Wojciech Polak
Sprawa porwania i zamordowania księdza Jerzego Popiełuszki wywołuje do dziś wiele kontrowersji. Wszystko wskazuje na to, że wersja zdarzeń uznana za oficjalną, a podana na procesie toruńskim na przełomie 1984/1985 r. jest w dużym stopniu nieprawdziwa i zmanipulowana. Największe zasługi w ustaleniu tego faktu należą do prokuratora Andrzeja Witkowskiego, który w latach 1991-1992 i 2001-2004 prowadził śledztwo w sprawie porwania i zabicia Księdza. Odkrycia dokonane przez prokuratora opisał najpełniej dziennikarz Wojciech Sumliński w książce „Kto naprawdę go zabił?” (Warszawa 2005). Kontynuację jego dociekań stanowiły ustalenia historyków i dziennikarzy. Warto tu wspomnieć zwłaszcza o serii znakomitych i odkrywczych reportaży Piotra Litki i Przemysława Wojciechowskiego.
Wątpliwości
Przesłanek świadczących o manipulacji jest wiele. Wymieńmy najważniejsze:
Zeznania rybaków, łowiących ryby pod tamą we Włocławku późnym wieczorem 25 października 1984 r. Widzieli oni wrzucanie do wody, przywiezionego samochodem, podłużnego ładunku, który wyglądał jak zwłoki ludzkie. Wiele wskazuje na to, że były to zwłoki księdza Jerzego Popiełuszki. Dodajmy, że rybacy – świadkowie zdarzeń do dnia dzisiejszego są zastraszani i żyją w poczuciu zagrożenia.
Latem 2004 r. w zasobach Delegatury Bydgoskiej IPN odnaleziono dwie teczki akt kontrolnych ze śledztwa, które w sprawie porwania prowadziła toruńska Służba Bezpieczeństwa. W jednej z teczek znajdował się różaniec znaleziony w 1984 r. pod mostem w Toruniu, niedaleko Zamku Dybowskiego. Pod mostem znaleziono także ślady opon w gruncie. Nie porównano ich jednak ze śladami opon samochodu, którym jechali mordercy. Powstają pytania: czy to rzeczywiście różaniec Księdza i czy porywacze dokonali jeszcze jednego postoju pod mostem drogowym? Wszystko wskazuje na to, że na oba pytania można udzielić odpowiedzi pozytywnej. Ksiądz Popiełuszko jadąc do Bydgoszczy odmawiał różaniec. Według relacji osób znających Księdza, jego różaniec był podobny do znalezionego pod mostem. Różaniec Księdza był dwukolorowy – powycierany od częstego używania - tak samo jak ten znaleziony przez toruńskich funkcjonariuszy. Co się tyczy drugiej kwestii: logiczne jest ustalenie, że skoro toruńska SB prowadziła poszukiwania pod mostem, to coś musiało ją do tego skłonić. Istniały zapewne jakieś zeznania, które mówiły o zawiezieniu Księdza w to miejsce. Postój samochodu z Jerzym Popiełuszką pod mostem, to wyjątkowo mocna przesłanka wskazująca na daleko idącą manipulację podczas rekonstruowania przebiegu zdarzeń w czasie śledztwa i procesu. W protokołach z procesu nie ma bowiem mowy o takim postoju. Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Aby wjechać pod most drogowy w Toruniu w pobliżu Zamku Dybowskiego trzeba znać doskonale Toruń. Skręt w lewo, w mało widoczną i wąską uliczkę Dybowską tonie w zieleni. Z uliczki tej trzeba po kilkudziesięciu metrach pod bardzo ostrym kątem skręcić w brukowaną „kocimi łbami” drogę biegnącą po nadwiślańskich łąkach. Wykonywanie tych manewrów w ciemnościach jest ryzykowne. Odnosi się wrażenie, że porywacze mieli ten postój zaplanowany, gdyż trudno przypuszczać, aby w sposób spontaniczny postanowili zjechać pod most i w ciemnościach odnaleźli drogi tam prowadzące. Spośród porywaczy Księdza Toruń znał Grzegorz Piotrowski, który przebywał w tym mieście przez dłuższy czas. Ale i on zeznał na procesie: „Co prawda, byłem w Toruniu pół roku, ale pomimo to nie znałem tego miasta, znałem tylko centrum”. Roman Nowak, opiekun psa tropiącego, który badał miejsce porwania Księdza kilkadziesiąt minut po porwaniu, opowiadał po latach, że pies poszedł tropem Księdza w kierunku bocznej drogi prowadzącej do wioski Górsk. Trop urywał się po około 200 metrach. Wszystko wskazuje więc, że Księdza po zatrzymaniu przeprowadzono do drugiego samochodu. Niedługo po procesie Jacek Lipiński, hutnik i przyjaciel księdza Popiełuszki, przejechał całą jego ostatnią drogę. Czynił to z różnymi osobami cztery razy, ostatni raz z proboszczem parafii św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, ks. Teofilem Boguckim. Mierzył czas i konfrontował poszczególne odcinki drogi z zeznaniami zbrodniarzy na procesie. Pierwsze trzy próby były nieudane, trudno było się zmieścić w czasie podanym przez zabójców. Za ostatnim razem wszystko zgodziło się, ale Lipiński zmuszony był jechać z szybkością nawet 140 km/h. Taka szybkość dla popsutego fiata 125p, którym jechali Piotrowski i jego towarzysze była nieosiągalna.
