„Tymczasem w Kościół w Polsce boryka się z innymi problemami. Rząd stara się do swej walki z hierarchią, która sprzeciwiła się stanowi wojennemu, wciągnąć koncesjonowanych katolików z Paxu i ChSS. Warto wiedzieć, że gromadka koncesjonowanych podczas zatwierdzenia dekretu o stanie wojennym zdołała wstrzymać się od głosu. Mało kto już pewnie pamięta, że w całym polskim sejmie „przeciw” głosował tylko jeden poseł, mało znany gdański plastyk - Romuald Bukowski.”
W tym roku minęła 60. rocznica procesu pracowników kurii krakowskiej oskarżonych, w oparciu o sfingowane dowody, o szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych. W tym procesie zapadły trzy wyroki śmierci. Wszystkie orzeczono wobec księży. W parę miesięcy później zamieniono je na dożywotnie więzienia. Nie zmienia to jednak faktu, że równie haniebna jak proces była rezolucja krakowskiego Związku Literatów Polskich z lutego 1953 roku. Czołowi – jak to zwykło się mawiać – intelektualiści w pełni poparli wyrok komunistycznych siepaczy. Nazwiska z tej listy szokują, nawet jeżeli wziąć pod uwagę fakt silnie lewicowych preferencji większości z nich.
Na długi majowy weekend znajomi przywieźli trochę lektury. Wśród nich „Dzienniki” Marka Skwarnickiego z lat 1982 – 1990. Skwarnicki zmarł w marcu tego roku. Dziwnym zbiegiem okoliczności w parę tygodni później pochowano Krzysztofa Kozłowskiego. Obaj związani z Tygodnikiem Powszechnym, przez wiele lat uchodzącym za sztandarowe, albo jak dzisiaj się mówi – kultowe czasopismo katolickiej inteligencji. Od paru dni, na stoliku, z okładki książki Agnieszki Matei ( napisanej w klimacie wyraźnie hagiograficznym ), patrzy gdzieś w bok sam redaktor naczelny – Jerzy Turowicz. Podobnie jak Skwarnicki spoczął na małym cmentarzyku w Tyńcu, tylko że wcześniej, w 1999 r. Marek Skwarnicki etatowo związany był z tygodnikiem ponad 30 lat. Publicysta i poeta, przez długie lata pisywał m.in. felietony podpisując się jako Spodek. W pewnym okresie swego życia pełnił nieformalną funkcję doradcy Jana Pawła II w kwestiach literackich. Wydawał jego utwory. Odegrał znaczną rolę przy redakcji Tryptyku Rzymskiego. Warto pamiętać, że jest autorem przekładu Psalmów do dziś używanych w liturgii Kościoła. Swego czasu był także aktywnym i znanym działaczem katolickim, członkiem wielu szacownych gremiów, jak Komisja Apostolstwa Świeckich Episkopatu Polski, Komitet Łączności Europejskiego Forum Laikatu, czy Papieska Rada Świeckich. Akredytowany przy Biurze Prasowym Watykanu razem z papieżem odbył kilkanaście podróży zagranicznych, czego owocem były liczne reportaże zebrane następnie w książce „Podróż po Kościele”.
Wróćmy jednak do „Dziennika”. Główna część tej niedużej książeczki to zapis wydarzeń z roku wprowadzenia stanu wojennego, o którym autor dowiedział się w warszawskim kościele, podczas Mszy św. odprawionej z okazji Kongresu Kultury Polskiej. Późniejsze dni ukazują monotonię rodzinnego życia w krakowskim domu przetykaną spotkaniami w tygodniku zawieszonym jak większość ówczesnych tytułów prasowych. Codzienne problemy, towary na kartki, deficyt wielu artykułów, zwłaszcza paliwa, rosnące ceny, a tu strach, bo nie wiadomo, co będzie później, Skąd będą pieniądze na życie, bo przecież zawieszono także wydawnictwo „Znak” finansowo powiązane z gazetą. I jeszcze jeden szkopuł – czy otrzyma paszport na zaplanowane na rok 1983 spotkania europejskich katolików, na które, jak twierdzi, wprawdzie nie się rwie, ale wyczuwa się, że będzie mu ich brakowało, bo w szarzyźnie PRL były to okazje do delektowania się kolorowym i dostatnim życiem zamożnej Europy zachodniej. „Jeżeli nie pojadę – nie będę płakał. Kompletnie mi to jest obojętne. Kardynał Franciszek kazał – jadę. No, do Rzymu to co innego”.
