Maj to początek wędkarskiego sezonu dla łowców szczupaków. Od kilku lat w tym miesiącu wędkowałem na jeziorze Purda, ale w tym roku zmieniłem akwen. Jezioro Purda dostarczyło mi wiele niezapomnianych wrażeń, tu złowiłem swoją metrówkę (wędkarze wiedzą o co chodzi), a jednak w tym roku nie będę tu wędkować. Za kilka lat być może zmienię zdanie, ale nie teraz. Po prostu jezioro zostało przejęte przez nowego użytkownika.
Dotychczasowym dzierżawcą jezior: Łajs, Kośno i Purda była Kampania Mazurska Pasym Sp. z o. o., od tego roku dzierżawcą tych wód jest Stowarzyszenie Ekologiczne Łajs 2000. „Gazeta Olsztyńska" reklamuje jak może nowego posiadacza jeziora. Co zrobił nowy dzierżawca? Przede wszystkim od razu podwyższył cenę zezwoleń wędkarskich. Za łowienie na Purdzie musiałbym zapłacić 350 zł rocznie, a w spółce, która dotychczas dzierżawiła wody płaciłbym 100zł mniej. Może nawet byłbym skłonny zapłacić tę kwotę, ale jak wiem rybacy z Pasymia doskonale wiedzieli, że tracą jezioro i jesienią ubiegłego roku przeczesywali wodę sieciami wzdłuż i wszerz. Nie oddadzą przecież nowemu właścicielowi wody pełnej ryb, wyłowili co mogli. Nowy dzierżawca zamiast przyciągnąć wędkarzy tańszymi zezwoleniami, wiedząc że jezioro i tak jest puste, uczynił coś przeciwnego. Obiecuje wszakże zarybianie, ale nawet gdy to uczyni, to wędkarze odczują efekt za kilka lat. Stąd z pewnym sentymentem, ale jednak bez żalu żegnam się z łowiskiem Purda.
Jeden z moich kolegów z Warszawy, zapalony wędkarz, przez dwa lata przyjeżdżał do Łajs, wynajmował wraz z żoną domek i przez tydzień łowił ryby na Kośnie. Musiał kupować drogie zezwolenie za 600 zł, ale jednak to czynił. Gdy był tu po raz drugi, był mocno rozczarowany efektami połowów. Narzekał też na rybaków eksploatujących jezioro. Teraz znajomy warszawiak na Kośno już nie przyjedzie na pewno. Nie wiem też ilu wędkarzy zdecyduje się wykupić pozwolenie na łowienie na tym akwenie. Otóż nowy najemca, czyli Stowarzyszenie Ekologiczne Łajs wprowadziło zaporowe opłaty. Można wykupić pozwolenie na wędkowanie na Kośnie za cenę 1500 zł (można łowić z łodzi tylko od czerwca do końca października) albo za cenę 2500 zł pozwolenie typu VIP, zezwalające na łowienie z łodzi od maja do końca listopada. Nowy użytkownik jednocześnie uprzedza, że zezwolenia są limitowane i nie każdy może je otrzymać. Jezioro Kośno jest rezerwatem, jest to duży akwen, rozumiem pewne ograniczenia, ale nowy dzierżawca przez zaporowe opłaty dąży do tego, aby żadni zewnętrzni wędkarze się tu nie pojawili. Oczywiście członkowie Stowarzyszenia Ekologicznego płacić za wędkowanie nie będą, bo przecież jak tu samemu sobie płacić, są przecież prawnymi użytkownikami jeziora. Nie można wykupić zezwolenia okresowego na jeden dzień czy tydzień, jak to jest praktykowane przez innych użytkowników. Żaden więc wędkarz nad Kośno nie przyjedzie, bo kto zapłaci 1500 zł, jak chciałby powędkować dzień czy dwa. Kto na tym straci? Właściciele okolicznych pensjonatów i gospodarstw agroturystycznych, właściciele sklepów i wypożyczalni łódek. A także i gmina, bo im mniejszy obrót sklepowy, tym mniejszy wpływ z podatków. Kto najbardziej będzie z tego zadowolony? Warszawiacy mający tutaj swoje dacze. Nikt nie będzie im się tu obcy pałętać, a i piękne jezioro będą mogli mieć wyłącznie do własnej dyspozycji. Twarzą Stowarzyszenia Ekologicznego i jego członkiem jest Krzysztof Daukszewicz, który nad Kośnem ma dom i reklamuje przyjęte rozwiązanie. Żaden miejscowy chłop, jakiś emeryt czy uczniak już nad Kośno nie przyjdzie z wędką i nie zajmie jakiejś kładki. Nareszcie, o czym marzy każdy wędkarz, piękne jeziora mamy wyłącznie dla siebie i swego towarzystwa. I o to przecież chodzi w nowych czasach.