Dnia 26 października 1984 r. w ramach akcji „Wisła” 32 płetwonurków poszukiwało zwłok Księdza w nurtach Wisły pod tamą we Włocławku. Zalew przeczesywano także sieciami. Akcją kierował zastępca szefa Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Toruniu ppłk Edward Pietkiewicz. Poszukiwania (trwające od godziny 1245 do godziny 1650) nie przyniosły jednak oficjalnie rezultatu. Tymczasem zespół prokuratora Andrzeja Witkowskiego ustalił, że 26 października 1984 r. poproszono prokuratora wojewódzkiego w Toruniu Mariana Jęczmyka o wysłanie na tamę któregoś z prokuratorów w celu oględzin zwłok. Jęczmyk wydelegował do Włocławka prokuratora Wiesława Merkla. Gdy Merkel przyjechał okazało się, że ciała nie ma. Zwłoki księdza z pewnością znaleziono już 26 października. Do końca jednak nie jest pewne czy wyłowiono je w tym dniu z Wisły, czy też nie. Jeżeli wyłowiono, to wrzucono je ponownie do wody. Mamy też zeznanie Eugeniusza Gawrońskiego, szefa wydziału śledczego w toruńskiej komendzie wojewódzkiej MO, który otwarcie powiedział na początku lat dziewięćdziesiątych dziennikarzowi Zbigniewowi Branachowi, że zwłoki księdza odnaleziono kilka dni przed 30 października. Dlaczego fakt odnalezienia, a może nawet wydobycia ciała natychmiast ukryto? Podobno „najwyższe czynniki państwowe” uzmysłowiły sobie, że jeśli zwłoki wyłowi się w tym czasie, to pogrzeb księdza wypadnie 1 listopada, czyli w dniu wolnym od pracy. Co prawda we Wszystkich Świętych nie urządza się pogrzebów – ale trudno wymagać takiej wiedzy od członków Biura Politycznego w Warszawie czy od SB...
Wiele wskazuje na to, że 25 października 1984 r. ksiądz Popiełuszko jeszcze żył. W tym dniu u lekarki kapłana pojawiło się dwóch funkcjonariuszy MSW z zapytaniem, jakie leki i w jakich dawkach zażywa Ksiądz. Przerażona lekarka udzieliła esbekom żądanych informacji. Podobnych przesłanek wskazujących na fakt, że przebieg wypadków był inny niż wykazano to na procesie, mógłbym przytoczyć znacznie więcej.
