Urodził się w maju 1925r. w Grabówku na ziemi łomżyńskiej. Do wojny zdążył ukończyć dwie klasy gimnazjum. W 1939 r. powiat łomżyński został włączony do ZSRR. Karwowscy musieli unikać „kontaktu” z sowiecką władzą. Czy ze względu na pierwsze kontakty z podziemiem, czy powodem było zagrożenie wywózką na Wschód? Po wybuchu wojny niemiecko- sowieckiej do konspiracji przystąpił także Jerzy Karwowski. W wieku 17 lat „Newada” został wprowadzony do ZWZ-AK przez Mariana Szumowskiego „Topora”. Rodzina Karwowskich ukrywała też Żydów. Jedna z tych osób kilka lat później będzie miała wpływ na uratowanie życia Jerzemu Karwowskiemu.
W 1943 r. „Newada” przeszedł do Narodowych Sił Zbrojnych, zyskujących coraz szersze wpływy, głównie ze względu na przedwojenne sympatie, jakimi cieszył się ruch narodowy w powiatach Łomża i Grajewo. Wpływ na rozwój NSZ miała m.in. rodzina Kozłowskich, znana z wcześniejszej aktywności w strukturach Stronnictwa Narodowego. Jerzy Karwowski na wiosnę 1944 r. został żołnierzem oddziału partyzanckiego NSZ, którym dowodził Marian Kozłowski „Lech”. Drugim oddziałem dowodził jego brat, Antoni Kozłowski „Biały” – w 1944 r. zginął podczas bitwy z Niemcami w Czerwonym Borze.
W czerwcu 1944 r. front wschodni ustabilizował się na linii Narwi. W zaistniałej sytuacji Marian Kozłowski polecił żołnierzom rozmieścić się na kwaterach i oczekiwać na rozkazy. „Każdy ma iść do domu z bronią i czekać (…). Żadnych wytycznych co do Sowietów nie było – nie wiedzieliśmy, co robić w przypadku zetknięcia się z nimi. Przypuszczam, że i sam „Lech” nie wiedział” – wspominał po latach Jerzy.
Gdy w styczniu 1945 r. front ruszył w kierunku Prus Wschodnich i Armia Czerwona zajęła tereny okupowane dotąd przez Niemców, Karwowski postanowił dokończyć szkołę. „Wielu chłopaków z konspiracji znalazło się w gimnazjum. Ja najpierw poszedłem do ogólniaka, ale że na kursach pedagogicznych ładniejsze dziewuchy były, wstąpiłem także tam. Do szkoły chodziliśmy w bryczesach i wyglansowanych na błysk oficerkach. Zwracano się do nas per pan, co nam strasznie imponowało. Oczywiście, wszyscy zapuszczaliśmy wąsy”.
To nadrabianie edukacyjnych, ale i niewątpliwie towarzyskich zaległości, tamto pokolenie często łączyło z działalnością nielegalną. „Newada” utrzymywał kontakt z Bolesławem Kozłowskim „Grotem” z Komendy Powiatowej NSZ Łomża. Wczesną wiosną 1945 r. na jego rozkaz dowodził rozbrajaniem posterunku MO w Rogienicach, którego komendant przygotowywał spis osób przeznaczonych do aresztowania. Wkrótce po tym wydarzeniu nastąpiło przekształcenie konspiracji obozu narodowego w Narodowe Zjednoczenie Wojskowe. Zastępcą komendanta Okręgu NZW „Chrobry” (Białystok) został Bolesław Kozłowski „Grot”. W oddziale ochrony „Grota” znalazł się Jerzy Karwowski „Newada”. Uczestniczył też w wydawaniu czasopisma „Walka”, drukowanego w pow. Wysokie Mazowieckie.
Po wkroczeniu Sowietów przed kierownictwem podziemia antykomunistycznego na dotychczasowym pograniczu z Prusami Wschodnimi, stanęło zadanie rozszerzenia działalności na teren Warmii i Mazur. W strukturach NZW miał się tym zająć nowo powołany Okręg „Bałtyk”. W początkach 1946 r. komendantem „Bałtyku” został brat „Grota” - Marian Kozłowski „Lech”, „Dąbrowa”. To właśnie „Grot” zaproponował bratu swego dotychczasowego współpracownika, znanego zresztą „Lechowi” z czasów dowodzenia oddziałem w 1944 r.