Przez karty książki przebiegają postaci żyjące i nie żyjące. Pisany zawsze z dużej litery Kardynał, czyli Franciszek Macharski, Jerzy ( Turowicz ), Ziuta ( Hennelowa ), Krzyszof ( Kozłowski ), Władek ( Bartoszewski ), Jasio ( pisarz Jan Józef Szczepański ) małżeństwo Globiszów ( aktorzy, sąsiedzi Skwarnickich ). Tu i ówdzie mignie Lem, Miłosz, Kisiel, albo Szymborska z Filipowiczem. Z duchownych często wspominany jest Józek ( Michalik, obecnie arcybiskup ), którego Skwarnicki dobrze poznał i zaprzyjaźnił się będąc częstym gościem w Watykanie, czy „grzmiący” na rekolekcjach ks. Tischner i ks. Boniecki. Przez redakcję przebiegł po uwolnieniu z internowania Lesław Maleszka, „Ketman”, jeden z najlepiej opłacanych TW czasów PRL-u , dziennikarz Gazety Wyborczej do roku 2008. „Wpadli dziś do redakcji zwolnieni z obozów: Maleszka i jakiś sekretarz Solidarności. Miłe pogawędki, śmichy-chichy. Jak to Polacy.” Oczywiście na kartach książki kilkakrotnie pojawia się nazwisko Wałęsy, w kontekście informacji, jakie pozyskiwało się wówczas z nasłuchu Wolnej Europy i stacji zachodnich.
Z domowymi i tygodnikowymi zapiskami mieszkają się okruchy relacji ze spotkań komisji mieszanej kościelno-państwowej. Stan wojenny uniemożliwił papieżowi zaplanowaną na sierpień 1982 roku pielgrzymkę do kraju z okazji 600 – lecia cudownego Obrazu Matki Bożej na Jasnej Górze. Są to echa relacji kard. Macharskiego i Turowicza. Sam Skwarnicki bezpośrednio w nich nie uczestniczy. Jednak do tej pory zaganiany z racji swoich rozlicznych obowiązków służbowych autor ma wreszcie okazję na chwilę refleksji nad tym, co dzieje się w Polsce, jak te wydarzenia odbiera zachód, a także nad stanem europejskiego katolicyzmu, przeżywającego już wtedy głęboki kryzys, którego my w kraju, gdzie kościoły pękały w szwach, nie byliśmy w stanie przeczuć i zrozumieć. „Tragiczny paradoks chrześcijaństwa, który daje sens istnienia, gdy się doświadcza niedoli”. Tymczasem Kościół zachodu pustoszał. „Przybywając z naszego kręgu ciśnień duchowych, moralnych i intelektualnych, z owego bezustannego wojowania, pełnych świątyń, stałego oporu wewnętrznego, by zachować wierność Ewangelii, sobie samemu, Matce Bożej, Chrystusowi, nagle przelatywałem ponad chmurami…..do miejsc opustoszałych. Te niezliczone konferencje i kongresy czy sympozja odbywały się zazwyczaj we wspaniałych seminariach duchownych, w których nie ma seminarzystów, jakichś „centrach duchowych”, w których kołatały się niedobitki ludzi modlitwy. Prowadzono przy mnie jakieś wysublimowane, przeintelektualizowane dyskusje na temat przyszłości chrześcijaństwa. Debaty budżetowe były często najburzliwsze.”
Tymczasem w Kościół w Polsce boryka się z innymi problemami. Rząd stara się do swej walki z hierarchią, która sprzeciwiła się stanowi wojennemu, wciągnąć koncesjonowanych katolików z Paxu i ChSS. Warto wiedzieć, że gromadka koncesjonowanych podczas zatwierdzenia dekretu o stanie wojennym zdołała wstrzymać się od głosu. Mało kto już pewnie pamięta, że w całym polskim sejmie „przeciw” głosował tylko jeden poseł, mało znany gdański plastyk - Romuald Bukowski.