Hipoteza prokuratora Andrzeja Witkowskiego
W wyniku tych ustaleń prokurator Andrzej Witkowski wysnuł hipotezę dotycząca przebiegu wypadków. Według niej Ksiądz żył jeszcze przez kilka dni po porwaniu, a w zbrodnię było zamieszanych kilkadziesiąt osób. Hipoteza ta zakłada, że Jerzy Popiełuszko, zatrzymany przez Piotrowskiego, Pękalę i Chmielewskiego, został następnie przeprowadzony do drugiego auta (ustawionego na drodze do Górska) i przekazany bliżej nieznanym funkcjonariuszom. Owi funkcjonariusze zawieźli księdza pod most w Toruniu, gdzie przekazano go kolejnej ekipie esbeków, działającej w ramach tzw. grupy D. Były to zakonspirowane struktury w ramach SB, prowadzące zbrodniczą działalność np. w postaci napaści, bicia i porywania opozycjonistów, prowokacji itp. Komórki grupy D istniały w większych miastach. Funkcjonariusze grupy D chcieli być może skłonić Księdza do podpisania oświadczenia o współpracy z SB. Poddali go więc brutalnemu przesłuchaniu, np. w bunkrze w Kazuniu Polskim, w wyniku którego został zakatowany na śmierć. Zwłoki wrzucono 25 października 1984 r. do Wisły z tamy we Włocławku, ale ich wydobycie odwleczono o pięć dni lub też wydobyto je 26 października 1984 r. i wrzucono ponownie do wody. W ten sposób uzyskano czas na przygotowanie odpowiedniej mistyfikacji (wersja z odsunięciem terminu pogrzebu mogła być użyteczna dla wyjaśnienia motywów działań wobec np. wyższych. funkcjonariuszy MO i SB z Torunia). MSW rozpoczęło bowiem operację maskowania sprawy i ograniczenia kręgu oskarżonych tylko do 4 osób (trzej porywacze oraz ich zwierzchnik z MSW – płk Adam Pietruszka). W czasie realizacji operacji maskującej kilkudziesięciu funkcjonariuszy SB zacierało ślady, niszczyło dokumenty, zastraszało świadków. Skłoniono także porywaczy i Adama Pietruszkę do złożenia odpowiednich zeznań, a także „monitorowano” przebieg ich procesu. Prowadząc operacje o kryptonimach „Teresa”, „Robot” i „Trawa” kontrolowano i inwigilowano rodziny i znajomych czwórki uwięzionych funkcjonariuszy SB, aby nie doprowadzili oni do wypłynięcia prawdy na wierzch. Były to działania realizowane na dużą skalę. Zaskakujący jest fakt, że w bagażniku samochodu, którym jechali Piotrowski, Pękala i Chmielewski nie znaleziono żadnych śladów wskazujących na to, że przewożono w nim Księdza. Może to jeszcze bardziej uprawdopodabniać twierdzenie, że już w momencie porwania ksiądz Popiełuszko został przejęty przez ową drugą ekipę i był dalej wieziony innym samochodem.
Jest wiele przesłanek wskazujących na to, że ustalenia prokuratora Andrzeja Witkowskiego są w dużym stopniu prawdziwe. Osobiście sądzę jednak, że celem porwania Księdza było nie nakłonienie go do współpracy lecz do wyjazdu z Polski. W tym czasie prymas Józef Glemp proponował Księdzu udanie się do Rzymu na studia. Jerzy Popiełuszko odmówił. Wtedy bezpieka (do której informacja o owej odmowie dotarła za pośrednictwem agentury w otoczeniu księdza) przystąpiła do akcji. Wzorowano ją na słynnych porwaniach toruńskich, podczas których działaczy „Solidarności” z Grodu Kopernika wywożono do lasu lub ośrodków letniskowych i torturami próbowano uzyskać od nich informacje o solidarnościowym podziemiu. W przypadku księdza Popiełuszki nastąpił jednak „wypadek przy pracy” (takiego określenia używali funkcjonariusze SB w swoim slangu). Oprawcy przesadzili z torturami i Jerzy Popiełuszko (który był wątłego zdrowia) umarł. Nagabywanie lekarki Księdza przez bezpiekę w dniu 25 października 1984 r. i wydarzenia na tamie wieczorem tego dnia mogą świadczyć o tym, że śmierć księdza nastąpiła właśnie 25 października wieczorem, po czym bardzo szybko wrzucono zwłoki do wody na tamie we Włocławku, co zaobserwowali rybacy. O tym, że celem działań nie było zamordowanie Księdza świadczyć może pozostawienie żywego kierowcy Jerzego Popiełuszki – Waldemara Chrostowskiego. Pomijając wszelkie niejasności i wątpliwości związane z jego zachowaniem i słynnym skokiem z samochodu, stwierdzić należy, że gdyby porywacze chcieli od początku zabić Księdza, to zgodnie z esbeckimi (i kagebowskimi) zasadami zamordowaliby także świadka koronnego, czyli jego kierowcę. Widać nie chodziło o zabicie, a jedynie o zastraszenie Jerzego Popiełuszki, skoro Chrostowskiego pozostawiono żywego. Gdyby także Ksiądz przeżył, wtedy kierowca mógłby co najwyżej zeznać, że Popiełuszkę porwali nieznani ludzie, a władze ogłosiłyby, że to byli jacyś bandyci przebrani za milicjantów. Ale Ksiądz nie przeżył tortur „specjalistów” z SB…
