Jan Wysocki
Jakiś czas temu zapytano mnie, dlaczego na terenie regionu warmińsko – mazurskiego stan zabytków - delikatnie mówiąc - nie jest najlepszy i nie widać lokalnych inicjatyw mających na celu zmianę tego stanu rzeczy. Zastanawiałem się nad tym dosyć długo, bo byłem trochę zajęty innymi sprawami. Refleksja przyszła niespodziewanie.
Na początku listopada wykonywałem prace w terenie na południe od Łomży, w okolicach Czyżewa. Nota bene z tych okolic pochodzi moja rodzina ze strony ojca. Oczywiście w terenie napotyka się niespodzianie na różne interesujące obiekty. W zapadłej wiosce, jeszcze w dużej części drewnianej, napotkałem nad strumieniem, trochę na odludziu, kamienną rzeźbę św. Jana Nepomucena. Rzeźba wysokiej klasy artystycznej, na oko połowa XVIII wieku (pełny barok), ustawiona na klasycyzującym postumencie na nadrzecznej łączce, otoczona krzakami. U dołu na kamiennym cokole odczytałem datę: 1822. Pewnie wtedy ją ustawiono przy stawie młyńskim. Rzeźba pochodzi niewątpliwie z fasady kościoła lub z pracowni, w której była przygotowywana do umieszczenia na fasadzie. Stan zadbania – idealny, i to zarówno rzeźby, jak i cokołu, a nawet ogrodzenia. Stoi samotna. Nieopodal wieś, bardzo przeciętna, chłopska, ale z drewnianym dworkiem w pobliżu rzeki, a po młynie prawie nie ma śladów.
U nas już by tej rzeźby w tym miejscu nie było, a materiał z cokołu – też by się przydał. W tej samej wsi zrobiono nową drogę, rodzaj obwodnicy omijającej niwę siedliskową i dochodzącej do pierwotnej drogi około kilometra za ostatnimi zabudowaniami. Układ komunikacyjny zmienił się, ale stara droga od wsi została. Nie służy już właściwie do niczego. Nikt nią nie jeździ, a bruk porosła trawa, ale została przy niej aleja wierzbowa. Wierzby „głowiaste” z odrastającymi witkami gałęzi. I to wszystko trwa. Wierzby ktoś przycina, ale ich nie ścina, bruk pozostał nie wyrwany, chociaż jest powybijany. Ta niepotrzebna już ludziom droga jest elementem tutejszego krajobrazu, jednak mieszkańcom nawet nie przyjdzie do głowy żeby to zmienić, chociaż niczemu nie służy. Dlaczego? Bo to jest ich krajobraz. Trudno nawet powiedzieć, czy ten krajobraz jest ich częścią, czy oni są częścią tego krajobrazu.
Trzy kilometry dalej, przy skrzyżowaniu dróg, za rowem leży trójkątny głaz. Nie rzuca się w oczy, bo za rowem, ale jak mu się przyjrzeć, to na jednej z płaszczyzn ktoś wykuł elipsoidalny rant tworząc rodzaj tonda, w którym wykuta jest strzałka i napis „Czyżew 4 km”.
Na drugiej płaszczyźnie napis „Gostkowo 2 km” i również strzałka. Trzecia płaszczyzna patrzy w pole, więc jest pusta. To stary drogowskaz, z okresu kiedy budowano tu drogi bite, w tym przypadku z okresu międzywojennego XX wieku. Teraz też już do niczego nie służy, w czasie modernizacji drogi przesunięto go za rów, ale został na miejscu. Trwa i wskazuje drogę jak 80 lat temu, mimo iż postawiono nowe, nowoczesne drogowskazy. Nikt go nie usunął, bo „on jest stąd” - podobnie jak ludzie, którzy przechodzą i przejeżdżają codziennie obok. Tu jest jego miejsce i dla wszystkich jest to oczywiste.
