Donald Tusk od samego początku zapewniał, że oparcie się na konwencji chicagowskiej (a dokładnie konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym z Chicago z 1944 r.) jest najlepszym rozwiązaniem, jeśli chodzi o wspólne polsko-rosyjskie badanie przyczyn katastrofy smoleńskiej i prowadzenie śledztwa. Dziś wiemy, że z premedytacją kłamał.
6 maja 2010 r., podczas konferencji prasowej na temat działań w sprawie katastrofy, Tusk mówił: „Jednoznacznie wynika, że konwencja chicagowska, która nie dostarcza kompletu narzędzi, jest jednak optymalnym aktem prawnym, jeśli chodzi o przejrzystość postępowania i osadzenie tego postępowania w pewnych procedurach, które powodują, że obie strony mają pewne zobowiązania i prawa [...] Ewentualne przekazanie części lub całości śledztwa przez komisję rosyjską komisji polskiej, byłoby możliwe, nie mówię, że zasadne, ale możliwe dopiero po podpisaniu wzajemnego porozumienia lub wzajemnej umowy dotyczącej takich przypadków”.
Dzień później Centrum Informacyjne Rządu w reakcji na artykuł w „Rzeczpospolitej” dotyczący polsko-rosyjskiego porozumienia z 1993 r. (w sprawie wypadków samolotów wojskowych) wydało następujące oświadczenie: „Po katastrofie pod Smoleńskiem możliwe było albo rozpoczęcie długotrwałych rozmów ze stroną rosyjską w celu ustalenia procedury badania wypadku w oparciu o art. 11 Porozumienia z 1993 roku, albo natychmiastowe podjęcie badań przy wykorzystaniu istniejących międzynarodowych procedur wynikających z tzw. Konwencji Chicagowskiej. Wybór tzw. Konwencji Chicagowskiej, w ocenie także polskich specjalistów w zakresie badania wypadków lotniczych, zapewnia sprawne prowadzenie postępowania oraz jawność jego wyników”.
Jak okłamuje się obywateli
Decyzja o oparciu się na konwencji chicagowskiej była zdumiewająca. „Wspomniane wyżej przepisy nie mogą mieć zastosowania w tej sprawie, gdyż sama konwencja wyraźnie stanowi, że nie odnosi się ona do państwowych statków powietrznych (art. 3 konwencji). Wprawdzie w załączniku 13 do konwencji nie ma takiego przepisu, niemniej nie powinien on zawierać jakiegokolwiek ustalenia, które byłoby sprzeczne z duchem i celem konwencji” - mówiła już w kwietniu 2010 r. „Gazecie Polskiej” dr Anna Konert, specjalista prawa lotniczego, prodziekan Wydziału Prawa Wyższej Szkoły Handlu i Prawa im. R. Łazarskiego w Warszawie.
Konert dodawała, że badanie wypadków w lotnictwie państwowym leży w gestii Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Choć komisja ta jest kompetentna do prowadzenia badań tylko na terytorium RP, to istnieje możliwość włączenia jej do zbadania wypadku statku państwowego zaistniałego poza Polską, jeżeli przewidują to umowy lub przepisy międzynarodowe. W przypadku katastrofy w Rosji taką możliwość daje właśnie podpisane 7 lipca 1993 r. polsko-rosyjskie porozumienie w sprawie ruchu samolotów wojskowych i wspólnego wyjaśniania katastrof. Według tego dokumentu wyjaśnianie incydentów i wypadków lotniczych z udziałem samolotów państwowych (wojskowych) „prowadzone będzie wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie”. Komisja Millera mogłaby więc działać na terytorium Rosji.
Z niewiadomych względów porozumienie to zostało pominięte przy wyborze podstawy prawnej działań w sprawie katastrofy smoleńskiej. Nie wiadomo też, dlaczego rozmowy ze stroną rosyjską w celu ustalenia procedury badania wypadku w razie oparcia się na porozumieniu miałyby być „długotrwałe” - jak twierdziło Centrum Informacyjne Rządu. Tym bardziej, że w pierwszych dniach i tygodniach po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego międzynarodowe zainteresowanie katastrofą smoleńską było tak ogromne, że udałoby się z Rosjanami wynegocjować prawie wszystko.
