Pod koniec października wszystkie media ogólnokrajowe pokazały nam migawkę prezentującą stuletnie koszary przy warszawskich Łazienkach, które właśnie zniszczył deweloper. Rafał Bętkowski z uporem maniaka prezentuje zdewastowane, pokryte liszajem koszary z ulicy Dąbrowskiego – jeszcze starsze niż tamte, stołeczne. Plac apelowy przy olsztyńskim WSA zamieniono w parking (czy tylko ja odnoszę wrażenie, że samochody stały się ważniejsze niż ludzie ?). Historyczne (fakt, że rekonsturowane) centrum miasta przybiera waloru planszy reklamowej. Trzeba było medialnej awantury, aby uratować krzyż na OZGrafie pamiętający drukarskie strajki .
Nie trzeba wielkiej filozofii, aby zrozumieć kłopoty Olsztyniaków z pamięcią historyczną. Rok 1945 to ostre, chirurgiczne cięcie; do czego nam nawiązywać: do mega gmaszyska Regierungsbezirk Allenstein ? A jaki ślad – materialny – pozostawiły po sobie dwa pokolenia PRL, do czego ma się przytulić Olsztynianin, co hołubić ? Przecież nawet te punkty, które obmyślano jako znaki przestrzeni, obchodzi się co najwyżej obojętnie. Betonowe szkaradztwa sportowców przed „Uranią” są ledwie dostrzegalne, pomimo znakomitej ekspozycji.
Tyle, że problem pomiatania własną historią wydaje się ogólnokrajowy, znać go nawet tam, gdzie aż tak drastycznych przerw dziejowej ciągłości nie było. Pewnie, że można biadolić nad stanem edukacji, brakiem ducha uspołecznionego, oddolnego działania („postawa obywatelska”). Może jednak lepiej przyjrzeć się owemu fenomenomowi, w który chyba, powiedzmy w 1990 r., nikt by nie uwierzył: że można zaszczuć człowieka za to, że napisał solidne, oparte na prawdzie, dzieło naukowe. To właśnie miało się po ’89 skończyć. Problem przybrał postać systemową. Nie w tym sensie, że część tzw. elit wydaje się uprawiać sensu stricte politykę ahistoryczną – to rzecz odrębna – idzie bardziej o bezradność państwa w całej sferze kształtowania mentalności własnych obywateli.
Wszędzie tam, gdzie edukacja dotyka warstw humanistycznych panuje popłoch, aby broń Boże nie pomylić ideowości z ideologią. Więc o narodowych dziejach gada się z przekąsem, a pochwały przeszłości natychmiast trafiają na oskarżenia o nacjonalizm, ksenofobizm i co tam jeszcze znajdzie się po drodze. Rozchwianie na szczytach demiurgii biurokratycznej fatalnie wpływa na skuteczność rozwiązań stosowanych w normalnej, dziennej pracy. A tu, powiedzmy szczerze: jest po prostu byle jak.
Dam przykład z jednej tylko, dość niszowej sfery. Służba archiwalna powołana została jako instrument systemowego zabezpieczania pamięci zamkniętej w słowie pisanym – w dokumentach. Zakres jej kompetencji teoretycznie ogarniał wszystko, co z grubsza nosiło znamiona instytucji państwowej. Ale etatystyczna zmora ekskluzywności i tu z reguły uczyniła jej przeciwieństwo. Specjalne wyłączenia, odrębne tryby, wykluczenia, owe wszystkie ustawowo – rozporządzeniowe „nie dotyczy”, sprawiły, że poza systemem znalazły się najważniejsze w kraju instytucje: parlament, rząd i prezydent. Archiwa nie obejmują spraw zagranicznych, spraw wewnętrznych, obrony narodowej, policji, straży pożarnej, służb celnych, granicznych, i w ogóle służb mundurowych: tajnych i jawnych. Swój kawał spuścizny wykroił IPN. Archiwa państwowe stały się jedynie ciut więcej jak nadzorcą gminy. Nie trzeba dodawać, że przy takim rozproszeniu mowy być nie może o systemie, jest – galimatias.
Przy organizacji życia społecznego do wyboru mamy albo „lekkie” państwo, które zajmuje się wyłącznie tym, czym musi i niczym więcej, albo etatystycznego potwora, co to koniecznie wszystkim zarządzać musi samo, bo jak wiadomo, ludzie pozostawieni sami sobie albo nakradną albo zginą z głodu.
Liberalny ład zakłada, że czynnik rządowy zabezpieczy absolutne minimum: pozbiera ślady własnej działalności, zachowa je, zabezpieczy i użyje dla dobra ogółu. Nie musi nic więcej, bo sieć dobrowolnych i samoistnych działań obywatelskich zatroszczy się o resztę. W końcu: kto lepiej zadba o pamięć o samym sobie, jak nie gmina, regionalne stowarzyszenie, związek miłośników, lokalne ogniwo polityczne, czy miejscowy biznes – klub ?
Ale Moloch nie ufa działaniom, które zawsze uzna za doraźne. I kłopotliwe, bo nie poddane sformatowanej jednolitości: jak zorganizować statystykę dla nieporównywalnych działań, jak zaraportować, sporządzić statystykę, napisać plan (oraz preliminarz projektu planu) ? Jednocześnie Molochowi brak siły, konsekwencji oraz pieniędzy na działania totalne: zbierajmy wszystko i wszędzie. A działania „oddolne” wciąż są w powijakach.
W efekcie powstała hybryda kumulująca wady obydwu systemów. Gromadzone zasoby nie znajdują właściwego zastosowania, a nad całością panuje wschodnioeuropejski duch wieczysty: jakoś to będzie.
Mariusz Korejwo, dr historii, pracownik Archiwum Państwowego w Olsztynie
Skomentuj
Komentuj jako gość