U nas kamień ten, mimo iż waży pewnie ze dwie tony, już dawno zniknąłby z tego miejsca, „bo przecież niczemu nie służy” i znalazłby się w jakimś ogródku lub w tak zwanym „prywatnym muzeum” na przykład koło Kętrzyna, gdzie można przywieźć wszystko „niczyje” co się zagrabi z terenu i pokazywać Niemcom za pieniądze. Żeby nie było wątpliwości: nie mam nic przeciwko Niemcom zwiedzającym nasz kraj, ale przeciwko takim „inicjatywom prywatnym” okradającym krajobraz – tak.
*
W okolicach Czyżewa zastało mnie tegoroczne Święto Niepodległości. Zastało, bo w roku bieżącym media rozpoczęły je co najmniej cztery dni przed 11 listopada. Wydawało mi się, że przesadzają z tym prześciganiem się w odruchach patetycznych, bo rzeczywiście robiło to trochę wrażenie sztucznego nadymania atmosfery. Niemniej już w niedzielę w Zambrowie, Czyżewie, a nawet w okolicznych wsiach na domach znajdowało się dużo flag państwowych. Oczywiście nie na wszystkich, ale na zdecydowanej większości. Ponieważ w poniedziałek skończyliśmy prace dość wcześnie, postanowiłem odwiedzić groby moich dziadków. Pojechałem jeszcze kilkadziesiąt kilometrów na południe do Sarnak, gdzie spoczywa mój dziadek ze strony mamy, który stamtąd pochodził i mając 16 lat w 1914 roku uciekł z Rosji do Austrii, do legionów Piłsudskiego, w którym to wojsku spędził całą wojnę. Cmentarz w Sarnakach wygląda prawie jak las. Wysoki starodrzew nikomu nie przeszkadza. Teren jest zadbany i czysty mimo drzew i mimo, iż drogi komunikacyjne nie są utwardzone. Na niektórych ścieżkach jest trawa, inne wydeptane ukazują piaszczyste podłoże. Pod drzewami liczne groby, większość oczywiście nowych, ale wśród nich można znaleźć nagrobki ponad stuletnie, które trwają niezagrożone, otoczone opieką.
Dlaczego ten cmentarz tak różni się od cmentarzy warmińsko - mazurskich, gdzie nagminnie „goli się do zera” starodrzew, alejki wykłada kostką betonową, a stare groby razem z zielenią traktuje się spychaczem (mam na to dowody). Chyba dlatego, że ludzie, którzy decydują o sposobie zagospodarowania cmentarza nie tylko chcą, aby doczesne szczątki ich bliskich znajdowały się w ładnym otoczeniu, ale też sami chcą w przyszłości w takim otoczeniu spocząć.
Przy okazji zajrzałem do leżącego nieopodal cmentarza Chybowa – zaścianka, z którego pochodziła moja babcia. Sporo się tu zmieniło od czasów mojego dzieciństwa. Znikła większość starych drewnianych chałup, ale nowe domy stoją dokładnie na dawnych miejscach. Mimo wymiany substancji budowlanej i rozbudowy miejscowości wieś nie straciła charakteru. Tylko wiatrak zniknął bezpowrotnie. Wieś udekorowana flagami. Wracałem potem na północ przez Sarnaki, Siemiatycze, Ciechanowiec, wszędzie było biało-czerwono. Podobnie w Zambrowie i w Łomży, gdzie zatrzymałem się żeby odwiedzić grób drugiego dziadka.
Ten dziadek, jako piętnastolatek, w 1914 roku został wcielony do armii carskiej i jeszcze w tym samym roku został ranny w Prusach Wschodnich – był w armii Samsonowa. Dostał się tam do niewoli i resztę wojny spędził w obozie jenieckim w Prusach, a pruską kulę nosił w łopatce do końca życia. Nie chciał o tym wspominać, powtarzał tylko, że był tam straszny głód. Przeżył pewnie dlatego, że miał młody, silny organizm.
Stary cmentarz w Łomży wpisany do rejestru zabytków robi imponujące wrażenie. Także tu pod starymi drzewami znajdują się groby stare i nowe. W starej części spotyka się liczne nagrobki jeszcze z XIX wieku, a dwudziestowiecznych jest pełen przegląd. Pomniki bardziej i mniej okazałe, kaplice cmentarne i … nagrobki prawosławne. Te prawosławne z napisami cyrylicą. To groby carskich urzędników z Rosji, z czasów gdy Łomża była stolicą guberni, a więc - wydawałoby się - znienawidzonych wrogów. Dlaczego zostały? Czemu nie potraktowano ich spychaczem jako obcych i jeszcze do tego nieprzyjaciół, tak jak robiło się to i robi jeszcze dotychczas na terenach warmińsko – mazurskich? Odpowiedź jest prosta: mieszkańcy Łomży są u siebie i czują się pewnie. Są świadomi własnej historii i mają dla niej szacunek. Te groby są także częścią ich krajobrazu. Nie tylko zostały, ale są konserwowane i traktowane jak obiekty zabytkowe.
*
Pomyślałem, że ten jedenasty listopada to właśnie święto moich dziadków. Oni nadstawiali karku byśmy mogli swobodnie wywieszać biało-czerwoną flagę. Ona właściwie jest wywieszana dla nich, ale powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że wywieszamy ją również dla nas i dla naszych dzieci.
Ruszyłem dalej na północ. Przejechałem przez część Kurpiów, również oflagowanych i wjechałem w nasz region. Jakbym wjechał do obcego kraju. W Rozogach flagi tylko na szkole, ale już się ściemniało, więc może nie zauważyłem. W kolejnych wsiach pustki, a w Szczytnie na całej drodze przez miasto, flagi zauważyłem tylko przy szkole policji, szkole średniej i starostwie. Na żadnym innym domu nie było flagi. Zrobiło mi się przykro, bo 50 lat wcześniej urodziłem się w tym mieście. Kolejne miejscowości – znowu pusto. Tak samo było w Pasymiu. Zapytałem sam siebie: kto tu mieszka? Jeszcze może zrozumiałbym, gdyby było tu dużo, jak kiedyś, ludności mazurskiej, która być może nie miałaby tak poważnych powodów do identyfikacji z tym świętem, ale przecież Mazurów „wyparto” stąd różnymi metodami już dawno. Pozostali nieliczni. Kto więc tu mieszka? W rejonie Giław wjechałem na Warmię. Niestety obraz bez zmian. W Barczewie flagi tylko na policji, ratuszu i jakieś pojedyncze na niektórych ulicach. Dlaczego? Przecież przy takiej presji medialnej powinny być pozytywne efekty. A może to przekora charakterystyczna dla polskiego społeczeństwa? To dlaczego przekory tej nie widać na północnym Mazowszu i Podlasiu?
Niestety, wszystkie te próby wytłumaczenia sytuacji są chybione i głupie. Prawda jest taka, że w ciągu ponad sześćdziesięciu lat nie udało się z tej zbieraniny przybyszów z różnych stron świata zbudować społeczności lokalnej połączonej więzami społecznymi i identyfikującej się z miejscem, w którym żyją. Ludzie ci wciąż jeszcze nie są „u siebie”. Jaskrawym tego przejawem są nagminnie przyczepiane „łatki” pochodzenia. W każdej miejscowości wciąż żyją „Kurpie”, „Ukraińcy”, „Litwini”, „Ruskie”, „Niemcy”, a to „z Mazowsza”, a to „z Kielecczyzny”, a to „z Białostocczyzny”, a to „z Lublina”. Łatki te funkcjonują niezależnie do rzeczywistych korzeni narodowościowych i wskazują raczej regiony, z którymi identyfikują się, a często identyfikowane są poszczególne osoby. Mimo, iż wmawiamy sobie, że młode pokolenie jest już „stąd”, to robimy wszystko, aby nadal dzielić i klasyfikować. A przecież niezależnie od miejsca pochodzenia wszyscy jesteśmy „z Polski”. Łączy nas język, prawie wszystkich religia, wzorce kulturowe i symbole narodowe. Jednym z nich jest właśnie flaga i nie dam sobie wmówić, że może jej brak na budynku jest związany na przykład z trudnościami w nabyciu lub brakiem pieniędzy, bo polską flagę można zrobić nawet ze starej poduszki. Góra z poszewki, a dół ze wsypy. Wystarczy odpowiednio rozedrzeć i zszyć. Tak często robiono nawet w trudnych okolicznościach dziejowych, więc trudności w dostępności nie są także żadnym wytłumaczeniem. Wywieszenie flagi nie jest niczym wstydliwym, a powinno być wyrazem dumy, jakoś fakt ten nie może się przebić w świadomości naszego społeczeństwa.