Pojawiają się jednak także wątpliwości dotyczące powyższych hipotez. Najpoważniejsza z nich wiąże się z ową „akcją maskującą”. Musiałoby w niej brać udział przynajmniej kilkudziesięciu funkcjonariuszy MO i SB. Trudno uwierzyć, że przy tak szeroko zakrojonej akcji udałoby się ją utrzymać w zupełnej tajemnicy. Można natomiast wytłumaczyć milczenie czterech funkcjonariuszy SB skazanych w procesie toruńskim. Skazano ich na długoletnie więzienie, jednakże zamierzano wypuścić dość szybko, próbując dwukrotnie objąć tą samą amnestią. Uniemożliwiły to przemiany w Polsce po „okrągłym stole”. W rezultacie np. Grzegorz Piotrowski odsiedział w więzieniu 15 lat. Dlaczego milczał – on i jego koledzy? Przecież jeżeli przyjmiemy za prawdziwą wersję prokuratora Witkowskiego, może się okazać, że czwórka skazanych w procesie toruńskim nie była bezpośrednio winna śmierci Księdza i powinna odpowiadać tylko za udział w spisku i w porwaniu. Odpowiedzią może być strach o losy najbliższych. Skrytobójcze zamordowanie w 1989 r., niewątpliwie przez funkcjonariuszy SB, ks. Stefana Niedzielaka, ks. Sylwestra Zycha, ks. Stanisława Suchowolca było wyraźnym sygnałem, że bezpieka, chociaż formalnie powoli przestaje istnieć, ma ciągle długie ręce. Podobnym sygnałem było podpalenie przez „nieznanych sprawców” (tzn. funkcjonariuszy SB) mieszkania redaktora „Gazety Wyborczej” Jerzego Jachowicza w dniu 22 kwietnia 1990 r. Wcześniej redaktor napisał serię artykułów o zbrodniczych metodach bezpieki. W wyniku podpalenia zginęła żona Jachowicza.
Ginęły także osoby i bliscy osób związanych ze sprawą księdza Popiełuszki. Dnia 30 listopada 1984 roku w tajemniczym wypadku samochodowym w Białobrzegach ponieśli śmierć dwaj oficerowie MSW – płk Stanisław Trafalski i major Wiesław Piątek. Wracali oni z południa Polski, gdzie badali wcześniejszą działalność Grzegorza Piotrowskiego, Leszka Pękali i Waldemara Chmielewskiego. Sporządzone przez nich notatki, które znajdowały się w bagażniku rozbitego samochodu, nigdy nie zostały odnalezione. W dniu 22 lipca 1989 r. (data komunistycznego święta narodowego) zabito bestialsko matkę mecenasa Krzysztofa Piesiewcza, oskarżyciela posiłkowego podczas procesu toruńskiego w latach 1984-1985. Kilka lat wcześniej, w dniu 9 maja 1985 r. (znowu dzień komunistycznego święta) zabito Małgorzatę Targowską-Grabińską. Tym razem esbeccy mordercy pomylili się. Wszystko wskazuje na to, że ofiarą miała być inna Małgorzata Grabińska – synowa mecenasa Andrzeja Grabińskiego, także oskarżyciela posiłkowego podczas toruńskiego procesu Grzegorza Piotrowskiego i jego towarzyszy. W 1996 r. w dziwnych okolicznościach zmarła bratowa księdza Jerzego, żona Józefa Popiełuszki – Jadwiga. Pani Popiełuszko nie piła alkoholu. Tymczasem jako przyczynę jej śmierci podano „zatrucie alkoholem metylowym”. Mimo próśb rodziny, nie udało się wykonać sekcji zwłok, która wskazałaby prawdziwą przyczynę zgonu. Czwórka skazanych w procesie toruńskim funkcjonariuszy (wszyscy są już na wolności) wolała więc (i woli nadal) milczeć, przedkładając bezpieczeństwo rodziny nad dobre imię. Nie można wykluczyć, że docierały do nich groźby kierowane także w zupełnie bezpośredni sposób. To oczywiście tylko przypuszczenie, ale w sprawie księdza Popiełuszki mamy na razie do czynienia wyłącznie z lepiej lub gorzej uzasadnionymi hipotezami.
