To nie będzie tekst o partii Palikota, ani żaden tekst o charakterze politycznym, choć przecież wszystko może mieć w jakimś stopniu charakter polityczny. I może niektórzy odbiorą to, że znów piszę o polityce i to w wymiarze globalnym, choć przecież nie mam takiego zamiaru. Tym razem chcę felieton poświęcić naprawdę sprawom drobnym. Sznurowadłom, których nie mogę kupić...
Przez lata codziennie kupowałem prasę w pobliskim kiosku „Ruchu". Pewnego dnia dobrze już znana kioskarka powiedziała mi, że ma już tego wszystkiego dość i kończy pracę. Okazało się, że kioski „Ruchu" przejął w roku 2010 amerykański fundusz Eton Park i rozpoczął reorganizację firmy. Kioskarkę zmuszono do podpisania nowej umowy, której efektem było obniżenie zarobków aż trzykrotnie. „Za tysiąc złotych nie będę siedzieć dwanaście godzin w tej puszce" - powiedziała do mnie.
Kioskarka miała jednak zawodowy wybór. Zdała egzamin z języka niemieckiego i wyjechała pracować jako kasjerka w supermarkecie za Odrą. Posiadała już dorosłe dzieci, więc podjęła tę decyzję, aby wypracować godziwą emeryturę.
Od tego czasu kiosk „Ruchu", w którym dotychczas kupowałem gazety, był częściej zamknięty niż otwarty. Przewinęło się przez niego kilku sprzedawców i żaden dłużej nie popracował. Ja przestałem robić tam zakupy tylko z jednego powodu: brakowało w kiosku gazet, które chciałem kupić, mimo, że byłem o ósmej czy dziewiątej rano. Niektóre przestały być dostępne. Dlaczego? – „Nadziały dostaję z centrali, zamawiam, ale nie otrzymuję" – usłyszałem od nowej kioskarki, dziwiąc się, że o wczesnej porze może brakować prasy w olsztyńskim kiosku.
Amerykański właściciel kiosków postanowił dokonać głębokiej reformy. Zlikwidował regionalne hurtownie, ograniczył zatrudnienie z 3,5 tysiąca pracowników do 800 osób.
Wycofał się z prowadzenia sieci kawiarenek w galeriach handlowych i zamknął około 700 kiosków. „Ruch" w tej chwili ma już tylko 2,5 tysiąca kiosków, to jest o pół tysiąca mniej od oddziałów Poczty Polskiej. Ponadto nowi właściciele postanowili ograniczyć sprzedaż prasy eliminując z kiosków wiele tytułów. Amerykanie wiedzą przecież lepiej, że Polacy w kioskach „Ruchu" szukają przede wszystkim coca-coli, czekoladowych batonów i gumy do żucia. To obecnie jest dominujący towar w kioskach, które dawniej oferowały wszelką możliwą prasę, książki, kosmetyki i przeróżne drobiazgi od sznurowadeł po znaczki pocztowe. Ostatnio chciałem kupić wkład do długopisu. Odwiedziłem kilka kiosków w Olsztynie. Bezskutecznie. Wkłady do długopisów oferowała jedna z księgarń.
Kioski „Ruchu" można uznać za formę oddziaływania propagandowego minionego systemu, wszak zyski z ich działalności zasilały konto PZPR. Ale można też spojrzeć na ich rozmieszczenie i funkcję trochę inaczej. Spełniały ważną rolę w handlu przeróżnymi drobiazgami, a przede wszystkim były nieocenione w kolportowaniu prasy. Amerykański właściciel uznał, że w dobie Internetu sprzedaż prasy i książek nie przynosi tyle zysku, co handel napojami chłodzącymi. Ale tu wyraźnie się chyba pomylił. Polska to nie Floryda, gdzie przez cały rok świeci słońce i najważniejszy dla klienta jest punkt sprzedaży napojów chłodzących. Żal mi utraty kulturotwórczej funkcji, jaka dawniej pełniły kioski „Ruchu". Dziś na prowincję nie docierają ambitniejsze tytuły prasy, bo Amerykanie odmówili ich kolportażu z powodu małych zysków. A może kierowali się innymi względami?
Jeden z nowych wydawców olsztyńskich postanowił wejść na lokalny rynek prasowy z codziennym tytułem. Gazeta kosztowała tylko 50 groszy. Niestety, nie mógł pokonać bariery kolportażowej, bowiem za sprzedaż gazety zażądano od niego 70 groszy za egzemplarz, czyli miałby dopłacać do każdego sprzedanego egzemplarza 20 groszy. I tak upadło papierowe wydanie „Expressu Olsztyn", można go szukać tylko w Internecie. Od stycznia podrożały niektóre tytuły i motywację podwyżki „Angora" tłumaczy krótko:
„W 2014 roku drożeje kolportaż – my również". Amerykański „Ruch" nie tylko wyeliminował ze sprzedaży kioskowej wiele tytułów (z mojego kiosku przykładowo „Tygodnik Powszechny"), ale swoimi decyzjami przyczynił się do powiększenia obszarów kulturowej pustki. I sądzę, że tu nie tylko chodzi o ekonomiczny interes. Ludzie mniej czytający, mniej myślą. Skoro przez lata w najbliższym miejscu mego zamieszkania kiosk „Ruchu" dobrze funkcjonował, skoro zadowolona była z zarobków zatrudniona tam sprzedawczyni, której płacono od obrotu, to dlaczego dziś ten kiosk jest przeważnie zamknięty? Reformy zmieniające asortyment sprzedaży oraz formę zatrudnienia doprowadzają do zamknięcia kolejnego kiosku.
Kioski „Ruchu" to dziś prywatny interes amerykańskiej spółki. Liczą się tylko zyski, choć czy rzeczywiście i na pewno? Nowi właściciele popełniają przedziwne biznesowe błędy. „Ruch" do tej pory dostarczał gazety do 3 tysięcy oddziałów Poczty Polskiej. Były to niestety tylko najbardziej popularne i lekkie tytuły. Poczta zerwała w tym roku kontrakt z „Ruchem", gdyż Amerykanie podpisali umowę o współpracy z konkurentem Poczty, czyli z InPost i Polską Grupą Pocztową na odbiór w punktach sprzedaży przesyłek wymagających pisemnego potwierdzenia odbioru, czyli z sądów i prokuratury. Dochodzimy do sytuacji kuriozalnej. Sądy i prokuratura zrezygnowały z usług Poczty Polskiej i teraz zawiadomienia o rozprawach czy wezwaniach na przesłuchania będziemy odbierać w kioskach „Ruchu", które i tak przeważnie są zamknięte i jest ich mniej niż pocztowych urzędów. Dochodzimy do kolejnego paradoksu funkcjonowania naszego państwa. Oto sądy i prokuratura, organa państwowe będą dawać zarabiać amerykańskiej firmie za pośrednictwa w przekazywaniu wezwań. W kiosku „Ruchu" już nie kupię tygodnika, ale mogę się spodziewać wezwania sądowego czy prokuratorskiego umieszczonego nawet na wystawie, aby wszyscy się o tym dowiedzieli, bo przecież sprzedawcy „Ruchu" nie obowiązuje przestrzeganie żadnej tajemnicy, gdyż nie jest pracownikiem państwowym. Listonosza, zwanego doręczycielem czy też funkcjonariuszem lub pracownikiem Poczty Polskiej zachowanie tajemnicy obowiązywało i obowiązuje. Firma, która specjalizowała się w kolportażu prasy dziś obok handlu coca-colą będzie pośrednikiem pocztowym między sądami a obywatelem.
Więc może to i dobrze, że „Debata" nigdy nie była kolportowana przez instytucję, która w jakimś stopniu będzie kolaborantem prokuratury, policji i sądów. Polskie sądy i prokuratura będą wzbogacać amerykańską firmę. Czegośmy się doczekali...
Ks. Jan Rosłan
Skomentuj
Komentuj jako gość