Prezydent Piotr Grzymowicz niewątpliwie zasługuje na miano pierwszego, tytularnego obrońcy Pomnika Wdzięczności Armii Czerwonej. Im bardziej temperatura wokół niego gęstniała, tym Grzymowicz lepiej się w tej roli sprawdzał. W sprawie składania jakichkolwiek wniosków do konserwatora zabytków nie pozostawiał żadnych złudzeń. Receptą na ich podtrzymanie była społeczna inicjatywa „muzeum miejsca”. Zawsze słuszna, niezmiennie chwalona, i do dzisiaj tak samo teoretyczna jak na początku, czyli 15 lat temu.
Strażnik pomnika „pękł” dopiero w obliczu wojny na Ukrainie. Na konferencji prasowej 2 marca stawia sprawę pryncypialnie: w takich okolicznościach pomnik stać nie może. Zapowiada złożenie wniosku do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego o wykreślenie z rejestru zabytków. I konsultacje społeczne w sprawie miejsca relokacji. Potwierdza to na facebooku: podjąłem decyzję o zdjęciu ochrony konserwatorskiej , co pozwoli na jego relokację. I kolejny raz w odpowiedzi na pytanie radnego Radosława Nojmana.
Wątpliwości pojawiły się po zagajeniu przez prezydenta środowych konsultacji (23 marca). Na moje pytanie o cel spotkania, okazało się, że zarówno o tym „gdzie”, jak i o tym „czy” pomnik ma być przeniesiony.
Wśród zaproszonych gości dominowała koalicja architektów i historyków. I o tych dwóch perspektywach głównie rozmawiano: jak wielkim dziełem sztuki są „szubienice”, oraz jak dobrym i pożądanym rozwiązaniem jest „muzeum miejsca”. Trzy godziny zbiorowej schizofrenii. Spektakl zatrzymany w przedwojennym czasie. Jakby nic się ostatnio nie wydarzyło. Żadnej wojny, odnowicielskich ślubów Putina ze Związkiem Radzieckim i „wyzwalania” Ukrainy. Na moje, kilka razy ponawiane pytanie: gdzie Państwo byliście od 2007 r. kiedy po raz pierwszy wyszliśmy z inicjatywą „muzeum miejsca”, odpowiadała mi głucha cisza.
Owszem, przyznawano się do grzechu zaniechania, natomiast prezydent przyznał mi rację, gdy obarczyłem go winą za patową sytuację, w której się znaleźliśmy. Tylko co z tego wynika?
Podczas konsultacji prezydent dwukrotnie zadeklarował, że jest za relokacją pomnika. Ale jak tonący brzytwy chwytał się podsuniętego przez architekta Radosława Guzowskiego pomysłu opakowania pylonów żółto-niebieską folią. W wieczornym komunikacie do Polskiej Agencji Prasowej już z tego zrezygnował. Teraz wokół pomnika ma być jedynie słuszna, bo urzędowa instalacja.
Jest oczywiste, że prezydent Grzymowicz postanowił grać na przeczekanie. Relokacja, owszem, może będzie, ale nie teraz. I nie pod dyktando ministra z PiS. Jeszcze nie czas na przerzucenie zwrotnicy, ale właściwe konsultacje już się odbyły. Jak, nie przymierzając, w putinowskich scenariuszach „demokracji sterowanej”.
Jeśli to porównanie wydaje się zbyt grube, to bynajmniej nie w kontekście tego, co wydarzyło się jeszcze tego samego dnia wieczorem.
Oto w opublikowanym oświadczeniu prezydent miasta deklaruje, że "ochrona konserwatorska pomnika nakłada na prezydenta obowiązek dbania o jego przekaz ideowy i wizerunkowy".
Nie wiem, kto to prezydentowi napisał, ważne, kto się pod tym podpisał. Ale najważniejsze, że wreszcie wiemy, na czym stoimy. Wiemy, skąd te wszystkie kłamstwa i kluczenie. Skąd zmarnowany na bezproduktywne ględzenie czas. Skąd ciąganie po sądach Wojtka Kozioła i Władka Kałudzińskiego i ostatnie zdjęcie banerów (nie rozumiem tylko, dlaczego wciąż wisi zaburzający właściwy przekaz ideowy baner „Solidarni z Ukrainą”?).
I wreszcie kłamstwo dotyczące niewiedzy na temat korespondencji z Generalnym Konserwatorem Zabytków dotyczącej możliwości relokacji pomnika bez wykreślania z rejestru zabytków, co jednoznacznie wykazał Adam Socha na łamach ostatniej „Debaty”.
