Z poczuciem przygnębienia i bezradności, jak większość z Państwa, wsłuchuję się w informacje dochodzące z najbardziej zapalnych punktów świata, a zwłaszcza ze wschodnich rejonów Ukrainy. To zrozumiałe – konflikt rosyjsko-ukraiński z nieprzewidywalną siłą lada moment może dotknąć naszego kraju. W zasadzie już dotknął. I nie mamy na to praktycznie żadnego wpływu.
Z uwagą śledzę wypowiedzi ekspertów i polityków ( niedawno na Polsacie Waszczykowski, Szczerba i Czarzasty) i utwierdzam się w przekonaniu, że nie istnieje żadna polska strategia na zbójecką politykę rozzuchwalonych Moskali. Rozrzut wylewających się w mediach opinii - od Sasa do Lasa. Od rusofilskich umizgów po nadmierną wiarę w moc UE, od wyważonego sceptycyzmu po stricte dyrdymalizm. Politycy, bez względu na umaszczenie partyjne, wyraźnie spanikowani są faktem, że berlińskie rozmowy tzw. trójkąta weimarskiego odbyły się bez udziału Polski. Podobno na stanowcze życzenie towarzysza Ławrowa. Taki despekt! Nawet premier nie pokazał się dziennikarzom po dzisiejszym posiedzeniu rządu, a na gadki szmatki do TVP 1 wysłał Bufetową. Czego zresztą można się spodziewać po facecie, który resztki szacunku do siebie i do naszego kraju zatracił w okolicach Smoleńska 10 kwietnia 2010 roku.
Kto może rozgryza dzisiaj dylemat z kategorii problemu kwadratury koła. Mamy wspierać Ukraińców, czy nie mamy? Jeśli tak, to w jaki sposób? Doradztwem i pomocą humanitarną, czy dostawami broni? Zapytam zatem – jakiej broni? Czy autorzy tego pomysłu mają na uwadze tych kilkaset czołgów ( na ok. 900 aż 500 to postradziecki złom, który już dawno trzeba by wycofać ) i liczone na placach obu rąk nadające się do czegoś samoloty pokazane w czasie defilady z okazji Święta Wojska Polskiego? Równie dobrze nasze zuchy mogłyby przemaszerować w zbrojach z czasów bitwy pod Grunwaldem, lub sformować rotę kosynierów. Owszem, są państwa, które nowoczesnej broni mają w nadmiarze. Nasze do tego klubu nie należy. Jeden Rosomak wiosny nie czyni.
Wszystko dzieje się tak szybko i z tak specyficzną logiką zimnowojenną, przy jednoczesnym braku odzewu ze strony najważniejszych polskich polityków. Premier, prezydent, minister spraw zagranicznych nie powiedzieli ostatnio nic godnego uwagi. Może i lepiej. Nie wiem tylko, czy to Angela kazała się im profilaktycznie zamknąć, czy może są już w Zaleszczykach. Nasi zachodni sojusznicy, to osobne zagadnienie. Werbalnie są z nami, a także z Litwą, Łotwą i Estonią. Co do Ukrainy, gdyby mogli już dawno oddaliby Donieck Putinowi i to z dodatkowym gratisem. Stany Zjednoczone zostały sprytnie skanalizowane przez sztucznie wywołane ruchawki na Bliskim Wschodzie. Inwazja islamistów na Irak i pozbawione jakiejkolwiek logiki wznowienie konfliktu w strefie Gazy w dziwny sposób zbiegły się z zaostrzeniem działań wojennych na wschodzie Ukrainy. Zapowiedziany na początek września przyjazd Obamy do Estonii może budzić li tylko wesołość podobnie jak widok jednostek bratniej armii amerykańskiej w warszawskiej defiladzie.
Niestety, oprócz rozumu światu brakuje wielkoformatowych polityków, jakimi byli Ronald Reagan, czy św. Jan Paweł II. Zestawienie tych osobowości z operetkowymi politykami znad Wisły, czy dajmy na to znad Loary, przerażonymi możliwością zamknięcia ruskich rynków, pokazuje w jakiej znaleźliśmy się pustce. Unijni mężowie stanu budzą politowanie. W całej UE nie ma przywódcy, który mógłby przeciwstawić Rosji jednolitą, spójną i jasno określoną strategię. Merkel, z jej cechami skrzętnej niemieckiej gospodyni, jest dobra do przykręcenia śruby rozpuszczonym Grekom, ale nieskuteczna w rozgrywce z pilnym uczniem KGB.
Nie mam wątpliwości, że w decydującym starciu Ukraińcy zdani są na samych siebie. Jeśli Poroszenko jest na tyle zdeterminowany, żeby dać odpór Rosjanom i ma na to poparcie swojego narodu, to jedyną opcją dla obserwatorów z Zachodu jest jedynie dozbrojenie Ukraińców, aby mogli po męsku rozwiązać nie tylko swój problem, ale problem przyszłości demokracji w tej części Europy. Istnieje tylko ryzyko, że całkiem niedaleko granicy z Polską może się rozegrać scenariusz znany nam z Afganistanu i Czeczenii. Nie wiem, czy jesteśmy na to gotowi.
Cała nadzieja, że rozwiązanie dla tej awantury przyjdzie jak zawsze z Góry. Jakoś nie mogę zapomnieć tego piątego kółka olimpijskiego, co to nie odpaliło w Soczi, jak na złość Władimirowi Władimirowiczowi. Rzymianie, oczywiście ci starożytni, widzieliby w tym prodigium, czyli złowróżbny znak dla gospodarza miejsca. Pan Putin, jak wiadomo, Rzymianinem nie jest, ale to kółko pewnie śni mu się po nocy.
Bożena Ulewicz
Skomentuj
Komentuj jako gość