W dzienniku pobrzmiewają echa co raz to przetaczających się przez kraj i Kraków protestów, kontrmanifestacji z okazji oficjalnych świąt, czy nielegalnych obchodów rocznic patriotycznych. Organizowane są przez środowiska studenckie oraz podziemną solidarność, głównie rzesze robotników z hut, stoczni i kopalni. Intelektualiści owszem widzą te zmasowane patrole, czołgi w Nowej Hucie, ale generalnie są dosyć pasywni. Inna sprawa, że część z nich została internowana. Pozostali albo podejmują jakiś dialog z władzą, albo uczenie dywagują we własnym kręgu towarzyskim, albo udzielają się w kościołach, albo stoją w kolejkach po paszporty i wizy. Zauważa to sam Skwarnicki. Starając się opisać przestrzeń przemian społeczno-politycznych i kulturowych w kraju od czasu wiosny Solidarności, Spodek pisze: „Może najważniejsze jest w owym zjawisku to, że intelektualiści lub centra ideologiczne przez nich tworzone utonęły w powodzi zjawisk, których autorem był „lud”.
Przez cały dziennik dominuje ton tygodnikowy. Niepewność jego dalszej egzystencji miesza się z silnym poczuciem szczególnej misji, jaką spełnia czasopismo, które najlepiej może oddają słowa autora: „Potwierdza się moja teza, że mogą nam nie pozwolić ukazywać się, ponieważ „Tygodnik” był zawsze azylem dla wszystkich liberałów i dysydentów ….Dlatego nie zawsze nasze stosunki z wszystkimi biskupami były najlepsze. Ale od paru lat były już bardzo dobre (…) Mimo to głównym obowiązkiem i celem „Tygodnika” był rozwój kultury chrześcijańskiej (… ). Jeżeli stawaliśmy się opozycją ( a byliśmy nią stale ), to wynikało to z tego, że jakimi jesteśmy ( i nasi czytelnicy ), a nie z jakiejś taktyki.”
Ostatecznie tygodnik dostał pozwolenia na druk, po rozmowach Turowicza i Kozłowskiego z Rakowskim, Kuberskim, Barcikowskim, w maju 1982 roku. Wychodzi, ale poddawany jest represjom cenzury. Ale można się poskarżyć. Tak było na spotkaniu 40 redaktorów naczelnych pism z Jaruzelskim w Otwocku. Wziął w nim udział Turowicz. „Po północy była przerwa na oglądanie dziennika telewizyjnego i kolację na stojąco. W czasie obrad ktoś z KC zemdlał i wyniesiono go. Na pożegnanie Jaruzelski podziękował Jerzemu za przyjęcie zaproszenia i szczerą wymianę poglądów.”
Czas płynął. W „Dzienniku” Skwarnicki odnotowuje dwie pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, tę z roku 1983 i 1987. Nadchodził czas zmian. W Rzymie nowym przedstawicielem polskiego laikatu, jako wiceprzewodniczący Rady Prymasowskiej został Maciej Giertych. Jest to wielkie zaskoczenie dla Skwarnickiego. Ale i w kraju nie szczędzą mu przykrości. 19 października 1989 roku, III RP czytamy: „Nie mogę spać. Wczoraj po przyjściu na Wiślaną stwierdziłem, że pierwszy raz od lat dziesiątków nagle, bez słówa powiadomienia mnie, nie wydrukowanego mego felietonu. ( …. ) Obecny sekretarz redakcji stwierdził spokojnie, że na felieton nie było miejsca, bo to i tamto itd. (… ) Zwróciłem się do Jerzego z zapytaniem, dlaczego to zrobiono. Niespodziewanie dla mnie krzyknął, chyba pierwszy raz w życiu. Był z jakiegoś powodu wzburzony. Na skutek tej niespodziewanej draki, a także innych okoliczności rzekłem sobie teraz rano patrząc w ścianę naprzeciw łóżka; No to cześć! Kończy się moja epopeja tygodnikowa – jak kończyła się przedtem rzymska. ( …. )” . W parę dni później redakcja wprawdzie po awanturach, wydrukowała artykuł Skwarnickiego „I co dalej polski katoliku?”, jednak został zbesztany…. za katolicyzm. Na kolegium redakcyjnym zespół ( nawet Hennelowa) dokonał zmasowanego ataku tłumacząc, że „przestaje rozumieć, co się dzieje, że to kler chce teraz dominować”, a Skwarnicki swoimi tekstami mu sprzyja.
„Ja naprawdę nie rozumiem, o co chodzi i co się dzieje. Jeżeli jako katolickie pismo przestaniemy żyć głównie wiarą, religią i w dodatku będziemy się kłócić z biskupami, no to – poza wszystkimi innymi racjami – leżymy czytelniczo.” – kwituje niegdysiejszy Spodek. Parę dni później z mieszanymi odczuciami odnotowuje przemówienie posłanki Hennelowej przeciwnej umieszczeniu krzyża na koronie orła. I prawie na samym końcu bardzo intymny zapis. Odwiedza w szpitalu Kornela Filipowicza, umierającego na chorobę nowotworową. Na korytarzu spotyka płaczącą Szymborską. „Jeśli jest Bóg, to go przyjmie” – powiedziała.
