Poseł Iwiński z troską pochylił się nad kobietą. Polską kobietą. Po raz kolejny, choć nie śledzę tego zbyt uważnie. Swego czasu media upamiętniły moment, kiedy tow. Tadeusz z prawdziwie PZPR-wską jurnością „złapał za pupę tłumaczkę z Kancelarii Premiera."
Może to też był przejaw troski, jakkolwiek rażąco odmienny od postawy dawnego ideologicznego mentora posła Iwińskiego, tow. Wiesława, który nigdy by się nie ośmielił na taką swawolę nawet z tow. Zofią. Powszechnie wiadomo było, że Gomułka na kwestie męsko-damskie patrzał w sposób tradycyjny, nawet pruderyjny. Znana była zapiekła niechęć obojga Gomułków do epatującej głębokimi dekoltami Kaliny Jędrusik. Gdyby dziś tow. Wiesław ożył i zobaczył, co niegdysiejsi towarzysze i towarzyszki glindzą i praktykują w duchu gender i freestyle'u, pewnie nie bacząc na marksistowski światopogląd przeżegnałby się dwa razy prawą i tyleż samo lewą ręką.
Ale do rzeczy. Fakt, który pobudził posła Iwińskiego do wyrażenia głębokiej troski i zaniepokojenia dolą kobiety – Polki - wymaga komentarza. Zacznę od tego, że czystym zbiegiem okoliczności wpadłam na blog posła. Wstrząsający headline przemknął mi w czasie przeglądania popularnej galerii zdjęciowej olsztyn24. com. Dostałam dreszczy na widok tych czterech słów: „Kobieca droga przez mękę". Przeleciałam okiem po tekście i dotarłam do poruszającego każdą patriotkę zapewnienia: „Polskie kobiety czekają na tę ratyfikację".
Tu dodatkowe wyjaśnienie, bo nie każdy może wiedzieć, na cóż to czekają polskie kobiety. Okazuje się, że wcale nie na romantyczną kolację przy świecach z przystojnym brunetem, w Wenecji, bynajmniej nie na cudowną torebkę od Prady, ani nawet na weekendowy pobyt w kurortowym spa. My, polskie kobiety, zdaniem posła Iwińskiego, czekamy na ratyfikację tzw. konwencji przemocowej. Pełna nazwa jest dość długa, ale nie oszczędzajmy na wirtualnej przestrzeni. Mówimy o rządowym projekcie ustawy o ratyfikacji Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, sporządzonej w Stambule dnia 11 maja 2011r. (druk nr 2515).
Sprawa, która tak poruszyła posła ziemi warmińsko-mazurskiej poczęła się od pani marszałek Ewy Kopacz, która w stanie zrozumiałej euforii, bo nie co dzień dostaje się przecież propozycję objęcia fotela premiera, wysłuchała pokornej prośby posłów PiS i zdjęła z porządku obrad sejmu drugie czytanie projektu odnośnie w/w ustawy. Cóż to się działo na forach internetowych pod informacjami na temat tego wydarzenia! Kubeł pomyj lał się za kubłem na schludnie ostrzyżoną głowę nieszczęsnej marszałek-premier, która śmiała wyciąć takie świństwo wicemarszałkini Wandzie Nowickiej. Oważ Nowicka, na posiedzeniu połączonych sejmowych komisji, obruszyła się na ministerialne uwagi, co do sprzeczności Konwencji z Konstytucją i oświadczyła:
„Przyjęcie tego zapisu przez Polskę będzie oznaczało, że nie jesteśmy członkiem tego bardziej progresywnego zbioru państw europejskich, tylko próbujemy się sytuować na jego obrzeżach. To zrobiłoby bardzo złe wrażenie na arenie międzynarodowej."
Słusznie. Bycie papugą narodów zawsze bardziej nobilitowało. A tu taki despekt. Wszak to splendor znaleźć się w „zbiorze progresywnych" krajów UE. Co więcej, Francuz pewnie by załkał nad szklanką absyntu, a Włoch zadławił nitką spaghetti, gdybyśmy nie przyjęli Konwencji w wersji podstawowej. Wybaczamy wicemarszałkini ten wyssany z mlekiem matki internacjonalizm, jakkolwiek pani Wanda przyszła na świat w rodzinie li tylko „peerelowskiego establishmentu lokalnego szczebla".
Po nakreśleniu tła wydarzeń dochodzimy do sedna sprawy. Proszę o powagę, bo trzeba teraz skupić się nieco nad samym dokumentem, a nie jest to powieść romantyczna, którą czyta się jednym tchem, choć rumieńce na policzkach od podniesionego ciśnienia i tak są gwarantowane. Konwencja, to taki unijny gniot napisany przez uczonych genderologów pod pozorem troski o słabą kobietę notorycznie karconą przez butnego samca za słoną zupę, czy inne kuchenne wykroczenia. Te dantejskie sceny zwyczajowo rozgrywają się w zaciszu domowym, które nie jest niczym innym jak tylko zakamuflowaną katownią, gdzie żony i matki poddawane są fizycznej i psychicznej kaźni co najmniej we wtorki i piątki, i co gorsze na oczach dzieci i teściowej, która też przy okazji w zęby dostaje. Taka mniej więcej wizja rodziny zdaje się przyświecać autorom Konwencji, więc aby temu zapobiec przygotowali legislację, do której, nie wiedzieć czemu, zakradły się zapisy zupełnie jak nie z tej bajki.
