W najbliższych tygodniach na nasze ekrany wejdą dwa znakomite polityczne filmy. „Oni” Paolo Sorrentino i „Vice” Adama McKaya. Oba nakręcili reżyserzy o jasno zdeklarowanych poglądach politycznych. Obaj filmowcy zrobili swoje dzieła o politykach w ich środowisku znienawidzonych.
Silvio Berlusconi, Dick Cheney i George W. Bush. Dla lewicy to postacie wręcz demoniczne. Bogeymany, którymi straszono wychowane w liberalnym arystokratyzmie dzieci przed snem. To politycy w swoim czasie najczęściej parodiowani w programach satyrycznych. Mieleni przez popkulturę na wszelkie sposoby. Jak mogą wyglądać filmy o takich politykach?
Okazuje się, że nie tak jakbyśmy to sobie wyobrażali w Polsce. Możliwe, że macie drodzy czytelnicy bardziej bujną wyobraźnie niż ja. Możliwe, że jesteście w stanie wyobrazić sobie, że w Polsce chodzący na marsze KOD filmowcy kręcą film o Jarosławie Kaczyńskim, którego celem byłoby obiektywne obnażenie jego osobowości, a nie wyśmianie i zglanowanie. Możliwe, że wierzycie, iż filmowcy popierający pisowską rewolucję chcieliby się przyjrzeć Adamowi Michnikowi i Donaldowi Tuskowi nie jak wrogom, ale intrygującym oponentom. Ja nie wierzę w takie kino made in Poland. Nie dlatego, że nie mamy filmowców zdolnych jak Adam McKay czy Paolo Sorrentino. Mamy w tej chwili najzdolniejsze od dekad pokolenie filmowców, zaś polskie kino święci triumfy na najważniejszych światowych festiwalach. Temperatura sporu nie jest u nas ideologiczna, ale plemienna, partyjna i personalna. To zaś niemal uniemożliwia debatę. Dlatego nie mamy w Polsce dobrego politycznego kina.
Pisałem kilkanaście dni temu o filmie „Oni” Sorrentino, który zamiast szydzić z Berlusconiego i jego wyborców, wolał poszukać dramatu kryjącego się za śnieżnobiałym uśmiechem „boskiego Silvia”. Sorrentino nie mniej przenikliwie opowiadał o demiurgu włoskiej polityki Gulio Andreottim w wybitnym „Boskim”.
W obu filmach zdobywca Oscara za „Wielkie piękno” wzniósł się ponad swoje poglądy i nie raz publicznie demonstrowaną niechęć do Berlusconiego. Dlatego zarówno „Boski” jak i „Oni” są czymś znacznie więcej niż publicystyką. Michael Moore, Oliver Stone czy nawet Spike Lee drażnią ostatnimi filmami tak mocno, bo z artystów przemienili się w politycznych felietonistów.
„Vice” Adama McKaya (polska premiera 11 stycznia) to kolejny przykład filmu wznoszącego się ponad prostacki polityczny podział. Miałem przyjemność obejrzeć ten znakomity i nominowany do sześciu Złotych Globów film w Hollywood. W Beverly Hills spotkałem się z całą ekipą filmu. Rozmawiałem z Christianem Balem ( przytył kilkadziesiąt kilogramów do roli Dicka Cheneya!) , Amy Adams, Stevem Carellem, Samem Rockwellem i Adamem McKayem. Wywiad z dwoma ostatnimi po nowym roku ukaże się obok recenzji filmu w tygodniku Sieci.
Zdobywca Oscara za błyskotliwy „The Big Short” McKay jest stuprocentowym liberałem. To radykalny wróg Donalda Trumpa i krytyk administracji Georga W. Busha. W gatunkowo eklektycznym komediodramacie „Vice” przyjrzał się znienawidzonemu przez lewicę Dickowi Cheney, Bushowi i Donaldowi Rumsfeldowi w zdumiewająco obiektywny sposób.
Jest „Vice” krytyczny wobec działań Cheneya. Jest to przepełniony ironią i sarkazmem film ostro krytykujący administracje Georga W. Busha. Jednocześnie jest to obraz pokazujący tak ważne dla ostatnich dwóch dekad w geopolityce postacie jak Bush i Cheney nie jako komiksowych łotrów, ale ludzi. Ludzi z krwi i kości.
Chcemy opowiedzieć tą historię tak uczciwie i prawdziwie jak tylko umiemy. Nie chcemy nikogo demonizować. Mając w filmie Christiana Bale’a, Amy Adams, Steve Carella i Sama Rockwella mam pewność, że wtłoczyli w swoje postacie człowieczeństwo. To bardzo ważne bowiem widownia powinna nie tylko skupiać się na faktach, ale również przywiązać się do postaci. Dziś zapominamy, że wszystkie wielkie historyczne zmiany dzieją się przez ludzi.
mówi w wywiadzie McKay. Zapytałem też Sama Rockwella, który w tym roku zdobył Oscara za „Trzy billboardy za Ebbing w Missouri”, jak przygotowywał się do roli Georga W. Busha. Postaci parodiowanej przecież przez najlepszych amerykańskich komików i zagranej przez Josha Brolina w pamfletowym „W.” Stone’a.
Odpowiedź kryje się w jego niedawnym przemówienie na pogrzebie jego ojca prezydenta Georga Busha. Było ono dogłębnie poruszające. George W. Bush jest bardzo wrażliwym facetem. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Bush jest też niezwykle uroczym gościem. Ma taki południowy, amerykański chłopięcy urok. Chciałem właśnie to uchwycić.
mówił mi Rockwell. Czy to jest profesjonalizm aktorski najwyższych lotów, czy może to jest profesjonalizm aktorski najwyższych lotów? Czyż nie jest to doskonałe wznoszenie się ponad własne poglądy i polityczne sympatie? Christian Bale i Amy Adams z nie mniejszą sympatią mówili o małżeństwie Cheney, których politycznie przecież nigdy nie popierali.
Czy w Polsce jesteśmy jeszcze w stanie tak patrzeć na politycznego oponenta? Ba, czy jesteśmy w stanie patrzeć tak na osobę, którą obarczamy za błędy polityczne? To pytanie retoryczne. Można na nie też odpowiedzieć innym pytaniem. Czy powstały u nas filmy polityczne jak „Vice” i „Oni”?
Łukasz Adamski https://wpolityce.pl/kultura/426320-dlaczego-w-polsce-nie-powstaja-takie-dziela-jak-vice
Krytyk filmowy i publicysta. Współpracownik wPolityce.pl, Sieci, TVP Kultura i Polskiego Radia. Autor książek „Wojna światów w popkulturze” i „Bóg w Hollywood”. W Polskim Radio Olsztyn prowadzi autorskie audycje "Okno na kulturę" i "Do zobaczenia". W Polskim Radio 24 jest gospodarzem audycji "Wieczór filmowy Adamskiego". Laureat Złotej Ryby. im Macieja Rybińskiego dla młodych felietonistów. Zdobywca nagrody PISF dla najlepszego krytyka filmowego roku 2017. Obserwuj na Twitterze: @adamskilukasz1
Skomentuj
Komentuj jako gość