*
Wrócę do dziadków. Pamiętam, że zawsze, na każde święto państwowe wywieszali flagi, niezależnie od tego, jakie to święto było. Skoro państwowe, to flaga musiała być. Pamiętam jak mnie – dzieciaka brali do pomocy, choć żadna pomoc nie była im potrzebna. Robili to specjalnie, żeby uczyć dziecko odruchów patriotycznych, choć obaj byli dość prostymi ludźmi. Pamiętam, jak jeden z dziadków opowiadał mi, że przed wojną (tą drugą) w wigilię świąt państwowych chodził policjant i sprawdzał, czy wszędzie są flagi. Tam, gdzie nie było – był mandat, bez wcześniejszych upomnień. Dziś pewnie taka administracyjna metoda uczenia patriotyzmu, by się nie sprawdziła, a przede wszystkim byłaby niewykonalna, ale na naszym terenie skarb państwa nieźle, by się podreperował. Można by przeznaczyć uzyskane w ten sposób środki na finansowanie programu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego „patriotyzm jutra”, bo jak widać coś marne ma na razie efekty. A tu pod hasłem „patriotyzm dziś dla patriotyzmu jutra” udałoby się zebrać niezły grosz.
Ale wróćmy do poważnego tonu. W Polsce flaga państwowa używana jest przez obywateli stosunkowo rzadko i raczej od święta. Abstrahuję tu od przypadków nadużywania jej, moim zdaniem, przez związki zawodowe w trakcie organizowanych przez nie protestów, a nawet „zadym”. Do takich celów powinni związkowcy mieć własne symbole i emblematy, bo nigdy nie reprezentują interesów państwa, lecz raczej partykularne, przeciwne państwowym. W krajach skandynawskich flaga używana jest powszechnie nie tylko w czasie świąt, ale nawet na co dzień. Często na posesjach są nawet ustawiane specjalne maszty, na które flaga jest wciągana o poranku, a zdejmowana o zmierzchu. Tam zwyczajowo flagi nie zostają na noc. Symptomatycznym jest, że wszelkim uroczystościom lokalnym, a nawet prywatnym towarzyszy flaga na maszcie. Pod flagą jednoczą się społeczności lokalne i jeżeli jest coś w gminie, czy nawet pojedynczej miejscowości do zrobienia wspólnymi siłami, natychmiast powoływane jest lokalne stowarzyszenie (czasem nawet do załatwienia tylko jednej sprawy) i władze państwowe natychmiast liczą się z taką organizacją i traktują ją jak najpoważniejszego partnera. Z drugiej strony, osoby wchodzące w skład takiej organizacji rzeczywiście poważnie angażują się w jej działalność. W ten sposób właśnie rozwija się samorządność, tworzą się więzy lokalne i buduje się społeczeństwo obywatelskie. Robi się to dosłownie „pod sztandarem”, a raczej flagą. Miałem okazję obserwować działanie takiego stowarzyszenia w Szwecji, gdzie wieś ratowała - i uratowała, zabytkowy wiatrak, a także na przykład w Danii, gdzie stowarzyszenie gminne zbudowało i prowadziło ośrodek szkolenia dla osób bezrobotnych i wykluczonych społecznie. Oba przedsięwzięcia otrzymały wsparcie finansowe i merytoryczne państwa oraz pomoc administracji.
