Adam Bielan się obudził. Miał wyraźnie chłopina koszmar, i ja nawet wiem jaki: że już nie będzie europosłem. Tymczasem jest oczywiste, że trudno o większy niefart niż nie bycie europosłem. Zwłaszcza dla kogoś, kto już nim jest (a jest drugą kadencję).
Ponieważ kręcenie lodów z ludowcami nie daje opcji wyborczej, Platforma prędzej zacznie robić coś z sensem niż przyjmie Bielana na swe łono (o reszcie sceny politycznej nawet nie ma co wspominać), pozostaje powrót do macierzy (tj. tacierzy). Tzn. teoretycznie można by jeszcze rozpętać własne ugrupowanie, ale nawet osobisty urok posła Bielana i jego porywająca osobowość nie gwarantują tu przekroczenia wyborczego progu, czyli powrotu na brukselskie salony. Tymczasem lista Prezesa przechodzi w ciemno, co widać na przykładach historycznych: wysłanie do struktur paneuropejskich takich ludzi jak Cymański, Ziobro czy Kurski to była doprawdy myśl andergrandowa (i kolejny dowód na wszechmoc Jarosława).
Jakby nie kombinować, jedyną drogą do fruktów jest ta pokutna i Bielan ją rozpoczął od szlochania przed kamerami („popełniłem błąd polityczny i się do tego przyznaję”, „Kaczyński zawsze sprawdza się w sytuacjach kryzysowych. Moim zdaniem on jest nie do zdarcia”). Przy tym całym mea culpa mnie osobiście zabrakło jedynie pozycji klęczącej, chociaż nadal pozostaję pod głębokim wrażeniem wyznania „nie czuję, żebym kogokolwiek zdradził” w ustach faceta, który porzucił rodzime ugrupowanie tuż po jego klęsce wyborczej, a ślini się do partii, gdy jest ona na fali wznoszącej. To się nazywa niezłomność (w III RP).
Znając poglądy naszych partyjnych wodzów na temat pokory i służalczości, wróżę posłowi Bielanowi długotrwałą i owocną karierę, choć ma on jeszcze kilka przeszkód do pokonania. Na przykład taki Kuchciński, którego w temacie Bielan krew nagła zalała (co było widać na wizji), ale przecież wystarczy, że lotny umysł posła Hofmana poniesie porażkę w stołecznej kampanii i zaraz okaże się, że wszyscy w PiS tęsknią za Bielanowym stylem PR-u.
Pytanie, czy ‘Bielan na europosła’ to na pewno najlepsze hasło dla narodu na dziś. Chyba wymyśliłem lepsze: ‘Narodzie, na europosła to ja’. Też umiem wdziewać gajery, podpisywać listy obecności, nie zajmować się niczym i też mam konto, na które jestem w stanie przyjąć dowolną sumę w dowolnej walucie. Fakt: nigdy jeszcze nie jeździłem pod prąd na autostradzie, ale przysięgam: szybko się uczę ! Po głębszym namyślę muszę też przyznać, że jestem nawet lepszy od większości europarlamentarzystów. Mogę np., Tobie Narodzie, obiecać, że nie będę wciskał kitu, udawał mądrali, pozorował działań i pajacował na wizji. W ogóle, zejdę Tobie, Drogi Wyborco, z oczu i nie zobaczysz ani usłyszysz mnie ani razu. W zamian za to podbuduję domowy budżet, wylezę z długów i nieco odsapnę. No i znowu zobaczę Brukselę, naprawdę warto ! Program może minimalistyczny, za to realistyczny i bardzo konkretny: niech Polacy, no dobra, jeden Polak, wreszcie coś z tego ma. Polak nie z układów, list partyjnych bonzów, żaden mówca generalny, hochsztapler zawodowy, ściemniacz na etacie, kolega kolegów. Ot, urzędas z dochodami poniżej średniej krajowej, kredytem i wieczystym debetem. Czy to nie program, który powinien być bliski ludowi, szerokim masom społecznym?
Zresztą: pomysł da się upowszechnić, rozszerzyć, umasowić wręcz. Proszę Państwa, ja zachłanny nie jestem, podzielę się, posunę na brukselskim fotelu. Rzeczpospolita Polska ma 50 europosłów (a obiecują, ze będzie ich 51), każdy z nich ma gwarantowaną pięcioletnią kadencję – gdybyśmy tak się umówili, że każdy z nas, uczestników Ludowej Listy Obywateli Potrzebujących złoży rezygnację już po miesiącu posłowania, to lekko licząc 3000 osób może połatać swoje portfelowe dziury, zapobiec bieżącym katastrofom, a jako bonus obejrzeć stolicę Europy. Różnie różni piszą, mnie się podoba wersja Marka Migalskiego, czyli cicra 50 000 zł na rękę z każdego euromiesiąca. Czyż ktokolwiek kiedykolwiek wymyślił lepszy program wyborczy ?
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość