„Odesłanie w niebyt projektu ustawy dodającej homoseksualistom nimbu małżeństwa to w zasadzie koniec świata. Redaktor Stasiński („Wyborcza”) oskarża współczesną Polskę o autorytaryzm [sic!]. Jest wprawdzie możliwe, że w studiowaniu słownika słów zagranicznych nie przebrnął nawet przez literę „a”, bardziej jednak prawdopodobne, że mówi co myśli. Szalejący autorytaryzm: dwóch facetów / dwie facetki nie mogą nazwać się małżeństwem.”
Zwolennikom postępu, a więc wyznawcom hipotezy, że wszystko dookoła nic, tylko się rozwija (znaczy: ulepsza), dedykować należy ostatni raport Human Rights Watch dotyczący Rosji. Wg niego, rok 2012 był najgorszym od niepamiętnych (czytaj: komunistycznych) czasów jeśli chodzi o przestrzeganie, również politycznych, wolności obywatelskich. Z dnia na dzień diabli wzięli dwie dekady bredzenia o demokratyzującym się Wielkim Niedźwiedziu, cywilizujących się rządach w Moskwie, itepe, itede.
Historia wcale nie zatacza koła, to po prostu odwieczny nurt wraca do swojego prawowitego łożyska. W Rosji wszelkie poluzowanie od zawsze oznaczało słabość władzy centralnej, tyle i tylko tyle. Słaby car zwoływał Dumę (którą zaraz potem rozwiązywał), słaby sekretarz KC ogłaszał ‘glasnost’. Silny Putin pokaże wszystkim, gdzie ich miejsce. I jego.
Drogi Zachodu i Wschodu rozeszły się już dawno; ostatni, w epokach liczony, etap potwierdził zasadnicze różnice między cywilizacjami: na Zachodzie władza kupuje poparcie, żeby być władzą (socjal, życie na kredyt), na Wschodzie władza ma inne instrumenty. Za Chiny nie będzie w stanie zapewnić względnego chociażby dobrobytu, którym mogłaby zdobyć poparcie poddanych. Przemoc pozostaje więc podstawowym środkiem władania. A ponieważ na bagnetach wiecznie siedzieć się nie da, istotny jest element zjednujący inaczej. Zawsze ten sam: wróg. Wobec wroga milkną spory wewnętrzne, wobec wroga liczne niedomagania lokalne tracą na znaczeniu. Trzeba znaleźć wroga, by móc skupić wokół siebie poddanych, by szantażować konkurentów do władzy. Dlatego Rosja zawsze będzie niebezpieczna. Łatwo znaleźć się na jej celowniku.
Zwieranie szyków za wschodnią granicą nikogo tu nie interesuje, nikogo nie otrzeźwia. Polityka, miast być poważną sprawą poważnych ludzi, jest igraszką gówniarzy toczących słowne gierki, obrzucających się klockami, wymyślających problemy tam, gdzie ich nie ma. Polityk partii rządzącej zupełnie serio mówi, że jakiegoś problemu nie należy poruszać w parlamencie, bo „sprawa jest zbyt poważna”. Zachowanie kilku posłów mających odwagę głosować zgodnie z własnymi poglądami uważa się powszechnie za niedopuszczalne, karygodne, istne trzęsienie ziemi.
Odesłanie w niebyt projektu ustawy dodającej homoseksualistom nimbu małżeństwa to w zasadzie koniec świata. Redaktor Stasiński („Wyborcza”) oskarża współczesną Polskę o autorytaryzm [sic!]. Jest wprawdzie możliwe, że w studiowaniu słownika słów zagranicznych nie przebrnął nawet przez literę „a”, bardziej jednak prawdopodobne, że mówi co myśli. Szalejący autorytaryzm: dwóch facetów / dwie facetki nie mogą nazwać się małżeństwem.
A przecież sprawa jest oczywista jak dziura w budżecie i pokręcona argumentacja aktywistów maści różnorakiej niczego tu nie zmieni. Rodzina posiada w prawie sytuację nadzwyczajną dlatego, że stanowi potencjalny choćby i zawsze najlepszy (mówię o zasadzie, a nie wybranych kazusach) ośrodek reprodukcyjny. Jest więc samym rdzeniem i początkiem istnienia czegoś, co – dowolnie – można nazwać społeczeństwem, narodem, wyborcami, obywatelami (albo czytelnikami Stasińskiego).
Tu prawnicze żonglerki (związek partnerski = małżeństwo = rodzina) niczego nie zmienią. Łzawe opowieści o staruszkach, które nie mogą odwiedzać się w szpitalu oraz pośle Robercie, który może utracić mieszkanie na skutek, nie daj Boże, przedwczesnego zejścia partnera – litości !!! Po pierwsze: większość tego to bzdura, bo sprawę da się załatwić w ramach ustaw obowiązujących. Po drugie: dura lex, sed lex. Mnie się na przykład marzą odwiedziny Keir’y Knightley. Będziemy pisać specjalną ustawę ?
Weźmy pod uwagę inne argumenty. Te „europejskie” chociażby. Bo przecież, w Unii... Na litość Boską: supercywilizowani Francuzi wyrzucają masowo Cyganów ze swoich granic. W Holandii odstrzeliwuje się niewygodnych polityków seryjnie. W Belgii mają fantastyczne frytki. W Anglii jeździ się lewą stroną. W Szwajcarii nie pozwalają budować meczetów. Który obyczaj jeszcze by tu zaadoptować ? We Francji można mieć pół promila za kółkiem – mnie się podoba; może by jakąś ustawę...
Albo te głodne kawałki, o rodzinie jako siedlisku wszelakich patologii. Wiadomo, stary tłucze starą, a obydwoje nic tylko kombinują jak tu utopić w beczce własne dziecię nim to zacznie ćpać, zajdzie w niechcianą ciążę albo nałoży kubeł na łeb nauczycielowi. Bo jak wiadomo, „związki partnerskie” to miodzio barwne jak w serialu, a już dwóch facetów z dzieckiem to w ogóle utopia spełniona.
A tak w ogóle, to brzydkie rzeczy dzieją się również w wojsku, w wielu urzędach, na rajdzie Dakar i w redakcji „Wyborczej”. Rozwiązać ! Unieważnić ! Zakazać ! Tak, żeby niczego nie było. Będą tylko związki jednopłciowe.
Zdumiewające, że ci sami ludzie, którzy odsądzają rodzinę od czci i wiary, wyrywają sobie żyły, aby wszelkie „nieformalne związki” jak najbardziej do niej upodobnić. Najpierw będzie to „rejestracja” w urzędzie stanu cywilnego, dziedziczenie, ulga podatkowa (i wizyty w szpitalach), potem adopcja, wychowanie dzieci, ojcowanie, matkowanie, dziadkowanie.
Czy to ciągle jeszcze tylko domaganie się nienależnych przywilejów, czy już może leczenie kompleksów ?
A tak w ogóle to miało być optymistycznie. No bo jednak czasem coś się udaje, i nie chodzi mi o bunt Gowinowej grupki (to sukces czysto negatywny). Oto Kraków spełnił moje marzenia i wycofał chamowatą, agresywną reklamę ze Starego Miasta. Oto tu i ówdzie ludzie idą po rozum do głowy i likwidują straż miejską. Oto w Nidzicy, w nieczynnym od dawna kinie, odbył się pokaz filmu o katastrofie smoleńskiej. Może i mało tego, ale jednak czasem coś się udaje. Czyli postęp.
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość