Wobec rozterek nad sankcjami UE dla Federacji Rosyjskiej za ekspansję krymską, rodzaju - połaskotać Ruskich po piętach, czy pod pachami, w przepastnych trzewiach medialnych przemieliła się i przepadła informacja o eutanazji dzieci ustanowionej prawnie przez rząd Belgii i podpisanej przez belgijskiego króla pomimo pism i petycji środowisk katolickich kierowanych do niego z prośbą o zawetowanie.
Wszyscy jeszcze mieliśmy w pamięci symboliczny, ale znaczący gest króla Baldwina, dziadka obecnego monarchy, który w roku 1990 abdykował na dwa dni, aby tylko nie podpisać ustawy proaborcyjnej. Nie wiadomo, czy obecny władca Flamandów i Walonów, Filip, przeżywał jakieś dylematy związane z faktem złożenia podpisu na dokumencie przekreślającym cały dorobek wartości wpisanych w fundament chrześcijańskiej Europy. Patrząc z zewnątrz, uczynił to z łatwością porównywalną do tej z jaką spuszcza się wodę w klozecie. Teraz każda belgijska matka niezadowolona z notorycznie moczącego się synka, albo z córeczki naznaczonej syndromem genetycznego zeza będzie mogła w świetle prawa wydać wyrok na dziecko, które nie tylko, że nie spełniło oczekiwań rodziny, to jeszcze stało się dla niej ciężarem.
Oczywiście świadomie przerysowuję, ale tylko tak można oddać absurd i grozę tej legislacji. Prawodawstwo na miarę antycznej Sparty, w której każdy obywatel od urodzenia był podporządkowany prawom państwowym, a które akceptowało tylko zdrowe i silne dzieci. Kult wygody to jedna z głównych cech kraju słynącego z wybornej czekolady i z tego, że państwo dopłaca obywatelom, aby mogli sobie zatrudniać pomoc domową. To także jeden z elementów doktryny gender z fałszywą i obłudną troską pochylającej się nad wolnością jednostki, której pod żadnym pozorem nie można krępować obowiązkiem opieki nad osobą starą, chorą, niepełnosprawną. Oczywiście w kontekście szeroko rozumianego humanitaryzmu.
Inicjator ustawy, belgijski socjalista Philippe Mahoux powiedział
„To jest najbardziej humanitarny ze wszystkich możliwych aktów".
Założę się, że znaczna część mediów i nieznana mi część belgijskiego postępowego społeczeństwa przyklasnęła skwapliwie epigonowi (na swój sposób jednak twórczemu) eugeniki.
Może pora zrewidować europejskie poglądy na nazizm, zrehabilitować zasądzonych na kary śmierci i wieloletnie więzienia zbrodniarzy, skoro dzisiaj legalizujemy praktyki stosowane przez rząd hitlerowskich Niemiec, który prawnie usankcjonował eliminowanie osób urzędowo uznanych za upośledzone.
Czym zatem różni się pan Mahoux od przestępców zasiadających na ławie oskarżonych procesu norymberskiego? Niczym. Również jest zbrodniarzem i nie wątpię, że za jakiś czas stanie przed trybunałem, który osądzi jego czyny. Fakt, że jest ateistą, w niczym nie przeszkodzi mu zawędrować w okolice piekła. Dla mnie Belgia, kraj teoretycznie uznawany nawet za katolicki, cokolwiek by to dla Belgów nie znaczyło, z momentem podpisanie tej ustawy znalazła się na liście państw stosujących ludobójstwo i jako takie powinna być wraz ze swymi decydentami postawiona przed Trybunałem w Hadze. Jaka bowiem jest różnica między czystkami etnicznymi w Kosowie, czy Bośni, a czystkami eugenicznymi, które już niedługo rozpoczną się w Belgii? Żadna. Śmierć, to śmierć. Choć niewątpliwie okrutniejszy wymiar ma ta, wydawana na polecenie rodziny i spełniana przez pracowników służby zdrowia. Nie wiem, może już niedługo zostanie ustanowiona instytucja rakarzy, którzy będą wyłapywać kulawych i garbatych, aby poddać ich eutanazji.
Ktoś napisał:
"kto nas nauczy empatii gdy zabraknie chorych dzieci".
Empatia w dzisiejszych czasach chadza dziwnymi drogami. Każe rozczulać się nad skazywanymi na dożywocie mordercami, podłym losem zwierząt. Pewnie wielu z Państwa otrzymuje w elektronicznej poczcie spamy wołające o ratunek dla ślepego konia, czy kulawego pieska, którym grozi uśpienie. Bezbronna istota ludzka nie ma takiej szansy w większości krajów Europy, gdzie obowiązuje tzw. prawo do aborcji na życzenie, gdzie dopuszczalna jest eutanazja osób dorosłych. Teraz przełamano kolejne tabu, dopuszczając możliwość uśmiercenia chorego dziecka.
Strach mnie bierze jak pomyślę o protestujących w sejmie rodzicach niepełnosprawnych dzieci, którzy od kilkunastu dni domagają się (kiedy piszę te słowa protest nadal trwa) zwiększenia zasiłków pielęgnacyjnych. Boję się, aby polski rząd równie szybko jak np. zlikwidował OFE, nie przyjął czasem praktycznych belgijskich regulacji radykalnie załatwiających problem nieodwracalnego kalectwa. Przecież eutanazja rozwiązuje tyle problemów: gwarantowana ulga w cierpieniu, a do tego takie oszczędności w budżecie! Nie trzeba leczyć, dofinansowywać zakupu sprzętu rehabilitacyjnego, organizować kosztownej edukacji, ani wypłacać zasiłków.
Protestujący w sejmie rodzice również przełamali pewne tabu pokazując światu na czym polega opieka nad osobami ciężko niepełnosprawnymi. To prawdziwa harówka, nieustająca krzątanina przy chorej osobie, którą trzeba podnieść, posadzić, zmienić pampers, wymyć, ubrać, nakarmić, położyć. No i przytulić, bo o tym też nie zapominają. Koczowisko w parlamencie irytowało niektórych polityków, którzy, jak schludny poseł Szejnfeld dali temu wyraz dywagując z kwaśnymi minami, że sejm to nie jest miejsce na takie demonstracje. Nawet nasz besserwiserski premier odsiedział swój pokutny czas z rodzinami nie za bardzo wiedząc co i jak im powiedzieć. Nie była to okazja, żeby błysnąć dowcipem i niefrasobliwością. Coś obiecał. Potem w rozmowach z ministrem Ksiniakiem-Kamyszem padła propozycja podwyżek od 2016 roku. Czy wszystkie dzieci doczekają tych podwyżek? Choroby genetyczne są bezlitosne.
Myślę, że przymusowa lekcja empatii nauczy czegoś posłów, którzy często przeprowadzają procesy legislacyjne bez większej refleksji, co do dalszej ich konsekwencji. W natłoku rozdziałów, artykułów, paragrafów, wśród tabelek z wpływami do budżetu i wydatkami gubi się człowiek chory, bezradny i kłopotliwy, bo wymagający pieniędzy, które raczej się nie zwrócą. Ta sama lekcja pokazała także, że rodzice, opiekunowie chorych dzieci, to w większości osoby bezgranicznie kochające swoje pociechy i bardzo im oddane. Jestem prawie pewna, że tacy sami są rodzice i dziadkowie w Belgii. I to jest mimo wszystko optymistyczne przesłanie, które pragnę zadedykować panu Mahoux, beligijskiemu socjaliście i specjaliście od nieludzkich pomysłów.
Bożena Ulewicz
Skomentuj
Komentuj jako gość