Jak to działa w naszym regionie pięknie obrazuje przypadek batalii o pomnik w Nakomiadach, gdzie społeczność lokalna postanowiła podnieść kamień postawiony tutaj niegdyś ku czci kanclerza Bismarcka, przewrócony po 1945 roku. Mieszkańcy Nakomiad zdecydowali się postawić ten kamień, ponieważ nastąpił tu tak pożądany społecznie proces identyfikacji lokalnej społeczności z miejscem, w tym przypadku z przedmiotem oraz integracji jej wokół wspólnej idei. Uznali kamień za „swój”, za przedmiot będący częścią tożsamości i historii „ich miejsca”, zatem uznali to miejsce za swoje i przestali obawiać się jego historii (mechanizm grobów prawosławnych na cmentarzu w Łomży). Nieważny stał się przy tym wydźwięk ideologiczny pomnika, gdyż należy on już do przeszłości. Ważny stał się kamień jako przedmiot, który posiada dla nich inne wartości niż dla ludzi, którzy ponad 100 lat wcześniej kamień ten postawili pierwszy raz (ufundowali). Obiekt dla współczesnej społeczności ma wartość historyczną oraz być może ekonomiczną - w sensie dodatkowej atrakcji turystycznej miejscowości, a poza tym ważną wartość integrującą lokalną społeczność. Sto lat temu obiekt ten miał wartość emocjonalną, gdyż ówcześni mieszkańcy wsi postawili go ku czci ich rodaka. Zatem z różnych powodów działanie mieszkańców powinno być wspierane - zarówno przez władze lokalne, jak i przez administrację państwową (w tym również ochrony zabytków).
Tymczasem inicjatywa mieszkańców spotkała się z nieprzychylną, a nawet agresywną reakcją struktur państwa, podszytą ksenofobią. Zarzucono mieszkańcom, że chcą upamiętniać i czcić polakożercę Bismarcka. Urzędnicy państwowi i samorządowi przy pomocy różnych zabiegów i wybiegów administracyjnych, do których włączył się również wojewódzki konserwator zabytków (co może było uzasadnione ze względów politycznych, ale naganne ze względów etyczno –zawodowych), doprowadzili do ponownego przewrócenia kamienia, który mieszkańcy zdążyli już postawić.
I tak stojący pomnik czcił dawnego urzędnika państwowego, a leżący jest świadectwem i wskaźnikiem poziomu współczesnych urzędników państwowych.
Większość takich inicjatyw społeczności lokalnych, które pojawiały się w przeszłości na naszym terenie, była traktowana z nieufnością przez władze administracyjne i do sukcesów należały przypadki, w których przynajmniej zachowywały one neutralność. O wspieraniu można mówić tylko w nielicznych przypadkach. Dopóki stan ten nie ulegnie zmianie, dopóty zabytki będą niszczały przy pełnej obojętności społeczeństwa, a w święta państwowe próżno będziemy wypatrywać flag na prywatnych domach, bo są to wbrew pozorom sprawy bardzo mocno ze sobą powiązane.
Konieczne jest pilne podjęcie działalności edukacyjnej i to nie tylko wśród młodzieży, aby ukształtować „patriotyzm jutra”, bo nie ukształtuje się jeśli nie będzie przykładu dorosłych, ale przede wszystkim właśnie edukacji dorosłych pod hasłem „patriotyzm dzisiaj”, mającej na celu budowanie społeczeństwa obywatelskiego i kształtowanie społeczności lokalnych przez wyzwalanie inicjatyw lokalnych i budowanie wokół nich ruchów obywatelskich i więzi społecznych. Trzeba zacząć koniecznie od edukacji urzędników wszystkich szczebli administracji, zarówno samorządowej jak i rządowej, gdyż od ich postaw i działań wspierających zależy powodzenie patriotycznego społeczeństwa obywatelskiego.
Jacek Wysocki
Skomentuj
Komentuj jako gość