Wiem, że Stowarzyszenie Ekologiczne chce rekultywować jezioro Łajs. Misja szlachetna, choć przecież to okoliczni mieszkańcy doprowadzili do degradacji tego akwenu. Na takie inwestycje, jak i gospodarkę rybacką śródlądową Unia Europejska przeznacza spore fundusze. Intensywna reklama tych funduszy w radiu i telewizji świadczy, że tych pieniędzy do podziału jest sporo. Członkowie Stowarzyszenia niewątpliwie wykorzystają tę szansę. I bardzo dobrze. I to jest chwalebne, ale reklamując opiekę nad jeziorem Łajs, przejęli przepiękne jezioro Kośno i w sposób zaporowy ograniczyli tu dostęp wędkarzom. I tak się rodzi kolejna kasta posiadaczy dóbr naturalnych, jakimi są polskie jeziora.
W województwie warmińsko-mazurskim istnieje aż 60 podmiotów użytkujących wody śródlądowe. Żaden wędkarz nie jest w stanie wykupić pozwoleń od kilku użytkowników jednocześnie. Za komuny wszystko było proste: jeziora w większości były użytkowane przez Państwowe Gospodarstwa Rybackie, a rzeki i mniejsze zbiorniki przez Polski Związek Wędkarski. Należało być członkiem PZW, wykupić składkę plus dopłatę na wody PGR i można było łowić bez ograniczeń we całej Polsce. Dziś PZW jest podzielony na okręgi. Każdy okręg użytkuje wydzierżawione wody i przykładowo w okolicach Szczytna jeziora nie należą do PZW Olsztyn, lecz do PZW Mazowsze. Kto z Olsztyna lub Szczytna przynależąc do PZW Olsztyn chciałby tam wędkować, musi wykupić dodatkowe pozwolenie w PZW Mazowsze.
Ostatnio NIK opublikował raport o stanie gospodarki rybackiej w naszym województwie. Stwierdzono, że wiele jezior nie ma swoich użytkowników, nieprzestrzegane są limity odłowowe. Obwody rybackie województwa warmińsko-mazurskiego to 40 procent wszystkich śródlądowych użytkowników rybactwa w Polsce. Jak powiedział rzecznik prasowy olsztyńskiej delegatury NIK, Piotr Górny: „W 91 obwodach rybackich leżących w gestii Regionalnych Zarządów Gospodarki Wodnej w Gdański i Warszawie nie była prowadzona racjonalna gospodarka rybacka". RZGW nie zarybiał jezior, ale sprzedawał zezwolenia na amatorski połów ryb i czyniono to od siedmiu lat. Jak zapowiedział rzecznik prasowy RZGW w Gdańsku, Bogusław Pinkiewicz, już wstrzymano sprzedawanie zezwoleń na amatorski połów ryb. Czyli faktycznie jeziora, na których nie prowadzono gospodarki rybackiej, jednak pozwolono tu łowić wędkarzom, oczywiście za odpowiednią opłatą, teraz pozostają bez żadnej opieki. Obecność wędkarzy najskuteczniej odstraszała kłusowników sieciowych i prądowych. Teraz te jeziora staną się rajem dla kłusowników, a znów stratni będą wędkarze.
W raporcie NIK stwierdzono też, że „40 proc. skontrolowanych podmiotów wydawało zezwolenia i regulaminy na amatorski połów ryb, które były niezgodne z zapisami operatów. Kontrolerzy NIK stwierdzili m. in. różny limit dziennych połowów oraz niezgodność okresów ochronnych lub wymiarów gospodarczych ryb, które można odławiać". Czyli po prostu dzierżawcy wyławiali ryby niewymiarowe albo w okresie ochronnym, podczas tarła, ale to każdy może naocznie stwierdzić odwiedzając sklepy rybne. Kontrolerzy stwierdzili też, że spada „wydajność rybactwa jeziora", czyli wyławia się coraz mniej ryb, choć według raportu dwukrotnie więcej od rybaków ryb wyławiają kormorany. To nie wędkarze czynią spustoszenia w naszych jeziorach, oni dostarczają tylko zyski za wykup pozwoleń na łowienie.
Nie wierzę, że gospodarka rybacka śródlądowa zostanie uporządkowana, gdyż nadzorują nią dwa ministerstwa, a kontrolą zajmują się aż cztery organa państwowe. Jedno jest pewne: ryb jest w naszych jeziorach coraz mniej, a opłaty są coraz większe, choć niektórzy zapowiadają utworzenie tu wędkarskiego Eldorado na wzór Szwecji, do której zjeżdżają wędkarze z całej Europy. Tak też zapowiadają członkowie Stowarzyszenia Ekologicznego Łajs, że przez trzy lata nie będą odławiać sieciami, że wpuszczą ryby drapieżne, atrakcyjne wędkarsko, itp. Ale w to wszystko za bardzo nie wierzę. Będąc w Szwecji wykupiłem zezwolenie wędkarskie ważne na rok i zapłaciłem w przeliczeniu 100 zł. Było to pozwolenia rodzinne, czyli każdy kto był ze mną, mógł też wędkować. Do tego otrzymałem mapkę jezior i rzek, gdzie zaznaczono drogi dojazdowe do łowiska i miejsce parkingowe tuż nad wodą. W Polsce pozwolenie wędkarskie opatrzone jest zastrzeżeniem, że użytkownik wody nie zapewnia do niej dojazdu. Często jeziora są w lesie, a tu czuwa Straż Leśna, aby wystawić mandat za wjazd do lasu lub pozostawienie tu auta. Mogę dostać się nad jezioro pieszo lub na skrzydłach, ale drogą leśną już nie. Te paradoksy pokazują jasno, że celem istnienia i działania wielu właścicieli i użytkowników jezior oraz wielu służb jest jedno: finansowe łupienie obywateli. Członkowie Stowarzyszenia Ekologicznego chyba nigdy w Szwecji ryb nie łowili, bo gdyby tak było, wiedzieliby jak zachęcić wędkarzy do przyjazdu. Oni robią wręcz przeciwnie, odepchnęli wędkarzy zaporowymi cenami, a reklamują się, że robią to dla wędkarskiej braci. Faktycznie robią to tylko dla siebie. I tak się tworzy wędkarska oligarchia. A ja uważam, że dobra narodowe takie jak lasy, rzeki i jeziora muszą być dostępne dla każdego, nie tylko dla gości z wypchanym portfelem lub daczowników, którzy zawłaszczają coraz więcej publicznej przestrzeni odgradzając nawet dostęp do wody, co jest sprzeczne z prawem.
Ks. Jan Rosłan
Na zdj. autor tekstu spędził cały dzień na jeziorze, złowił 3 okonki, fot. Adam Socha
(text ukazał się w majowym nr miesięcznika "Debata")
Skomentuj
Komentuj jako gość