*
„Róża” jest pierwszym filmem fabularnym traktującym o społeczności mazurskiej, ludziach, którzy tę ziemię zamieszkiwali od wielu setek lat, którzy tutaj pędzili w miarę spokojne życie do końca roku 1944. Którzy żyli na „tyłach historii”, jak to kiedyś napisał Siegfried Lenz. Sądzę, że warto przy tej okazji choćby w kilku zdaniach wspomnieć o Mazurach, bo nikła jest wiedza o nich. Ta wiejska społeczność południowych kresów Prus Wschodnich formowała się przez niemal siedem stuleci. Tworzyli ją osadnicy z pobliskiego Mazowsza, Niemiec, tworzyli ją też wygnańcy za wiarę – hugenoci francuscy, czy przybyli z okolic Salzburga protestanci, duży odsetek stanowili potomkowie starożytnych Prusów, którzy zasymilowali się z miejscową ludnością. Z różnych nacji, kulturowych, historycznych doświadczeń utworzyła się, wyodrębniła społeczność, którą nazwano niedawno, bo dopiero 170 lat temu, Mazurami. Historycy twierdzą, że moment integracji tej grupy etnicznej nastąpił pod koniec pierwszej połowy XIX stulecia. Wyróżniającymi tę społeczność cechami była gorliwa religijność, silne przywiązanie do tradycji, konserwatyzm, protestancki etos pracy. Ówcześni Mazurzy byli społecznością pozbawioną inteligencji. Brak inteligencji stanowił na pewno o ułomności mazurskiej grupy etnicznej, o jej niedoskonałości i bezbronności, jak choćby pokazał powojenny okres ich historii. Byli to ludzie, którzy korzystali z darów otaczającej ich przyrody – zajmowali się rolnictwem, rybołówstwem, drobnym rzemiosłem. Należeli do Kościoła ewangelickiego. Obok Biblii ich ważną księgą – skarbnicą mądrości i religijności - był zbiór pieśni pt. „Nowo wydany kancjonał pruski (…)”, opracowany w języku polskim w I połowie XVIII stulecia przez pastora Jerzego Wasiańskiego. Kancjonał, zwany mazurskim, zawiera 904 pieśni, w tym m.in. utwory Jana Kochanowskiego; wydawany był w Królewcu, do roku 1926 ukazało się około 150 jego wydań. Język polski był językiem modlitwy, językiem w którym Mazurzy rozmawiali z Panem Bogiem. Pod koniec lat 30. nabożeństwa w języku polskim dla Mazurów były ograniczane. Starszemu pokoleniu Mazurów nie odebrano jednak prawa do ich tradycji, kultury, języka mazurskiego. Młodzi Mazurzy byli poddani indoktrynacji hitlerowskiej, tak samo jak ich rówieśnicy w Rzeszy - w Berlinie, czy w Koblencji.
*
Owszem, w plenerach mazurskich realizowane były filmy fabularne, i na pewno jeden z powstałych na Mazurach filmów przeszedł już do historii polskiej i europejskiej kinematografii – pięćdziesiąt lat temu powstał „Nóż w wodzie” Romana Polańskiego. Kręcono go na wodach jezior Kisajno, Jagodne, Śniardwy. To z dawnego giżyckiego „Almaturu” wypływał jacht „Rekin”, w filmie znany jako „Christine”, to na pokładzie tego jachtu, który notabene zachował się do dzisiaj, i można go obejrzeć, rozegrały się niezwykłe sceny. Film Romana Polańskiego nominowany był do Oscara w roku 1963 w kategorii filmów zagranicznych. W Mrągowie i najbliższych okolicach powstała popularna i lubiana przez widzów komedia muzyczna „Kochajmy syrenki” (1966) w reżyserii Jana Rutkiewicza, w doskonałej obsadzie aktorskiej. Ostatnimi czasy zamęcza się widzów telewizyjnymi serialami filmowymi, których akcje toczą się na Mazurach. Są to seriale równie pasjonujące jak kolorowe pisemka kobiece. Trudno zrozumieć Janusza Majewskiego, w końcu niezłego reżysera, dlaczego stworzył „coś takiego” jak „Siedlisko” (1998). Wyszła banalna historia, z wiejskimi głupkami i z pięknymi krajobrazami w tle. Jedynie dobre zdjęcia ratują ten marny film. „Dom nad rozlewiskiem”, serial telewizyjny powstały w reżyserii Adka Drabińskiego na podstawie scenariusza Małgorzaty Kalicińskiej, to jeszcze odrębna rzecz.
Po obejrzeniu filmu Michał Szczerbic powiedział mi: - „Wiedziałem od początku, że ten film może zrobić tylko Wojtek Smarzowski. Nasze poglądy długo się ucierały. Dzisiaj wiem, że powstał film wybitny”.
*
„Róża” nie jest łatwym w odbiorze filmem. I to nie tylko z powodu szokujących, drastycznych scen gwałtów, mordów, ale też nie do końca zrozumiałej dla widza historii. Bo jakże to, Mazury, wspaniała kraina lasów i jezior - wymarzona dla turystów, żeglarzy, biesiad przy ognisku - była miejscem zagłady jakiejś społeczności? Przecież my o tym nie wiedzieliśmy, nie czytaliśmy o tym w podręcznikach historii. Przecież pisano, że Mazurzy tęsknili za Polską, że to właściwie Polacy. A co się z nimi stało po wojnie? Ano wyjechali do Niemiec, bo tam szukali dobrobytu. Guzik prawda, ci ludzie, od stuleci związani z tą ziemią, nie opuszczali ojcowizny z własnej woli. Nie znajdowali swojej ojczyzny w Niemczech; owszem, młodzi szybciej adaptowali się do nowych warunków życia, ale starsi Mazurzy, dla których wcześniej wyjazd ze wsi do miasta był dużą wyprawą, bardzo tęsknili za swoimi rodzinnymi wioskami. Niemcy nie przyjmowali też z otwartymi ramionami Mazurów u siebie - mieli swoje problemy społeczne, gospodarcze po wojnie. Mazurzy czuli się obco w Niemczech. Ten film wyrywa nas z błogiego stanu niewiedzy, spokoju. Każe zweryfikować nasze dotychczasowe spojrzenie na znajomą z mazurskiej wsi, która nosi polskie nazwisko, niemieckie imię, a w niedzielny poranek jedzie kilkanaście kilometrów do najbliższego kościoła ewangelickiego. Zmusza do refleksji, porusza nasze sumienie, a to nie jest miłe uczucie. Powojenna historia Mazurów to fragment historii Polski, historii której nie da się zamieść pod dywan, o której nie da się zapomnieć.
Skomentuj
Komentuj jako gość