późniejszej legendzie, wojskowym był miernym. Ale jako polityk był genialny."- pisze Adam Kowalczyk
fot: wikipedia
To były dwa odmienne światy. Świat pierwszy to świat czysty, elegancki, wręcz wytworny. Fraki dyplomatów, generalskie mundury i liberie służby w wykwintnych salach hoteli w bogatym i nietkniętym wojną San Remo. I świat drugi. Świat brudny, zawszony, śmierdzący prochem, spalenizną oraz krwią i ropą z ran, świat pełen trupów i niezrozumiałych dla tego pierwszego świata pretensji. W San Remo odbywała się konferencja przywódców Ententy, na której ustalano losy świata drugiego. Śmierdzący wojną przedstawiciele świata drugiego nie byli obecni na konferencji, bo i po co. Ich istnienie było wybrykiem natury, który wprowadził chaos w dotychczasowy porządek świata i mocarstwa czuły się zobowiązane przywrócić jakiś porządek.
25 kwietnia 1920 r. przyjęto pod naciskiem premiera Wielkiej Brytanii, Davida Lloyd George'a, koncepcję rozmów z sowiecką „delegacją handlową”. Tego samego dnia wojska polskie podjęły ofensywę kijowską Piłsudskiego. Tym samym ten drugi świat upomniał się o swoją podmiotowość, o swoje prawo do życia i nie wykorzystał okazji do siedzenia cicho. Lloyd George próbował przywrócić normalne stosunki pomiędzy wielkimi partnerami, w tym Niemcami i Rosją. Narody położone pomiędzy nimi nie były nawet warte uwagi. Chyba, że ktoś, tak jak polski Naczelnik Państwa, zaczynał psuć misterny plan realizując niezrozumiałe aspiracje małych narodów.
Nie zamierzam tu opisywać rozgrywek militarnych. One, choć ciekawe same w sobie, były tylko pochodną starcia trzech odmiennych koncepcji. Zachodniej próby przywrócenia porządku dyktowanego przez wielkie mocarstwa, sowieckich aspiracji do przeniesienia rewolucji za Zachód i polskiej próby wybicia się na niezależność w interesie własnym i reszty narodów położonych pomiędzy Rosją a Niemcami.
Naczelnik Państwa, Józef Piłsudski, rozpoczął szalenie ryzykowną i niebezpieczną grę przeciwko wszystkim. Militarnie przeciwko Rosji bolszewickiej, politycznie przeciwko ustaleniom konferencji wersalskiej, a zwłaszcza brytyjskim próbom zweryfikowania jej postanowień na niekorzyść Polski. I, trzeba tu przyznać, Piłsudski swoją grę przeprowadził po mistrzowsku.
Warunki wyjściowe były fatalne. Państwa Ententy związane były sojuszem wojskowym z Rosją. Dopóty, dopóki bolszewicy nie przekreślili swoim zwycięstwem nadziei na wskrzeszenie tego sojuszu o niepodległości Polski, bez zgody Rosji nie było nawet mowy. Lojalność sięgała do tego stopnia, że w 1916 roku cenzura francuska wstrzymała przedruk artykułów z prasy rosyjskiej krytykujących rząd w Petersburgu za politykę w stosunku do Polaków. Po ustępstwach rosyjskich dopuszczano jedynie Polskę jako nie przekraczającą 200 tys. km kw. przybudówkę do Rosji liczącą 20 milionów ludności. Oczywiście o suwerenności taki kraik mógłby tylko pomarzyć. Miejsca na niepodległą Litwę, Łotwę, Estonię czy Ukrainę nie było. W tej sytuacji trudno się dziwić, że w kulminacyjnym momencie ofensywy białego gen. Antona Denikina, Piłsudski wstrzymał działania przeciwko Armii Czerwonej, dając bolszewikom możliwość przerzucenia sił i rozbicia wojsk białej Rosji. Piłsudski chciał zbudować szerszą koalicję opartą na osi Warszawa-Kijów i skupiającą związaną z Polską Litwę, Białoruś, nowe państwa bałtyckie i Rumunię.