Na początku stycznia 2011 r. okazało się, że nawet fatalne dla Polski ustalenia konwencji chicagowskiej nie były podstawą polsko-rosyjskiej współpracy przy badaniu katastrofy smoleńskiej. W końcowym raporcie MAK czytamy bowiem: „13 kwietnia 2010 roku, Zarządzeniem Przewodniczącego Komisji Państwowej, ogólne kierownictwo badaniami technicznymi i koordynację współpracy zaangażowanych rosyjskich i zagranicznych organizacji scedowano na Przewodniczącego MAK – zastępcę Przewodniczącego Komisji Państwowej. Na podstawie tegoż Zarządzenia określono, że badanie powinno być prowadzone zgodnie z Załącznikiem 13 do Konwencji o Międzynarodowym Lotnictwie Cywilnym (dalej Załącznik 13). Ta decyzja została zaaprobowana przez Rząd Rzeczpospolitej Polskiej”. A zatem współpraca opierała się na samej konwencji, lecz na Załączniku 13. Oznacza to m.in., że Polska nie może stosować się do żadnych procedur odwoławczych przewidzianych w konwencji, a więc musi zaakceptować końcowy raport MAK.
Wniosek: rząd nie tylko zachował się tak, jak gdyby działał na korzyść państwa rosyjskiego, a nie polskiego, lecz jeszcze okłamał własnych obywateli. Cytowane wcześniej wypowiedzi premiera i oświadczenie Centrum Informacyjnego Rządu są tego najdobitniejszym przykładem.
Nie dość tego - polscy eksperci z tzw. komisji Millera przedstawili listę naruszeń Załącznika 13 przez stronę rosyjską. Oznacza to, że nawet najbardziej niekorzystne porozumienie, jakie można było sobie wyobrazić przy badaniu katastrofy, w której zginął polski prezydent i najważniejsi dowódcy armii RP, było przez Rosjan notorycznie łamane. Dochodziło do tego przy pełnej akceptacji premiera Donalda Tuska, który według zmienionego rozporządzenia ministra Klicha bezpośrednio nadzoruje pracę komisji Millera i stan jej współpracy z Moskwą.
Wśród sygnalizowanych przez polskich ekspertów naruszeń Załącznika 13 można znaleźć m.in. brak udziału akredytowanego przedstawiciela RP we wszystkich naradach informujących o postępie badania, niedopuszczenie przedstawicieli strony polskiej do uczestniczenia w oblocie, nieprzedstawienie i nieprzekazanie zapisów wideo z oblotu oraz nieudostępnienie stronie polskiej wielu istotnych dokumentów, jak np. dziennika systemu świetlnego (w którym wykonuje się wpisy o przeglądach i niesprawnościach urządzeń), dziennika rejestracji stanu i gotowości lotniska do wykonywania lotów, dziennika pogody ze stacji meteorologicznej lotniska, wyników sekcji zwłok wraz z wynikami badań toksykologicznych i identyfikacyjnych czy dokumentacji akcji ratowniczo-gaśniczej.
W szponach służb specjalnych
W październiku 2010 r. pisaliśmy w „Gazecie Polskiej”, że bierność (najdelikatniej mówiąc) Donalda Tuska przy wyborze podstawy prawnej badania katastrofy doprowadziła do przejęcia śledztwa przez ludzi powiązanych z rosyjskimi i sowieckimi służbami specjalnymi.
Ujawniliśmy, że nadzorujący dochodzenie w sprawie katastrofy smoleńskiej prokurator Jurij Czajka i minister ds. nadzwyczajnych Siergiej Szojgu są, według prywatnej amerykańskiej agencji wywiadowczej Strategic Forecasting (STRATFOR) powiązani z GRU - rosyjskim wywiadem wojskowym.
Jurij Czajka – prokurator generalny Rosji - nadzorował najważniejsze polityczne śledztwa w Rosji. Zajmując się sprawą otrucia Aleksandra Litwinienki, głównym podejrzanym uczynił nie funkcjonariuszy rosyjskich służb specjalnych, ale... Leonida Newzlina – skłóconego z Putinem biznesmena, który uciekł przed ówczesnym prezydentem Rosji do Izraela. Zarzuty postawione przez Czajkę Newzlinowi określono później jako „absurdalne”. W ręce Czajki trafiła większość materiału dowodowego zebranego przez MAK.
Z kolei Szojgu - wiceprzewodniczący specjalnej rządowej komisji ds. katastrofy - był na miejscu tragedii już 10 kwietnia i koordynował akcję „zabezpieczania” wraku, podczas której rosyjscy funkcjonariusze cięli piłami fragmenty samolotu i wybijali szyby w jego oknach. To właśnie z ust Szojgu - w latach 1988-1989 sekretarza Komitetu Miejskiego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego w Abakanie - padły w 2009 r. słowa, które mogły być odebrane jako bezpośrednia groźba wobec prezydenta Kaczyńskiego. Proponując wprowadzenie w Rosji odpowiedzialności karnej za podważanie zwycięskiej roli ZSRR, Szojgu powiedział: „Wówczas prezydenci niektórych państw, negujący ten fakt, nie mogliby bezkarnie przyjeżdżać do naszego kraju [...] Nic nie powinno być zapomniane. Ci, którzy targną się na naszą pamięć, nie powinni spokojnie spać i przyjeżdżać do Rosji”.
We wspomnianej analizie STRATFOR padają jeszcze dwa nazwiska ze smoleńskiego śledztwa. Chodzi o członków specjalnej rządowej komisji ds. katastrofy smoleńskiej pod przewodnictwem Władimira Putina. Minister spraw wewnętrznych Raszid Nurgalijew i pierwszy wicepremier Siergiej Iwanow to - według opracowania amerykańskiej agencji - ludzie Igora Sieczina, wszechwładnego szefa grupy „siłowików”, czyli dygnitarzy wywodzących się z KGB i FSB.
Nurgalijew, któremu podlegała większość oddziałów zabezpieczających teren katastrofy pod Smoleńskiem i przekazujących materiał dowodowy ekspertom MAK, to długoletni oficer KGB, a potem Federalnej Służby Kontrwywiadowczej (FSK), przekształconej następnie w Federalną Służbę Bezpieczeństwa (FSB).
Wicepremier Iwanow - do 2007 r. szef resortu obrony - pracował w KGB od połowy lat 70. (w 1976 r. poznał tam Władimira Putina), a po upadku ZSRR pełnił kierownicze funkcje w SWR (Służbie Wywiadu Zagranicznego) i FSB. To nikt inny tylko Iwanow oświadczył 7 lipca 2010 r. - kłamiąc w żywe oczy - że Rosja przekazała stronie polskiej wszystkie dostępne dokumenty dotyczące badań w sprawie katastrofy.
Przypomnijmy, że nazwiska ludzi ze służb specjalnych przewijają się też przy remoncie tupolewa. Prawą reką Olega Deripaski - właściciela zakładów w Samarze, które naprawiały Tu-154 - jest Walerij Pieczenkin, były agent KGB i FSB. W tej ostatniej agencji pełnił funkcję wicedyrektora wydziału operacji kontrwywiadowczych. Zresztą według opozycyjnej rosyjskiej „Nowej Gazety” największym dostawcą specjalistycznego sprzętu dla FSB jest inna spółka Deripaski - Military Industrial Company.
Silniki Tu-154 remontowała zaś firma Saturn kontrolowana od 2009 r. przez Siergieja Czemiezowa - byłego agenta KGB, który od 1983 do 1988 r. pracował „pod przykrywką” w Dreźnie, mieszkając po sąsiedzku właśnie z obecnym premierem Rosji - Władimirem Putinem.
Jak widać - władze w Warszawie pozwoliły, by rządowe samoloty były remontowane w firmach osób o takiej reputacji jak Deripaska (przesłuchiwany przez europejskich prokuratorów w związku z podejrzeniami o związki z mafią) czy Czemiezow, a następnie zgodziły się, by sprawę zagadkowej śmierci prezydenta RP, parlamentarzystów i najważniejszych dowodców Wojska Polskiego oficjalnie badali agenci obcych służb specjalnych - i to wrogich, a nie zaprzyjaźnionych.
„Władze Polski zachowują się bardzo naiwnie. One wierzą w «skruchę serca» rosyjskich władz i są przekonane, że połowa Kremla nagle pokochała Polskę i Polaków, że nastąpiła «poprawa relacji» ze stroną rosyjską. Może mi pan podać definicję «poprawy relacji» z reżimem KGB? W psychice tych ludzi nie ma miejsca na «dobre relacje». Oni uznają tylko dwa rodzaje relacji: albo kogoś kontrolują, albo ktoś jest ich wrogiem. Taka jest ich mentalność” - komentował znany dysydent Władimir Bukowski.
„W Rosji rządzą przestępcy zdolni do każdej zbrodni. Nie mam dowodów na potwierdzenie tezy, że samolot strącili agenci rosyjskich służb specjalnych, ale jest rzeczą pewną, że byliby do tego zdolni. W toczącym się śledztwie nie jest ważne ustalenie prawdy, lecz wynalezienie prawdopodobnego wytłumaczenia przyczyn katastrofy zadowalającego stronę rosyjską” - mówił Wiktor Suworow, były agent GRU, obecnie pisarz i badacz historii ZSRR.
Grzegorz Wierzchołowski
Autor jest dziennikarzem „Gazety Polskiej”
Tekst pochodzi z kwietniowego numetu miesięcznika Debata
Więcej w specjalnym książkowym wydaniu "Nowego Państwa" - dostępnym od 31 marca w kioskach i salonach prasowych (m.in. Empik). Cena: tylko 12 zł
Skomentuj
Komentuj jako gość