Zbliża się 1 listopada, dzień Wszystkich Świętych, dzień wspomnień o
najbliższych, którzy odeszli. W tym dniu zapalę świeczki na grobie
Rodziców i na grobie Teściów. Ale o moim śp. Ojcu i o moich śp.
Teściach nie myślę tylko z okazji Dnia Zadusznego. Wracam do nich za
każdym razem, gdy opinia publiczna dowiaduje się, iż jakiś autorytet III
RP był agentem SB. A następnie czytam oświadczenie takich osób, że po
pierwsze „nikogo nie skrzywdzili”, a po drugie, że nie mieli wyjścia, bo
żyli w takim, a nie innym ustroju.
Ostatnio dowiedzieliśmy się, iż Aleksander Wolszczan, słynny astronom,
przez 15 lat współpracował z SB, za co otrzymywał pieniądze i prezenty. W wydanym oświadczeniu napisał, że „podczas kontaktów z SB nikt mi nie groził, nie szantażował i do niczego nie zmuszał". Spotykał się "z panami z SB? ", gdyż „SB było elementem PRL - owskiego krajobrazu".
W związku z ujawnieniem jego współpracy (sam się do niej nie przyznał), wyraził swoje oburzenie i pouczył nas, iż powinniśmy wybrać zapomnienie, powołując się na sentencję dotyczącą rewolucji francuskiej: „Gdy pamięć zatruwa lud,
wybawieniem jest zapomnienie”. Pan profesor dawno zapomniał o swojej
współpracy z SB i my też mieliśmy wybrać zapomnienie, odciąć grubą
kreską PRL od III RP. Ten proces zbiorowej amnezji w życiu publicznym
nawet by się powiódł, gdyby nie powołano IPN. To w najnowszym Biuletynie
IPN z artykułu Pawła Piotra Warota "Z pocztu olsztyńskich rektorów -
współpracowników SB", dowiedziałem się, że rektorzy Akademii
Rolniczo - Technicznej (Smoczyński, Hopfer), Wyższej Szkoły Pedagogicznej
(Szteyn) i Uniwersytetu Warmińsko - Mazurskiego (Kordan) byli długoletnimi
i gorliwymi donosicielami SB. Swemu donosicielstwu zawdzięczali karierę.
Tak, esbecy i ich agenci oraz aparatczycy PZPR mają się w III RP dobrze,
mają ogromny wpływ na życie w Polsce i domagają się dla siebie szacunku.
A to wszystko dlatego, że po 1989 roku parlament nie podjął uchwały, iż
PRL był systemem zbrodniczym, tak jak zrobił to parlament czeski, co
następnie u naszych południowych sąsiadów umożliwiło dekomunizację i
lustrację.
Dlaczego agenci SB za każdym razem przywołują mi postać Ojca i Teściów?
Bo dzięki takim jak oni, zwykłym ludziom, żyjemy dziś w niepodległym i
wolnym państwie, ułomnym, ale jednak niepodległym, a nie dzięki gen.
Jaruzelskiemu, agentowi NKWD, który dzisiaj na swoim procesie kreuje się
na polskiego patriotę, któremu wedle jego słów zawdzięczamy wolność.
Mój ojciec był prostym robotnikiem, półanalfabetą. Urodził się w
rodzinie chłopskiej w Rzeczycy (wieś, w której proboszczem był autor
"Obyczaju polskiego", ks. Jędrzej Kitowicz). W czasie okupacji został na
5 lat wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec. Po wojnie wyemigrował
do Prus Wschodnich i zaczął gospodarować na jednym z opuszczonych
gospodarstw. Po aresztowaniu, z powodu nie wywiązania się z
obowiązkowych dostaw i zarekwirowaniu zboża, dał sobie spokój z
pracą na roli i przeniósł się do miasta na Warmii. Urodziłem się w 1955
roku i jednym z pierwszych obrazów, który wrył mi się w pamięć i prześladuje mnie do dzisiaj, to obraz matki, która wraca z miasta z zakupów i na widok robotników wynoszących meble z naszego mieszkania, upuszcza siatki, a po nogach lecą jej strużki krwi. Wiele lat później dowiedziałem się, że matka wówczas poroniła. To był
efekt szoku spowodowanego eksmisją nas z mieszkania, które upatrzył
sobie jakiś ormowiec. Z tego mieszkania został mi jeszcze w pamięci
obraz zalanego słońcem pokoju i unoszącego się w powietrzu zapachu pączków usmażonych przez matkę.
W baraku, do którego nas wrzucono zimą strasznie marzliśmy.