Stanowisko brytyjskie było diametralnie odmienne. Ówczesny I Lord Admiralicji, Arthur Balfour, w memoriale z października 1916 roku wyraził obawy, że powstanie państwa polskiego mogłoby doprowadzić do odseparowania od siebie Rosji i Niemiec, co z kolei uwolniłoby ich ekspansję w niebezpiecznych dla Wielkiej Brytanii kierunkach - Rosji na wschód, a Niemców na zachód. Później, już jako sekretarz stanu z Foreign Office, nie zdołał przekonać rządu nowej Rosji do ograniczenia rozwiązania kwestii polskiej do przyznania wyłącznie jakiejś formy autonomii w ramach Rosji.
Wobec takiego stanu rzeczy Naczelnik Państwa linię graniczną na wschodzie musiał narzucić Rosji siłą stawiając jednocześnie Ententę przed faktami dokonanymi. Jednocześnie prowadził rozgrywkę na kilku poziomach. Próbując przekonać Anglików do swoich poczynań tłumaczył, że nie może stać bezpiecznie z boku, ale „musi się bić z bolszewikami, albo zawrzeć z nimi pokój”. Ponieważ zawarcie pokoju „jest ze wszech miar niepożądane, musi się z nimi bić”. Inaczej mówiąc, groził zmianą frontu, wskazując jednocześnie, że ma jeszcze jakąś swobodę manewru. Miało to takie konsekwencje, że wywołało irytację polityką polską. Irytację tym większą, że czego jak czego, ale zwycięstwa bolszewików na Zachodzie nikt nie chciał, ale też i bić się z nimi nie było komu. Kolejnym poziomem gry na nerwach sojuszników, którzy zamiast Polskę wspierać, próbowali ją stłamsić, było wykorzystanie karty niemieckiej. Wykorzystał do tego posła amerykańskiego w Warszawie, Hugh Gibsona. Oto fragment relacji posła z rozmowy z Piłsudskim z dnia 5 listopada 1919 roku. „Odwiedziłem Naczelnika Państwa o 11.30 i rozmawiałem z nim przez pół godziny o sytuacji ogólnej. […] Odpowiedział […], że doszedł do wniosku, iż Polska pozostaje w swej grze osamotniona. […] Powiedział, że w kraju niewątpliwie narasta poczucie, że alianci porzucili Polskę i że zrobiłaby dobrze osiągając porozumienie z Niemcami.” Tylko tego jeszcze Entencie brakowało. Sympatii tym nie zyskał, ale stałym i umiejętnym stosowaniem nacisków, zakulisowych, choć nigdy jasno nie wyrażonych gróźb i siły militarnej, doprowadził do sytuacji, że układać tej części Europy bez Polski nijak się nie dało.
Ostatnią próbę ograniczenia polskich aspiracji i przywrócenia rządów mocarstw podjęli Anglicy latem 1920 roku. Próba budowy niepodległej Ukrainy podjęta razem z atamanem Semenem Petlurą nie powiodła się. W początkach czerwca wojska polskie i ukraińskie opuściły Kijów. Zaczęła się wielka ofensywa bolszewicka na Polskę. 10 lipca w Spa brytyjski premier zażądał od Polaków zgody na wycofanie wojsk polskich na linię wyznaczoną 8 grudnia 1919 r. przez Radę Najwyższą Ententy, jako podstawę dla przyszłej granicy wschodniej Polski. Do tego na udział Polski w konferencji z udziałem Rosji sowieckiej oraz pozostawienie kwestii Wilna, Śląska Cieszyńskiego i Gdańska do decyzji mocarstw. W razie odrzucenia takiego rozwiązania przez Rosję, Lloyd George i marszałek Foch w imieniu Francji obiecali Polsce wsparcie materiałowe i moralne. Możliwość wsparcia militarnego odrzucono. Alternatywa była taka: albo przyjmujemy propozycję otrzymania szczątkowego państewka, w nadziei, że unikniemy sowietyzacji, albo odcinamy się od zachodnich mocarstw i bronimy się przed Armią Czerwoną bez żadnej pomocy z ich strony. Przyciśnięty Grabski uległ. I tu zaczęły się niespodzianki. Jeszcze 19 czerwca Grigorij Cziczerin uznawał, że przyjęcie tej linii to wariant dla Polski skrajnie niekorzystny, odradzał też wysuwanie roszczeń w stosunku do Galicji Wschodniej, bo „Anglia się wścieknie”. A tu 11 lipca Moskwa otrzymała notę, w której zaproponowano jej granicę na linii z 8 grudnia oraz... Galicję Wschodnią ze Lwowem. O to ustępstwo Polaków nawet nie zapytano. Po raz pierwszy bolszewikom zaoferowano zajęcie terenów, które nigdy przedtem do Rosji nie należały.
Tu ważne wyjaśnienie. Linia z 8 grudnia 1919 r. miała rozgraniczać tereny pomiędzy Polską a Rosją na obszarze dawnego Imperium Rosyjskiego. Na południu kończyła się w Kryłowie, na granicy Galicji Wschodniej, należącej wcześniej do Austrii. Linia przedstawiona w nocie została przez kogoś przedłużona - oddawała ona Galicję bolszewikom. Sprytnym a wrogim Polsce autorem tego pomysłu był najprawdopodobniej sekretarz Lloyda George'a, Philip Kerr, jedyny człowiek uczestniczący wraz z premierem w tworzeniu polityki wobec Rosji. Linia ta stała się później znana dzięki Stalinowi jako linia Curzona.
Czego od Polski żądano, widać gdy spojrzy się na mapę. Wtedy jeszcze Armia Czerwona w żadnym miejscu nie doszła do linii zaproponowanej w nocie. Wojsko Polskie miało się wycofać miejscami nawet ponad 200 km na zachód (!). Skutek był nieoczekiwany. Rosjanie w pierwszej chwili zgłupieli i nie wiedzieli co robić, bo podejrzewali jakiś podstęp. Obawiali się, że to gra na czas, która pozwoli dozbroić Polskę, aby ta mogła podjąć na nowo walkę w 1921 roku. Przeważyła opinia, że kapitaliści są tak słabi, iż wystarczy teraz jedno uderzenie żeby dojść do Atlantyku. Późniejsze propozycje i kontrpropozycje już nie miały znaczenia, były tylko grą. Rosjanie byli absolutnie pewni zwycięstwa, a Naczelnik Piłsudski postawił wszystko na jedną, wojenną, kartę. Okazało się, że i tym razem miał rację. Wygrana przez Polaków bitwa warszawska ocaliła niepodległość Polski, a późniejsza bitwa nad Niemnem i pokój ryski ustaliły jej miejsce w Europie.
Przez dwa trudne lata, 1919-20, Józef Piłsudski pokazał swoją wielkość jako polityczny wizjoner, jako człowiek, który jak mało kto potrafi wyczuwać pojawiające się szanse polityczne. Wbrew późniejszej legendzie, wojskowym był miernym. Ale jako polityk był genialny. Powiedziałby ktoś, że przecież nie zrealizował swoich koncepcji budowy koalicji państw oddzielających Rosję. Został z tego tylko sojusz z Rumunią. Ale też pytanie, kto mógł tego dokonać? Przeciwko sobie mieliśmy właściwie wszystkich. Pomijając Węgry, walczące z rewolucją u siebie i Rumunię, walczącą z Węgrami, jedynym sojusznikiem była Francja, która dosyłała trochę sprzętu i zaopatrzenia, ale marzyła o odbudowie Rosji przedrewolucyjnej. Anglia robiła wszystko co możliwe, by przerobić Polskę na jakieś Księstwo Warszawskie, Czechosłowacja wystąpiła zbrojnie przeciwko nam, z Niemcami byliśmy w sporze o Śląsk i Pomorze, a z Rosją szło o życie.
Dla mnie osobiście te dwa lata stanowią ukoronowanie wielkości Piłsudskiego jako polityka. Nie tylko miał wizję, ale też w jakże niesprzyjających warunkach próbował ją zrealizować. Swój cel osiągnął tylko częściowo. To fakt. Ale też po nim już w Polsce zabrakło mężów stanu z wizją. Jeszcze jeden, mianowany zresztą przez Piłsudskiego, Józef Beck, był politykiem dużego formatu. Reszta, aż do dzisiaj, to już tylko karły.
Adam Kowalczyk
Skomentuj
Komentuj jako gość