wPolityce.pl: Negocjacje dotyczące przyszłości Ukrainy, prowadzone w Mińsku w gronie prezydentów Francji, Ukrainy, Rosji oraz kanclerz Merkel, budzą skrajnie różne emocje. Jedni mówią, że mamy nową Jałtę, inni wskazują, że to próba walki o pokój na Ukrainie. Co Pan sądzi o tych rozmowach?

Prof. Romuald Szeremietiew: Analizując to, co się dzieje, należy przede wszystkim rozważyć, czy poruszamy się w kategorii definiowanej niegdyś przez Arystotelesa, czyli w kategoriach prawdy. Jeśli poruszamy się w obrębie czegoś przesiąkniętego kłamstwem, hipokryzją, co nie oddaje problemów, z którymi należy się uporać, to skutki działań mogą być tylko opłakane.

Co Pan ma na myśli?

Obecnie mamy następującą sytuację: w Mińsku spotykają się przywódcy czterech państw, z czego dwa są w stanie wojny. Mowa oczywiście o Ukrainie i Federacji Rosyjskiej. Te państwa są faktycznie w stanie wojny, ale udają, że nie są. Strona ukraińska raz na jakiś czas mówi, że jest obiektem agresji rosyjskiej, ale nie ogłosiła, że jest w stanie wojny z Federacją Rosyjską. Rosja z kolei i jej prezydent twierdzi, że w ogóle nie ma nic wspólnego z tym, co dzieje się na Ukrainie, że tam żadne rosyjskie wojska nie prowadzą działań. Co więcej, prezydent Rosji przekonuje, że nie ma wpływu na rebeliantów, którzy działają na wschodzie Ukrainy, tłumaczy, że nie ma wpływu na rebeliantów, że może tylko do nich apelować. W takim układzie niewiele można osiągnąć. Można nawet pytać, dlaczego w takiej formule się spotykać. Skoro prezydent Rosji twierdzi, że nie ma żadnych związków z tym, co dzieje się na wschodzie Ukrainy, to po co w ogóle z nim rozmawiać? Mamy sytuację paranoidalną.

Czyli jednak „Jałta”?

Pojawiają się rzeczywiście różne porównania i analogie historyczne. Jednak przypominam, że w Jałcie decydowano o Polsce bez nas. Polski nie tylko nie zaproszono, ale również nie informowano o czym decydowali przywódcy. Obecnie w Mińsku mamy inną sytuację, ponieważ prezydent Ukrainy uczestniczy w tych rozmowach. Być może bardziej zasadne jest więc porównanie z konwencją monachijską z 1938 roku, na której państwa Zachodu oddały Hitlerowi Czechosłowację. Jednak tamta konferencja była bardziej uczciwa. Tam sprawy stawiano otwarcie.

Tu mamy do czynienia z jakimś udawaniem?

Zachód w 1938 roku pozostawił Czechosłowację samej sobie, a Hitler zajął ją. Tam wszystko odbyło się na widoku publicznym, było oczywiste. Dziś w Mińsku nie mamy natomiast żadnej jasności, co zostało wynegocjowane, na czym opiera się porozumienie, co z niego wynika, czy walki zostaną rzeczywiście przerwane. Przecież już w czasie rokowań rozpoczęła się ofensywa rebeliantów na wschodzie Ukrainy, a granice kraju przekroczyły kolejne wozy rosyjskie. W Mińsku obserwujemy więc fałsz podszyty kłamstwem i hipokryzją. Trudno spodziewać się, by coś z tego dobrego wyszło.

Polskie władze zdają się ostatnio cieszyć, że Warszawa nie uczestniczy w negocjacjach dotyczących przyszłości Ukrainy. Czy to powód do zadowolenia?

My nie mamy powodów, by się cieszyć. Skutki porozumienia z Mińska w mojej ocenie doprowadzą do wojny, która obejmie również Polskę. Nie ma żadnych powodów do radości. Co więcej, brak Polski w tych negocjacjach i rokowaniach jest kolejnym dowodem na fałszywość tych negocjacji. W rozmowach dotyczących Europy Środkowej nie bierze udział kraj o największym potencjale, jakim jest Polska. W rezultacie Polska nie ma wglądu w rozmowy i decyzje dotyczące naszego regionu. Brak naszej obecności jest bardzo złym czynnikiem.

Rozmawiał Stanisław Żaryn, wpolityce.pol