To bardzo lapidarne streszczenie lektury i jakby nie patrzeć kawałka ludzkiego życia. Zbyt mało, by wysnuwać jakieś wnioski o dobrym, czy złym życiu, o zasługach gazety, która kiedyś była poważaną w pewnych kręgach. Można lubić, czy nie lubić tygodnika i związanego z nim środowiska. Każda opcja znajdzie odpowiednie dla siebie argumenty. Bez wątpienia środowisko krakowskich intelektualistów wywarło wpływ na proces przemian w Polsce. I w pewnym sensie zaciążyło na kondycji katolicyzmu nie tylko własnego środowiska, a nawet dzisiejszej sytuacji Kościoła w Polsce. Niestety, aksamitni katoliccy intelektualiści nie potrafili stworzyć własnej głębszej chrześcijańskiej myśli politycznej, przystającej do praktyki, a nie tylko teorii życia, choć na usprawiedliwienie można powiedzieć, że działali w trudnych czasach. To sprawiło, że po roku 1989 wtopili się w ugrupowania nie potrafiące, albo nie chcące uwzględnić w nowej rzeczywistości chrześcijańskich korzeni kraju.
Znacznie bardziej wyraziści okazali się ich lewicowi koledzy, bez skrupułów współpracujący z każdą władzą, na każdym etapie historii Polski po II wojnie światowej. Potrafili skuteczniej zawłaszczyć przestrzeń publiczną nie tylko w wymiarze kulturowym. Choć nawet znając ideologiczne uwarunkowania tej części elit, nigdy nie przestanę się jednak dziwić, co sprawiło, by ludzie tego pokroju sygnowali swymi podpisami potworną rezolucję ZLP w sprawie procesu krakowskiego, w lutym 1953 roku. Minęło 60 lat od tego wydarzenia, a nazwiska autorów – m.in. Szymborskiej, Filipowicza, Mrożka, Przybosia, Śliwiaka, widoczne pod tekstem nadal porażają, jeżeli zważyć, że te „światłe umysły” poparły niesprawiedliwie zasądzone wyroki śmierci w sfingowanym procesie. Bogu mogą dziękować, że do nich nie doszło.
Powiedzmy szczerze, że i TP nie ma powodu do chluby. W parę dni po osławionej rezolucji ZLP redakcja napisała następujące oświadczenie: „Angażowanie się duchownych katolickich w antypaństwową działalność konspiracyjną jest następstwem szkodliwej i opacznej tendencji do prowadzenia walki z ustrojem. Tendencjom tym, prowadzącym do konsekwencji fatalnych dla narodu i Kościoła, należy się przeciwstawić z całą stanowczością.” Jak argumentuje Anna Matyja w swojej książce: „Gdyby redakcja odmówiła napisania i zamieszczenia oświadczenia, numer nie otrzymałby zgody na druk i rozpowszechniania. (…) Dzisiaj cena w postaci publikacji oświadczenia Po procesie krakowskim w zamian za możliwość dalszego wydawania pisma wydaje się niektórym zbyt wysoka”.
Podzielam pogląd „niektórych”. Cena była zbyt wysoka i chyba tylko w części fakt ten rekompensuje „non possumus” redakcji i nie wydrukowanie w marcu 1953 roku nekrologu po śmierci Stalina, w wyniku czego Turowicz i jego ekipa na parę lat zostali bez pracy. Oczywiście nie można zapomnieć, że był to ciężki rok dla polskich katolików – oprócz procesu kurii krakowskiej, rok procesu biskupa Czesława Kaczmarka i uwięzienia prymasa Stefana Wyszyńskiego. Z perspektywy 60 lat z pewnością mamy więcej naukowej wiedzy na ten temat, ale coraz mniej osobistych doświadczeń, gdyż z czasem tym związani są ludzie, którzy już odeszli, albo właśnie odchodzą.
PS. Przede mną lektura książki Romana Graczyka „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego”. Ciekawe, czy pozbawi mnie nie uniknionych, chyba dla każdego człowieka, wątpliwości?
Bożena Ulewicz
Skomentuj
Komentuj jako gość