Rzadko używam tak mocnych słów, ale uważam, że sytuacja na to zasługuje. Można podziwiać kunszt rzeźby Xawerego Dunikowskiego, ale trudno dyskutować z ideowo-totalitarnym przekazem jego dzieła. On jest jednoznaczny i z góry zamierzony. Można upierać się przy historyczności tego przekazu, ale deklarować się jako obrońca przekazu ideowego? Także można. Ale takie deklaracje mają swoje konsekwencje. Uprawniają do pytania: kim Pan jest, Panie prezydencie!?
Złożona przez prezydenta deklaracja wyjaśnia cały ten wieloletni chocholi taniec wokół projektu „muzeum miejsca”. Zamierzeniem tego projektu była przecież nie tylko dyskusja nad lokalną historią, ale też neutralizacja ideowej symboliki „szubienic”. Pisaliśmy o tym wyraźnie i jednoznacznie. Tylko jak z tym wszystkim miał sobie poradzić obrońca ideowego i wizerunkowego przekazu? Jak zdzierżyć krasnoarmiejca duszącego ukraińską kobietę? O pylonie z sierpem i młotem, „zetką” i swastyką nie wspominając. Można dyskutować z wyrazistością tego przekazu. Ale nie dlatego go zdjęto, tylko z powodu swastyki.
Trzeba mieć skrajnie złą wolę, żeby nie dostrzegać kontekstu i spójnego przesłania dotyczącego umieszczenia tych trzech symboli. Do ideałów Związku Radzieckiego wprost nawiązuje Putin, „zetkę” malują na swoich czołgach i wozach pancernych rosyjscy żołnierze, a o rosyjskich „nazistowskich metodach” mówią publicznie politycy i komentatorzy. Podobnie jest z sierpem i młotem wyrzeźbionym przez Dunikowskiego na prawym pylonie. Raził wiele osób, ale o jego dopuszczalności decydował kontekst, czyli to, że jest częścią trzymanego przez żołnierza sztandaru. Gdyby został zaprojektowany jako oddzielny symbol sowieckiego totalitaryzmu, sprawa wyglądałaby inaczej. Na podobnych zasadach działają grupy rekonstrukcyjne, czy kręcone są filmy (starsi mieszkańcy Olsztyna do dzisiaj wspominają wygląd olsztyńskiej Starówki podczas kręcenia odcinka „Stawki Większej niż Życie”) Więc czego tu nie rozumieć?
Powyższą interpretację postępowania prezydenta Grzymowicza, wobec treści jego oświadczenia, uważam za w pełni uprawnioną. Czasu poświęconego na publikacje, dyskusje z prezydentem i spotkania nie uważam za stracony. Zwłaszcza jeśli chodzi o popularyzację wiedzy o pomniku, jego autorze i okolicznościach powstania. Ale ten sposób na działanie w sprawie „szubienic” uważam za rozdział zamknięty. Mam także nadzieję na refleksję u osób, które podczas konsultacji w ratuszu nadal były przywiązane do tego pomysłu.
Słyszę głosy, że oświadczenie prezydenta Grzymowicza było niefortunną wpadką wynikającą z tego, że podobne „klimaty” nie są mocną stroną włodarza naszego miasta. Nie wykluczam takiej możliwości. Ale w kontekście długiego ciągu zdarzeń, które pokrótce przedstawiłem, oświadczenie wygląda jak całkiem prawdziwa wisienka na torcie.
Tak czy owak, sposób na wyjście z tej niefortunnej sytuacji i choćby częściowego wymazania wymowy oświadczenia jest tylko jeden: natychmiastowa realizacja jasno wyrażonej przez prezydenta deklaracji o złożeniu do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków wniosku o relokację pomnika. Bez gorączkowego wymyślania coraz to nowych pomysłów służących graniu na zwłokę. Apelowałem o to do prezydenta podczas i po zakończeniu konsultacji. I apeluję powtórnie!
Poglądy zaproszonych przez prezydenta na konsultacje osób nie wyczerpują spektrum tego, co ludzie i organizacje myślą na temat dalszych losów Pomnika Wdzięczności Armii Czerwonej. Nie jest to wezwanie do dalszych konsultacji, ale przypomnienie, że atmosfera wokół pomnika, wywołana wojną na Ukrainie, zgęstniała na tyle, że czas na przecięcie tego gordyjskiego węzła. O tym także powiedziałem podczas spotkania.
Na koniec kwestia miejsca relokacji pomnika. Sam ją wywołałem, bo nie zanosiło się na podjęcie tego tematu. Tu jednak kontrowersji nie było. Z moją argumentacją przeciwko wszelkim cmentarzom nikt nie polemizował. Po wcześniejszej kwerendzie u źródła raczej odpadła możliwość przeniesienia pomnika do Muzeum Rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego w Warszawie (osobiście uważałem ten pomysł za najlepszy). Pozostaje (zgodnie z sugestią ministra Glińskiego) Ruda Śląska lub Kozłówka. Piszę to z nadzieją, że konsultacji w tej sprawie nie będzie.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość