To dzięki Biblii, nie marksistom, wiemy, że słowo posiada moc tworzenia. Jednak wydaje się, że to ci ostatni pojęli tę naukę najgłębiej i zastosowali najszerzej. Niczym Ged, Czarnoksiężnik z Archipelagu, powoływali do życia byty za pomocą zaklęć i formuł tajemnych. Pstryk, i mamy proletariat; hokus – pokus, i jest walka klas; czary mary, i oto wyłania się z niebytu postęp.
Magię lingwistyczną odrealnieni pisarczykowie zastosowali zaczynając od siebie: ich dialektyka była „materialna” (materialistyczna), resztę konkurencji z lewej strony posłali w niebyt chrzcząc ją mianem „utopistów”. Układ literek na zgrabnym arkusiku wystarczył do uporządkowania świata.
Metoda przyjęła się w najlepsze. Na różnych etapach dziejów mieliśmy różne tego przykłady. Z otchłani maszynopisów wylęgła się dotykalna jak najbardziej „rasa panów”. Kabalistyczne formuły pozwoliły powołać „realny socjalizm” i „demokrację ludową”. W czasach prawie że współczesnych niedorobieni magiokleci konstruowali „trzecią drogę”, stawiali fundamenty hipostazy „odprężenia”.
Materializująca się iluzja to vonnegutowska „kocia kołyska”, ale lepsza: tam chodziło o trik, który znikał tak łatwo jak się pojawiał. Tymczasem postępowa dialektyka stwarza byty, które nijak nie chcą zejść ze sceny, nawet kiedy stają się niewygodne dla ich postępowych twórców. Co więcej, są często bardziej realne niż świat realny.
Najpierw przykłady odległe. To demokraci (Wilson, Roosevelt, Truman, Kennedy) najczęściej pakowali USA w wojnę, a republikanie (Eisenhower, Nixon) najczęściej kraj z niej wyprowadzali. Mimo to dekady opluwania republikanów przez lewacki Hollywood sprawił, że to właśnie prawica amerykańska kojarzona jest z imperializmem, zamordyzmem i militaryzmem.
Symbolem amerykańskiej klęski w osławionej wojnie wietnamskiej jest ofensywa Tet. Rozpoczęta w styczniu ’68 roku polegała na masowym, równoległym ataku komunistycznej partyzantki na wszystkie możliwe i niemożliwe cele w ówczesnym Wietnamie Południowym. Zakończyła się po trzech miesiącach dotkliwą porażką Vietcongu, który stracił w operacji swoich najlepszych ludzi. Straty obrońców były stosunkowo niewielkie. Pomimo tego, skonsolidowany wysiłek najlepszych piór, najsławniejszych twarzy Ameryki, sprawił, że ofensywa Tet stała się doniosłą klęską US Army, doniosłym sukcesem komunistów oraz punktem zwrotnym całego konfliktu.
Sowiecki agent, szef junty, który przy pomocy nielegalnego aktu prawnego przejął władzę w Polsce, wyprowadzając przeciw swoim obywatelom 13 tys. sztuk zmechanizowanego sprzętu wojskowego (w tym 1 396 czołgów) wraz z odpowiadającą im liczbą 80 tys. żołnierzy, pod różdżką maga staje się narodowym herosem. Nadto, pewien wysoki urzędnik państwowy czyni zeń autorytet państwowy – tanio – za pomocą kilku zdań zaproszenia do kręgu Rady Bezpieczeństwa Narodowego.
Słowotwórczy rozpęd, omijając napomnienie Ockhama (nie twórz bytów ponad miarę), płodzi garbate, ale już drapieżne potomstwo „związków partnerskich”, „mowy nienawiści”, „eutanazji”, „aborcji”, zapełniając przestrzeń jak wcześniej kambodżańska „reedukacja”, sowiecka „samokrytyka” albo chińska „rewolucja kulturalna”. Było się od kogo uczyć: nie darmo Józef Wissarionowicz Stalin nosił ksywę Wielkiego Językoznawcy.
Jeśli jeszcze są jakieś wątpliwości: kto słyszał o politycznej poprawności, zanim nie wymyślono samego sloganu ?
Więc nie mam złudzeń, że sprzeda się, utuczy i rozprzestrzeni pojęcie in vitro jako procedury leczniczej, chociaż leczy ona bezpłodność identycznie jak tupecik łysinę.
Pozostaje pytanie zupełnie już bieżące. Po ostatnim numerze „Rzepy”, kiedy zabawiła się ona w bycie tabloidem, prezes Jarosław nazwał premiera Donalda mordercą, a ten drugi oświadczył, że z tym pierwszym już więcej współżyć nie będzie. A pytanie jest takie: jakie potworki powołali do życia obaj ci panowie tym razem ?
Mariusz Korejwo
Skomentuj
Komentuj jako gość