Cóż takiego budzi uzasadniony niepokój po lekturze dokumentu? Otóż, Konwencja Rady Europy dobiera się do normalnej rodziny sugerując jej stereotypowość. Stereotypowość w gwarze gender lobby postrzegana jest równie negatywnie jak kradzież lub publiczne puszczanie bąków. Sam podział płci na kobiety i mężczyzn w interpretacji autorów tego ustawodawczego śmiecia jest „stereotypem społeczno-kulturowym", cokolwiek by to miało znaczyć. Rewolucjoniści z UE zamierzają poddać polskie szkolnictwo presji edukacji mającej wyplenić wszelkie „wsteczne stereotypy", nie zważając na fakt, że art. 48 Konstytucji RP mówi o wychowywaniu dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, zaś art. 18 wyraźnie podkreśla ochronę małżeństwa rozumianego jako związek mężczyzny i kobiety. Krótko mówiąc Konwencja uderza w zapisy polskiej Konstytucji.
Co więcej, w którą stronę by nie czytać, czarno na białym widać, że szczytny tytuł jest zasłoną dymną dla prawdziwych intencji twórców ustawy. Autorom wcale nie chodzi o bezpieczeństwo kobiety, ale o wprowadzenie do polskiego prawodawstwa nowej definicji tożsamości płciowej. Chodzi o to, żeby zakwestionować tak oczywistą prawdę, że rodzimy się jako mężczyźni lub kobiety. Trzeciej opcji po prostu nie ma. Ale uczeni genderolodzy uważają inaczej. Dla nich tych płci jest od groma i trochę. Może być babochłop, chłopobaba, baba w 25 proc., chłop na ¾, czy coś takiego, co przywołany wcześniej tow. Wiesław, choć w innych okolicznościach, określił posługując się starym polskim porzekadłem: „Ni pies nie wydra, coś na kształt świdra".
Celem Konwencji wcale nie jest doprowadzenie do sytuacji, żeby mąż żonie oka nie podbijał (choć czasami zdarza się odwrotnie, ale ten casus jest Konwencji obojętny ), lecz żeby ustanowić takie prawo, które będzie sankcjonować związki hybrydowe, nazywając je małżeństwami i żądając dla nich takich samych praw jak dla związków heteroseksualnych.
Konwencja jest rewolucyjnym manifestem, którego głównym celem jest wymierzenie dziejowej sprawiedliwości za całe wieki historycznej nierówności płciowej. Na straży restrykcyjnego prawa stać będzie tajemnicze gremium pod budzącą trwogę samym tylko brzmieniem nazwą: Grevio. Będzie ta grupa ekspertów, rzekomo niezależnych, ale w gruncie rzeczy zwykłych aparatczyków, którzy etatowo będą zajmować się poszukiwaniem najmniejszych śladów przemocy wobec kobiety w rodzinie i nie w rodzinie. Drżyjcie chłopy. Nawet łysym włos powinien się już w tej chwili, gdy to czyta, zjeżyć. Grevio to skrzyżowanie trójki klasowej, brygady robotniczo-chłopskiej, sekcji inkwizytorskiej i czekistowskiej razwiedki, która będzie zakradać się do naszych, polskich domów, wciskać do bieliźniarek, włazić pod łóżka, kryć się za lodówkami, by wytropić każdy przypadek łamania prawa.
Szanowni Państwo. Każdego dnia, już od śniadania, ścigają nas z radia i telewizji newsy ukazujące coraz to nowe obszary przemocy na świecie i to w najdrastyczniejszej formie. Bezkarnie zestrzeliwane są cywilne samoloty z turystami. Na oczach świata świry z ISIS dokonują rytualnego uboju dziennikarzy i wolontariuszy niosących pomoc humanitarną. Zdaniem autorów Konwencji i lobby, które w Polsce napiera na jej ratyfikację to, co teraz potrzebne jest ludzkości, to wprowadzenie doktryny wyznającej, że przemoc dokonuje się wyłącznie w rodzinie, podważającej tradycyjne wartości i dążącej do dewiacyjnej zmiany definicji płciowej. Nad tym wytężają swe umysły niektórzy nasi parlamentarzyści, nie dostrzegając prawdziwych problemów Polaków: brak pracy, drogie mieszkania, kiepskie płace, chorą służbę zdrowia.
Na stronie internetowej www.sejm.gov.plwww.sejm.gov.pl można sprawdzić, kto i jak głosuje w parlamencie. Jeśli nie skorzystamy z tej możliwości i nie wyciągniemy żadnego wniosku stracimy wpływ na własne życie i własne rodziny. Kontrolujmy parlamentarzystów. Nie ograniczajmy naszej obywatelskiej aktywności do machania błyszczącymi papierkami i dęcia w trąbki na sportowych imprezach. Kiedy triumfuje głupota jest i śmiesznie i strasznie. To, że w sukurs takim rozwiązaniom występuje poseł Iwiński można wytłumaczyć faktem, że albo przeczytał tylko tytuł Konwencji, albo postąpił zgodnie z zasadą: po nas choćby potop.
Bożena Ulewicz
Skomentuj
Komentuj jako gość