W poczcie głosowej telefonu odsłuchałem prośby o odpowiedź na pytanie: gdzie najczęściej robię zakupy? a) w supermarkecie, b) w sklepie osiedlowym, c) na rynku lub targowisku. I miałem w odpowiedzi odpowiednio nacisnąć 1 albo 2 lub 3. Nie odpowiedziałem na tę miniankietę, bo nie lubię robić zakupów.
Po drugie, nie wiem czy na równi nie robię zakupów w najbliższym sklepie i supermarkecie, a wybór mam jeden. I jeszcze najważniejsze, w poczcie głosowej nie usłyszałem, kto robi te badania i na czyje zlecenie. Przypomniałem sobie, że kilka dni wcześniej w jednym z miast w Polsce radni wystąpili z uchwałą, aby w ich miejscowości powstrzymać powstawanie nowych sklepów wieloformatowych. Być może ankieta miała wykazać, że Polacy najczęściej zakupy robią w supermarketach, więc należy im w tym dopomóc rozwijając ich sieć. Nie wziąłem więc udziału w ankiecie, bo wydała mi się podejrzana, a pocztę głosową po prostu skasowałem.
Kiedyś kilkakrotnie dzwoniono do mnie z propozycją odpowiedzi na pytania dotyczące słuchania radia. Telefon zawsze dzwonił w czasie mało odpowiednim, ale zawsze potwierdzałem, że mogą zadzwonić w innym czasie. Wreszcie gdy przebywałem nad jeziorem, zdecydowałem się wziąć udział w ankiecie, a jej przeprowadzenie miało zająć mi około 20 minut. W pierwszym pytaniu prowadzący zapytał mnie o wiek. Podałem rok urodzenia. I tu się zaczęło. Mam dokładnie odpowiadać na pytania, strofował mnie telefoniczny ankieter. Powiedziałem więc: proszę odjąć podany mój rok urodzenia od roku aktualnego i łatwo pan obliczy, ile mam lat. Usłyszałem: ja nie mogę tego zrobić, muszę ściśle zapisywać odpowiedzi ankietowanych. Odpowiedziałem, że nie mam przyjemności rozmawiać z ludźmi tak mało inteligentnymi, którzy nie potrafią dokonać tak prostej operacji matematycznej. Usłyszałem w słuchawce, że obrażam przeprowadzającego wywiad, bo on ma skończone studia. Odpowiedziałem, że inteligencja nie zawsze równa jest wykształceniu, po drugie, to jemu płacą za wypełnienie ankiety, po trzecie, skoro nie potrafi wykonać tak prostej operacji, więc dziękuję za dalszą rozmowę. I tak zakończył się mój udział w telefonicznych ankietach, bo trzeciej propozycji na szczęście już nie otrzymałem.
Przed każdymi wyborami, a wkraczamy w intensywny czas wyborczy, dziennikarze i politycy emocjonują się tak zwanymi słupkami wyborczymi. Chodzi o badania ankietowe preferencji wyborczych. Po majowych wyborach do europarlamentu tylko w dzienniku „Polska the Times" (szkoda, że tej gazety nie można kupić w Olsztynie i województwie, bo nie jest tu dystrybuowana), ukazał się artykuł, w którym autorka przeanalizowała, jakie ośrodki badania opinii publicznej najmniej się pomyliły w prognozowaniu wyników wyborów. Okazało się, że największą pomyłkę popełnił CBOS, ośrodek rządowy podlegający bezpośrednio premierowi rządu, który zapowiadał wygranie wyborów przez Platformę Obywatelską. Różnice poszczególnych wywiadowni wynosiły 6 procent, co aż tak wielkim rozsiewem nie jest.
Jakub Noch na portalu „Na Temat" porównał najnowsze wyniki badań sondażowych preferencji wyborczych jakie zrobił rządowy CBOS oraz międzynarodowe konsorcjum badawcze TNS Polska. CBOS pytał ankieterów o preferencje polityczne od 5 do 11 czerwca, a TNS prawie w tym samym okresie, bo od 6 do 11 czerwca. Według CBOS przewaga PO nad PiS-em wynosi aż 8 procent (PO – 32, PiS – 24) Po podliczeniu niezdecydowanych PO zwycięża w wyborach nad PiS-em 40 do 30. Takie wyniki podał CBOS. Natomiast grupa badawcza TNS podała, że PiS popiera 36 procent badanych, a PO 28. Czyli według tych badań, tu mamy 8 procentowa przewagę PiS-u, choć według CBOS jest odwrotnie. Różnice procentowe w obu badaniach są spore, bo wynoszą aż 16 procent. Czy aż tak mogą się różnić badania dwóch ośrodków, które przecież stosują standardowe i naukowe metody? Może w pełni prawdziwe są słowa ministra MSW Bartłomieja Sienkiewicza wypowiedziane w rozmowie z Markiem Belką. Minister wówczas powiedział: „Mamy deficyt budżetowy, ryzyko przekroczenia progu, 43 procent w CBOS dla PiS i osiem miesięcy do wyborów". Tylko, że wtedy oficjalnie podawano, że według badań CBOS PiS ma 24 procent poparcia. Czyżby rządowa agencja badania opinii publicznej służyła tylko partyjnej propagandzie PO, a nie wykonywała obiektywnych badań? Przypomina to podwójne statystyki za czasów PRL, gdy były dwa kanały informacyjne: jeden zakamuflowany, dla wybranych elit partyjnych, aby wiedzieli jaka jest prawdziwa sytuacja w kraju, a drugi kanał płynący dla reszty społeczeństwa: lukrowana propaganda, jak jest pięknie, a Polacy jak bardzo kochają i popierają PZPR. Istniejący CBOS został stworzony za komuny, a kierował nim generał Kwiatkowski, ojciec dzisiejszego działacza Twojego Ruchu, byłego prezesa TVP Roberta Kwiatkowskiego.
W PRL jeden z moich kolegów pisał pracę z socjologii. Przeprowadzał ankietę wśród sprzedawców, aby ocenić ich poglądy i system wartości. Podał mi kiedyś obszerną ankietę, abym ją wypełnił. Jak powiedział, mam odpowiadać jako sprzedawczyni z 10- letnim stażem pracy z dwojgiem dzieci. Według planów promotora, ankieta miała obejmować pracowników handlu w różnym wieku i stażem pracy. Kolega miał przeprowadzić sto takich ankiet, rozdał tyle, ale odebrał dużo mniej. Braki więc trzeba było uzupełnić zatrudniając kolegów i znajomych. O wyniki ankiet piszący pracę kazał się nie przejmować, bo promotor i tak już z góry określił jakie mają być. Ankiety nie wypełniłem, a kolega jest dziś profesorem na jednej z szacownych uczelni. Podejrzewam, że wiele wyników badań socjologicznych opiera się na podobnie wypełnianych ankietach, jak mnie proponowano. Jest to fikcyjne tworzenie rzeczywistości, ale dobrze wiemy, jak fikcja podana za prawdę potrafi jednak tę rzeczywistość zmieniać. Ile lat musiało upłynąć, aby okazało się, że rewolucyjne badania zachowań seksualnych przeprowadzane przez ekipę Alfreda Kisneya okazały się fałszowane i naciągane, Zamiast badać normalne osoby, Kisney przeprowadzał swe ankiety wśród więźniów i swoich studentów, na których niezmiernie wpływał w kierowaniu ich opiniami i zachowaniami. A przez lata uważano go za wielkiego odkrywcę i rewolucyjnego naukowca. Mam więc spory dystans do wszystkich wyników sondaży, jak i socjologicznych badań.
Felietonista „Tygodnika Powszechnego" Stanisław Mancewicz tak rozpoczął swój tekst „Kanał ulgi": „Ponad 40 proc. rodaków to antysemici, ponad 50 proc. mężczyzn ma nadwagę, w wypadkach spowodowanych przez pijanych kierowców ginie w Polsce trzy tysiące osób rocznie, a większość z nas leczy swe choroby za pomocą wyszukiwarki internetowej". Oczywiście autor nie podał źródła z którego przytoczył te dane, ale od razu chciałoby się zapytać: a ile Polek ma nadwagę? Jeżeli są to badania CBOS, to im nie ufam, bo nie ma bardziej mijającej się z prawdą pracowni niż rządowa instytucja. Szczególnie interesowałoby mnie, jakimi narzędziami badawczymi określano antysemityzm Polaków. A że Polacy zaglądają do Internetu, chcąc więcej wiedzieć o swoich chorobach, to wcale nie znaczy, że tam się leczą. To bardziej obrazuje stan służby zdrowia, że lekarze nie poświęcają pacjentom więcej czasu i nie potrafią lub nie chcą wyjaśnić skutków i objawów choroby. Oczywiście felietonista z przytoczonych danych wyciągnął zupełnie inne wnioski, jacy to my Polacy jesteśmy obciachowi, pijacy, antysemici i ignoranci. Jest takie powiedzenie: małe kłamstwo, wielkie kłamstwo i statystyka. Dochodzi to tego jeszcze ankietowe prognozowanie polityczne. To nie wróżenie z fusów, ale kart wypełnianych właśnie przez kogo i przez kogo analizowanych? Miejmy dystans do słupków sondażowych, które co chwila są publikowane. Z uśmiechem zobaczyłem duży tekst w „Gazecie Wyborczej" analizujący badania CBOS tak przychylne rządzącej partii. Rządząca nami partia tak bardzo zawładnęła państwowymi instytucjami, upartyjniając do granic zdrowego rozsądku państwo, że zamieniam: państwowa instytucja badania opinii publicznej na partyjna. I wtedy wszystko już rozumiem. Jest jak w peerelu.
Ks. Jan Rosłan
Skomentuj
Komentuj jako gość