Zaczynam dzień od lektury m.in. „Gazety Wyborczej”. Dziś brzmi to jak jakiś coming out, ale gdy wchodziłem w zawód dziennikarza zupełną normą była lektura prasy z ideowego obozu oponenta. Oponenta? Dziś przecież to wróg, bo trwa wojna o niepodległość. To przecież wojna domowa niemal jak na Bałkanach w latach 90-tych. Przerysowuję, ale mam coraz częściej wrażenie, że opanowała nas wszystkich herezja manicheizmu. Tyle, że jest to manicheizm żałośnie płytki. Świecki, laicki. Oparty na wojnie już nawet nie ideologicznej, ale czysto partyjnej.
Doprowadzi nas do katastrofy. Zamknięcie się w wygodnej bańce, uodpornienie się na argumenty drugiej ma już opłakane efekty. Zauważył to błyskotliwie Piotr Skwieciński w jednym z tekstów o przyczynach kryzysu wokół nowelizacji ustawy IPN. Mój szanowny redakcyjny kolega zwrócił uwagę, że przez zamknięcie się w swoim własnym uniwersum, tracimy czujność i umiejętność szerokiej oceny sytuacji. Ja uważam wręcz, że tracimy instynkt samozachowawczy.
Ale ten proces w inny sposób dotyczył generacji starszych czy nawet średnich, a w inny - młodszych i całkiem młodych. U tych pierwszych sprzyjał (najczęściej) jedynie pewnej intelektualnej korekcie. Tych drugich, nie znających innego intelektualnego świata - po prostu całkowicie kształtował. Stwarzał ich. A w efekcie są to ludzie, owszem, niepodatni na metody manipulacji, od dekad z sukcesem stosowane przez liberałów. Często inteligentni, często świetni profesjonalnie. I wcale nie zawsze intelektualnie zamknięci. Tylko że zarazem często kompletnie obcy jest im świat inny niż ich. Interpretacje odmienne niż te, obowiązujące w ich świecie. I nie znający wrażliwości innych niż polskoprawicowa.
pisał Skwieciński.
Zachęcam wszystkich do czytania prasy liberalnej i lewicowej, choć wiem, że to wołanie na puszczy. Kochamy być utwierdzani, że własnych poglądach i nie chcemy wspierać finansowo „wroga”. Nawet kosztem własnego oglądu świata. Nie jestem naiwniakiem. Wiem, w jakiej rzeczywistości żyję. Dlatego też zachęcam do innego rodzaju otwarcia się na percepcję świata ideowego oponenta. Oglądajcie filmy i seriale. Popkultura mówi nam dziś o świecie więcej niż publicystyczne elaboraty czy analizy „mądrych głów”.
Wyprodukowany przez BBC i nadawany na Netflix miniserial „Collateral” w pigułce pokazuje sposób myślenia liberalno-lewicowych europejskich elit. Nie oceniam w tym miejscu artystycznych walorów serialu Davida Hare’a. Nie jest ten tekst dogłębną recenzją tego przyzwoitego, choć nie wolnego od banalności kryminału z jak zwykle dobrą Carey Mulligan w głównej roli. Serial opowiada o śledztwie w sprawie zabójstwa dostarczyciela pizzy. Z pozoru prosta sprawa prowadzi policjantów do działań służb i geopolitycznych zawirowań w Europie.
„Collateral” jak w soczewce odbija całościowo myślenie europejskiego mainstreamu politycznego. Zastrzelony dostarczyciel pizzy nazywa się Abdullah. Już w pierwszym (z czterech) odcinków dowiadujemy się, że zabójczynią jest rodowita angielka z blond włosami. Pogruchotana psychicznie weteranka wojny na Bliskim Wschodzie nie jest postacią jednowymiarową. Cierpi na syndrom stresu pourazowego i szuka winnych swojej osobistej tragedii. Znajduje ukojenie w wymierzeniu samosądu muzułmaninowi podejrzewanemu przez jej zleceniodawcę o terroryzm. Tyle, że to nie jest terrorysta. Natomiast ona została wysłana przez brytyjski rząd na niesprawiedliwą wojnę. Pośrednio przyczyniła się do kryzysu imigracyjnego (wieczny antykolonialny fetysz lewicy), z którym nie może poradzić sobie „parszywe państwo” jak mówi inny bohater serialu. Kto?
Mający najczystsze z możliwych intencje socjalista z Partii Pracy. Posiada dziecko z nieradzącą sobie na rynku pracy Libanką i twardo sprzeciwia się liderce własnej lewicowej partii, która zamiast zapraszać jeszcze więcej imigrantów do UK, mówi o potrzebie regulacji tego problemu. On jest bohaterem z czystym sercem. Anglia zamyka się zaś na krzywdę przybyszów. Ba, nasz nowy Robin Hood jest nawet szantażowany przez liderkę Partii Pracy, za to, że pomagał Azjatce, której skończyło się prawo pobytu i na dodatek została złapana na ulicy z narkotykami w kieszeni.
Azjatka jest lesbijką i żyje w związku z duchowną (tak to się odmienia?) anglikańskiego kościoła. Takiego , który głosi, że „są różne prawdy”. W optyce twórców serialu kościół ten jest siedliskiem hipokryzji. Duchowna rozmawiając z biskupem (który też jest gejem i żyje po kryjomu z mężczyzną) jest oskarżona, że zbyt ostentacyjnie manifestuje swój homoseksualizm. Związek homoseksualny duchownych jest czymś dobrym, o ile jest ukryty.
Nie zobaczymy w serialu muzułmanów terrorystów. Jeżeli pojawia się negatywna postać muzułmanina, to tylko w kontekście krzywdy, jakiej doznają barbarzyńsko przewożeni imigranci. Również muzułmanie. Wielka Brytania zaś zamyka się w twierdzy (Brexit) i kroczy polityczną drogą symbolizowaną przez Borisa Johnsona, Trumpa i prawicowych polityków Europy Wschodniej. Przez nową, pozbawioną empatii, politykę, której uległa nawet lewicowa Partia Pracy (w końcu to Tony Blair ręka w rękę ze zdemonizowanym Bushem zniszczył Irak) cierpią nie terroryści, ale zasymilowani imigranci. To szpilka wbita w politykę Donalda Trumpa wobec Meksykanów wychowanych w USA, ale nie posiadających prawa stałego pobytu.
„Collateral” nie jednak jest agitacyjny i propagandowy. Nie ma tu histerii Michaela Moore’a czy pouczającego tonu Olivera Stone’a. Twórcy nie mają na celu nawracać widzów na swoją ideologię. Oni w zupełnie naturalny sposób opowiadają o świecie, który znają. O jedynym słusznym świecie, w którym nawet nie pałkuje się rasizmu czy homofobii, które zostały wyeliminowane z przestrzeni publicznej jak antysemityzm. To jeden z powodów, dla których warto miniserial obejrzeć.
Dzięki niemu poznajemy sposób myślenia europejskich elit, które rozumują na zupełnie innej płaszczyźnie. Coś, co w Polsce jest elementem debaty, oni wypalili żelazkiem poprawności politycznej. Po Brexicie, zwycięstwie Trumpa i sukcesie takich polityków jak Kaczyński czy Orban ten europejski establishment wpadł w szok. „Colleterall” pozwala zrozumieć dlaczego jest to szok tak gargantuicznych rozmiarów.
Oglądając poukładany według lewicowo-liberalnej utopii świat, przyjmując jego założenia jako coś niekwestionowalnego, prawicowo-populistyczna rewolucja naprawdę może przerażać. Jest bowiem zakwestionowaniem elementarnego porządku. Ładu społecznego, który był traktowany jak kolejny etap w historycznym determinizmie ze snów lewicy.
Jeżeli zrozumiemy ten typ myślenia, łatwiej będzie nam prowadzić cywilizowany spór. Inaczej czeka nas stały podział na dwa plemiona, które każdą metodą będzie chciało zniszczyć wroga. A przecież nie o to chodzi, nieprawdaż?
Łukasz Adamski https://wpolityce.pl/kultura/385398-takie-historie-pozwalaja-zrozumiec-dlaczego-dla-nich-trump-orban-czy-kaczynski-sa-wcielonym-zlem
Krytyk filmowy tygodnika Sieci. Publicysta portalu wPolityce.pl. Publikował m.in. w „Uważam Rze”, „Ozonie”, „Gazecie Polskiej”, „Polska The Times”, „Frondzie”, "Catholic News Agency" Autor książek „Wojna światów w popkulturze” i „Bóg w Hollywood”. W Polskim Radio Olsztyn prowadzi autorską audycję "Okno na kulturę". Laureat Złotej Ryby im. Macieja Rybińskiego dla młodych felietonistów. Obserwuj na Twitterze: @adamskilukasz1
Skomentuj
Komentuj jako gość