Zachorowałem tam na gruźlicę. Rodzice ciężko harowali od świtu do nocy, by
wykarmić i ubrać gromadkę dzieci. Ojciec słabo widział, uszkodził sobie
wzrok podczas robót w Niemczech i tracił go nadal, pracując w
najbardziej toksycznym dziale fabryki, aż oślepł. Pamiętam ojca, który
zmordowany po pracy, klęczy wieczorem przy łóżku i modli się. Ora et labora. To było życie mojego ojca.
W moim domu nie było ani książek, ani gazet. Jedynym
czasopismem, które ojciec czytał, to był "Działkowiec". Z osobą Ojca
wiążą się dwie sceny, mające wpływ na moje życie. Pierwsza scena.
Jest piękny, słoneczny poranek, z ulicznych megafonów dobiega skoczna
muzyka. To 1 maja. We wszystkich witrynach sklepowych i zakładach
usługowych w mieście wystawiono portrety "socjalistycznej trójcy
świętej": Gomułki, Cyrankiewicza i Ochaba. Ojcu jakoś nie udzieliła
się radosna atmosfera tego dnia. Długo i mozolnie zapinał guziki przy koszuli. Zauważyłem tę powolność ruchów ojca. - Tato, nie masz ochoty iść? - zapytałem zdziwiony. - Nie mam - odparł ze smutkiem Ojciec, - ale muszę iść, inaczej obetną mi premię.
Upokorzenie ojca udzieliło się i mnie. 1 maja przestał być dla mnie
radosnym świętem. Był rok 1971, rok po "wydarzeniach grudniowych", jak
to się wtedy eufemistycznie mówiło, a ja już cokolwiek z tego zacząłem
rozumieć, zwłaszcza, że latem przyjechał do domu, ze Szczecina, mój
najstarszy brat, wyrzucony z pracy za udział w Grudniu. Tego roku, jako
uczeń I klasy zawodówki, grałem na lekcji, pod ławką, w szachy z
przyjacielem Andrzejem, gdy nagle wychowawczyni oznajmiła, że kto jutro będzie
nieobecny na pochodzie 1-majowym, będzie miał obniżoną ocenę ze
sprawowania. Spojrzeliśmy na siebie z Andrzejem i zrozumieliśmy się bez
słów, mimo że nigdy z sobą nie rozmawialiśmy o polityce, zajmowały nas
zupełnie inne sprawy, przede wszystkim muzyka rockowa i szachy. Mimo to
na przerwie umówiliśmy się, że musimy zaprotestować. Na szczęście,
wiedzeni intuicją, nikogo nie wtajemniczyliśmy w nasz plan. Spotkaliśmy
się w noc poprzedzającą pochód 1-majowy. Andrzej zszedł po rynnie z
pokoju w internacie, ja wymknąłem się z domu też przez okno. Za dnia
zdobyłem puszkę białej farby i pędzel. Poszliśmy pod szkołę podstawową,
na boisku której ustawiono trybunę 1-majową. Dwieście metrów od nas
sprzątaczka zamiatała ulicę. Z sercem podchodzącym do gardła
namalowaliśmy duży napis na murze szkoły z czerwonego klinkieru,
naprzeciw trybuny: "ZSRR ręce precz od Polski".
Druga scena, która odcisnęła piętno na moim życiu, miała miejsce pod
koniec lat 70. Wychodziłem z domu na pociąg do Warszawy, gdzie
studiowałem, gdy nagle wybiegł za mną Ojciec.- Synu! - zapytał, czy to prawda, że wynająłeś się za psa? - Za jakiego psa? - zapytałem zdumiony. - No, będziesz w gazetach szczekał na ludzi, tak jak ci każą?! Dotarło do mnie, że Ojciec komentuje fakt, iż wybrałem w PRL zawód dziennikarza. Dotarło i poraziło mnie jak ten
prosty człowiek, robotnik, półanalfabeta w jasny sposób ukazał istotę
tego zawodu w PRL. Coś tam zmieszany bełkotałem. - Synu, jeśli już
musisz być dziennikarzem, to pamiętaj - powiedział na pożegnanie Ojciec - pisz
prawdę.
Wówczas przyrzekłem sobie, że nie podpiszę niczego, co nie
będzie zgodne z moim sumieniem. I tego się trzymałem i trzymam do dziś.
Mój Ojciec zmarł w 2002 roku.
Moi Teściowie, gdyby żyli w wolnej Polsce, zrobiliby świetne kariery,
byli bardzo utalentowani, Teść był znakomitym organizatorem i miał
temperament polityczny. Teściowa była asystentem w Instytucie Mikrobiologii,
a Teść był asystentem na chirurgii na Uniwersytecie w Lublinie. Cóż, Teść miał inne pojęcie przyzwoitości niż prof. Wolszczan. Poproszony przez UB by donosił na
swoich profesorów, w ciągu jednej nocy spakował się i wraz z żoną
wyjechał do b. Prus Wschodnich. Nie pojechał już na zjazd zjednoczeniowy
PPR i PPS, na który był delegatem z ramienia PPS i do PZPR się nie
zapisał. Ta jedna rozmowa na UB wystarczyła by zrozumieć, czym jest
system komunistyczny. Na co intelektualiści tej miary, jak Leszek
Kołakowski czy Bronisław Geremek, potrzebowali wielu lat...
Wszystko przemawiało za tym, żeby Teść robił karierę w PRL. Miał poglądy
lewicowe (wychowywał go działacz PPS). Gdy wybuchła II wojna światowa
był przed maturą. Chciał przedostać się do wojsk polskich na Zachodzie przez
Tatry. Wpadł w ręce słowackich pograniczników, którzy oddali go Niemcom,
a ci zamknęli Go w obozie koncentracyjnym w Oranienburgu. Przeżył 5 lat
kacetu dzięki pomocy komunistów niemieckich, więzionych w tym obozie. Po
wyzwoleniu obozu w 1945 roku wrócił do Polski. Został działaczem PPS,
studenci wybrali Go na szefa Bratniaka. Jedno wezwanie na UB całkowicie
zmieniło Jego życie.
Sądził, że jak wyjedzie z żoną na koniec Polski, to znikną komunistom z
oczu. Osiedli w miasteczku, w którym żyli także moi rodzice. Byli
doskonałymi fachowcami. Chcieli tylko uczciwie pracować. Chcieli za
dużo. Szef ich zakładu był jednocześnie I sekretarzem POP. Gdy sobie
wypił z rozrzewnieniem wspominał czasy okupacji hitlerowskiej. Mówił,
że to były najlepsze lata jego życia. Pracował we młynie i za mąkę miał
wszystkiego w bród. Prześladował moich Teściów strasznie. Byli
podejrzani, gdyż nie chcieli uczestniczyć w procederze kradzieży leków.
Szczególnie cierpiała Teściowa, która bezpośrednio mu podlegała. Dzisiaj
byśmy to nazwali mobbingiem, molestowaniem i wymuszaniem haraczu. Za
przedłużenie angażu żądał 20 tys. zł. Nie miała takich pieniędzy.
Chciała pożyczyć od przyjaciółki, ale jej mąż, prawnik, odradził.
Powiedział, że na tym się nie skończy, że będzie stale żądał płacenia
sobie haraczu. W rezultacie Teściowa przez pół roku nie miała angażu, a
po pół roku dostała pracę w odległym o 100 km mieście i musiała
codziennie o 4 rano zrywać się na pociąg. Poznałem Teściów właśnie w tym momencie.
O swojej przeszłości Teściowie przy nas nie rozmawiali. To co wiem, to
od ich najbliższej rodziny. W ten sposób np. dowiedziałem się, że
Teściowa była żołnierzem AK i uczestniczyła w robieniu planów przejść
kanałami, przed Powstaniem Warszawskim. Gdy Ją o to zapytałem (była
druga połowa lat 70.), Teściowa żachnęła się: „Skąd wiesz, co powiesz,
gdy wsadzą ci rękę w drzwi?! Nikt mnie z tajemnicy nie zwolnił”.
Gdy wróciliśmy z żoną z I Zjazdu „Solidarności” w 1981 roku i w euforii
zdawaliśmy im relację, teść skwitował: „Oni już szykują armaty by
zlikwidować „Solidarność” w ciągu jednej nocy...” Nie doczekali wolnej
Polski. Teść zachorował na raka. Wkrótce nowotwór dopadł Teściową.
Umierali w strasznych mękach. Umarli w odstępie dwóch tygodni, zaledwie
w wieku 60 lat, w październiku 1982 roku. Jestem przekonany, że życie
skrócił im szatański system i jego słudzy.
Teściowie byli ludźmi niezwykłymi. Pomogli bezinteresownie bardzo wielu
ludziom. Szczególnie wspierali młodych, ubogich ludzi; finansowali im
naukę.
Zapalając 1 listopada świeczkę na Ich grobie i na grobie rodziców,
jeszcze raz podziękuję za to, że potrafię odróżnić przyzwoitość od
przyzwoitości a la Wolszczan.
Adam Socha
Skomentuj
Komentuj jako gość