Co dalej ze śledztwem?
Obecnie śledztwo w sprawie porwania i zamordowania księdza Jerzego Popiełuszki toczy się w Instytucie Pamięci Narodowej i jest częścią szerszego postępowania dotyczącego przestępczej działalności komunistycznego MSW. Ta formuła powoduje niestety, że działania nie są prowadzone z odpowiednią intensywnością. Prokurator Andrzej Witkowski jest zupełnie odsunięty od sprawy, co jest trudne do racjonalnego wytłumaczenia. Osobiście uważam, że śledztwo w sprawie księdza Jerzego Popiełuszki należy prowadzić dwutorowo. Po pierwsze, należy się zajmować inspiratorami zbrodni. Moim zdaniem byli nimi po prostu najwyżsi urzędnicy w państwie z generałami Jaruzelskim i Kiszczakiem na czele. Śledztwo w ich sprawie niestety nie przyniesie zapewne większych rezultatów wobec stosowania przez ówczesnych rządzących Polską zasady wydawania poleceń „na gębę” i nie dokumentowania ich na papierze.
Po drugie, trzeba podjąć intensywne działania śledcze w regionie gdzie rozegrał się dramat – przede wszystkim w Bydgoszczy, Toruniu i Włocławku. Potrzebna jest kilkuosobowa ekipa prokuratorska wyposażona w pomoc techniczną i samochód. Na jej czele powinien stać doświadczony prokurator związany z IPN. Mógłby to być np. prokurator Mieczysław Góra z Bydgoszczy – najlepszy, najpracowitszy i najbardziej doświadczony prokurator ipeenowski w Polsce. Ekipa ta powinna przesłuchać wszystkie osoby, które mogłyby coś wnieść do sprawy. Choćby nawet spora część tych osób mataczyła lub ukrywała prawdę, to i tak istnieje szansa, że na zasadzie prawa wielkich liczb pojawiłyby się nowe ustalenia. Owa ekipa prokuratorska powinna przesłuchać m. in.:
Wszystkich dawnych esbeków z Torunia. Część z nich, zwłaszcza ci związani z porwaniami toruńskimi, mogła mieć bezpośredni udział w sprawie porwania Księdza. Dawnych pracowników SB z Bydgoszczy i Włocławka oraz wszystkich ówczesnych pracowników komend wojewódzkich i miejskich MO w Bydgoszczy, Toruniu i Włocławku. Osoby te mogą mieć związek z wydarzeniami lub posiadać istotne informacje.
Wszystkie osoby biorące udział w poszukiwaniach na tamie we Włocławku i w innych miejscach w październiku 1984 r. Wszystkie osoby zabezpieczające proces toruński, a także wszystkich pracowników toruńskiego aresztu śledczego w 1984 r. Należy bowiem ustalić jak często płk Zbigniew Pudysz, który „nadzorował” proces toruński, kontaktował się z uwięzionymi funkcjonariuszami SB. Wszystkich pracowników szpitali we Włocławku w 1984 r., aby zweryfikować pogłoskę o przeprowadzeniu oględzin zwłok Księdza już 26 października 1984 r. Oczywiście nie ma pewności, że śledztwo prowadzone na dużą skalę (liczba przesłuchiwanych osób może przekroczyć tysiąc) przyniesie efekty. Ale nie można wykluczyć, że się uda wydobyć pełną prawdę na światło dzienne. O powołanie takiej „kujawsko-pomorskiej” grupy śledczej apeluję już od kilku lat. Bez rezultatów. Moja gorycz jest tym większą, że część prokuratorów pionu śledczego IPN prowadzi postępowania dotyczące spraw bardzo dawnych, które obecnie nie dają szans ani na doprowadzenie do procesu, ani na uzyskanie interesujących źródeł historycznych. Tymczasem ciągle są możliwości dokonania nowych ustaleń w sprawie porwania i zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki. Był on wielkim orędownikiem Prawdy, myślę więc, że jesteśmy Mu winni ujawnienie całej prawdy o Jego Męczeństwie.
Prof. Wojciech Polak, historyk w Instytucie Politologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Autor wielu książek, o opozycji antykomunistycznej w czasach PRL-u oraz stosunkach polsko-rosyjskich w XVI i XVII w.
Skomentuj
Komentuj jako gość