W lutym 1946 r. Jerzy Karwowski „Newada” spotkał się ze swym nowym zwierzchnikiem, przekazując mu pieczątki nowego okręgu, przysłane z Komendy Głównej NZW. Wtedy też objął funkcję szefa Pogotowia Akcji Specjalnej w Okręgu NZW „Bałtyk”. Zaczął tworzyć oddział, który wykazywał się aktywnością bojową w powiatach Pisz i Giżycko. W razie konieczności oddział był zasilany przez ludzi z siatki terenowej, która w pogranicznych powiatach mazurskich gęstniała wraz z napływem osadników, wcześniej związanych z konspiracją. A jednak konspiracja na tym terenie nie mogłaby się rozwijać bez wsparcia ze strony sąsiedniego Okręgu NZW „Chrobry”. To m.in. dlatego oddział „Newady” często przebywał po drugiej stronie dawnej granicy, na Mazury przechodząc w celu przeprowadzenia konkretnych akcji. Rozbrojono posterunek MO w Pietrzykach pow. Pisz, gdzie Karwowski pierwszy wdarł się do środka. W marcu raniono dwóch milicjantów z Rostek pow. Pisz, konwojujących Mazurkę, aresztowaną z nieznanych powodów. Funkcjonariuszom zabrano broń i mundury. Kilka dni później rozbrojono funkcjonariuszy MO w Starych Gutach. Dochodziło także do sytuacji, które trudno oceniać jednoznacznie. Zwracał na to uwagę sam „Newada” w swej relacji: „Na tych „Ziemiach Odzyskanych” panował jakiś amok – nawet niegłupio myślący ludzie wszystko niszczyli. Może w odwecie za Niemców, za lata okupacji? Sam czułem, że jak spotkam ładne niemieckie okno, to muszę je zbić”. Stąd przypadki bandytyzmu, z którymi walczyli partyzanci J. Karwowskiego. Na tym tle doszło nawet do potyczki z grupą członków konspiracji, którzy „puścili się na rabunek”.
Nie zawsze jednak podejmowano decyzje nie budzące wątpliwości. W lutym 1946 r. podczas pobytu partyzantów w Gutach, zjawiło się trzech milicjantów z Pisza, aby aresztować członka siatki terenowej NZW, oskarżanego o rabunki na autochtonach. Tak to wynikało z późniejszych akt sprawy, które jednak nie wyjaśniają wszystkiego. Milicjanci nie wiedzieli o stacjonującym we wsi oddziale. Tymczasem „Newada” ze swymi ludźmi zatrzymał funkcjonariuszy. W czasie przesłuchania wyszło na jaw, kto złożył meldunek. Dowódca podjął decyzję o zastrzeleniu funkcjonariusza śledczego (wziął go za pracownika UB) i pięciu osób, uznanych za konfidentów. Dwóch milicjantów zostało uwolnionych.
Po latach „Newada” tak wspominał tamto wydarzenie: „do dziś jestem pełen niesmaku. Inaczej jednak nie mogliśmy postąpić, skoro już wzięliśmy śledczego i uwolniliśmy aresztowanego”. W innym zaś miejscu tak próbował wyjaśnić tamten dramat: „Do dziś pamiętam niedolę autochtonów na ziemiach odzyskanych. Ten, co iskierkę polskości miał w sobie tyle lat, nie uciekł (…) teraz był traktowany przez nową władzę jak Niemiec. Mało tego. Przychodzi władza (…). Mówią mu: jak zauważysz u kogoś broń, to donoś nam - więc donosi. Wtedy my wchodzimy z naszą podziemną administracją i mówimy: donoście kto jest konfidentem, bo takiego trzeba w łeb. Autochtoni często znajdowali się między młotem a kowadłem. Z jednej strony rząd, z drugiej my; skąd mieli się orientować, co my za podziemie. W dobrej wierze donosili, że u kogoś widzieli broń albo zebranie. Ja zdawałem sobie z tego sprawę, ale musiałem chronić swoich ludzi”.
Wieloletni współpracownik „Newady”, Bronisław Karwowski „Grom”, niedawno przysłał mi list, w którym również poruszył „sprawę Gut”: „Wyroki (…) wydane były zgodnie z prawem organizacyjnym, na podstawie zeznań świadków i oficera śledczego UBP.”
Na wiosnę 1946 r. Komenda Okręgu „Bałtyk” podjęła decyzję o rozwiązaniu oddziału PAS. „Newada” przebywał głównie w Łomżyńskiem, a działania na terenie „Bałtyku” od tej pory polegały głównie na pozyskiwaniu funduszy, niezbędnych do dalszej pracy. Z państwowych gospodarstw na Mazurach partyzanci rekwirowali konie, które następnie były sprzedawane, a uzyskana w ten sposób gotówka, szła na cele organizacyjne. Finansowano nielegalne wydawnictwa. Część pieniędzy oddawano kolegom próbującym zalegalizować swoją obecność w kraju rządzonym przez komunistyczny reżim…
Zwykle patrzymy na tamtą walkę w sposób jednoznaczny. Patrioci kontra zdrajcy. Niezłomni bohaterowie przeciw oportunistom. Ale musiały się zdarzać też chwile zwątpienia. Podobno B. Kozłowski „Grot” kiedyś powiedział: „Wiadomo, że nie wygramy. Jedyne wyjście to trzymać się razem, reprezentować siłę. Może amnestia będzie. Powinniśmy trzymać się razem – wtedy będą się z nami liczyć”. A przecież nie wszyscy potrafili wytrwać w takiej postawie. Na jawną współpracę z UB przystał jeden z najbliższych kolegów „Newady” - Edward Skrodzki „Kmicic”. Z jego nazwiskiem wiąże się jeden z najbardziej dramatycznych epizodów powojennej aktywności „Newady”. Karwowski upozorował zabójstwo swego współpracownika Michała Bierzyńskiego „Sępa” i jako „spalony” w partyzantce, ale „uwiarygodniony” w oczach bezpieki - nawiązał kontakt z „Kmicicem”. Miał sprawdzić, czy ten rzeczywiście jest zdrajcą. Gdyby był – decyzja mogła być tylko jedna. Tymczasem mistyfikacja ze śmiercią „Sępa” wyszła na jaw i „Newada” musiał uciekać.
Trudno było wrócić „do lasu”. Rzekoma współpraca z bezpieką utrudniała odbudowanie kontaktów. Nie było pewności, kto jest kim. Brakowało też wiary w zwycięski koniec walki. To pewnie dlatego „Newada” powoli wycofywał się z czynnej działalności. W listopadzie 1946 r. wyrobił sobie „lewe” dokumenty. „Zdjąłem mundur i wyjechałem do Wawra (…), a „Jeleń” [kuzyn Tadeusz Karwowski- WB] do Zielonej Góry. Szykowaliśmy linię przerzutową przez Głuchołazy i Zalesie w Sudetach. Pomagali nam członkowie organizacji z Rogienic, którzy teraz należeli do PPR” – wspominał w rozmowie z Jerzym Kułakiem.
Gdy w 1947 r. komuniści ogłosili amnestię, Jerzy Karwowski, podobnie jak pozostali członkowie komendy olsztyńskiego okręgu NZW i część kolegów z Łomżyńskiego, postanowił się ujawnić. „Sam się sobie dziwię, że po ujawnieniu zostałem w kraju, zamiast uciekać. Przecież powinienem spodziewać się aresztowania, a gdybym uciekł, mógłbym mieć nadzieję, że jeśli coś będzie, to stamtąd przyjdę, z Zachodu”. Został. Rok później zawarł związek małżeński z nauczycielką Celiną Sarnacką.
Po kilku dniach, 4 listopada 1948 r., został zatrzymany i przewieziony do Olsztyna. Wraz z grupą byłych kolegów z okręgowego oddziału PAS przeszedł niezwykle brutalne śledztwo prowadzone przez funkcjonariuszy WUBP. W czerwcu 1949 r. Wojskowy Sąd Rejonowy w Olsztynie skazał go na karę śmierci. Odwoływał się. Podczas rozprawy rewizyjnej na korzyść skazanego przemawiały zeznania Żydówki Noemi Żołądź, która przeżyła wojnę dzięki pomocy Karwowskich. Tym razem decyzja sądu była łagodniejsza – 15 lat pozbawienia wolności. Część z zasądzonego wyroku odbywał w Olsztynie, Rawiczu, Wronkach i Barczewie. W kwietniu 1955 r. ponowna rewizja wyroku zmniejszyła karę do 6 lat. Kilka tygodni później Jerzy Karwowski był już po drugiej stronie więziennych murów.
Zamieszkał w rodzinnych stronach, gdzie zajął się gospodarowaniem na ojcowiźnie. Po jakimś czasie wybrano go nawet na prezesa Gminnej Spółdzielni. Ale Służba Bezpieczeństwa wciąż nie pozwalała o sobie zapomnieć. Inwigilowany Karwowski musiał zmienić otoczenie. Wyjechał do Białegostoku, gdzie zaczął pracować jako taksówkarz. Wspominał tamten czas Bronisław Karwowski: „Nawiązaliśmy ze sobą kontakt i spotkaliśmy się u niego, gdy mieszkał już w Białymstoku. Inicjatorem tych spotkań był „Wicher” [Szczepan Sawicki, były szef gospodarczy w Komendzie Okręgu „Bałtyk” NZW - WB]. Były to spotkania pełne wspomnień, wzruszeń, krytycyzmu, wspólnego [przeżywania] niedoli i biedy.” A w innym miejscu B. Karwowski opowiadał: „Praca taksówkarza dawała Jerzemu większą niezależność. Był panem u siebie i nikogo o nic nie musiał prosić. Zmarł 1 sierpnia 2000 roku.”
Skomentuj
Komentuj jako gość