Olsztyn to miasto historycznych paradoksów. Wszak u nas stoi Pomnik Wdzięczności dla Armii Czerwonej. Nie jedyny przecież w Polsce, ale tylko tego nie można usunąć. Mamy także ulicę Dąbrowszczaków. Patronów gdzie indziej również spotykanych, ale tylko u nas nieusuwalnych z powodu mniejszościowej zawartości komunistów „w cukrze” tej formacji. Dla czerwonych generałów-esbeków Olsztyn to także miejsce wyjątkowe. Skorzystał na tym gen. Kazimierz Dudek, którego w 2012 roku pochowano na cmentarzu komunalnym z salwą kompanii honorowej.
Ale dziejowe paradoksy z Olsztynem w tle mają różne oblicza. Niedawno, na tym samym cmentarzu komunalnym przy ul. Poprzecznej, dosłownie rzut beretem od grobu gen. Dudka, pochowano kardynała Henryka Gulbinowicza. Metropolitę wrocławskiego, kawalera Orderu Orła Białego, w latach ’80 jedną z najważniejszych postaci polskiego Kościoła. Jednego z niewielu hierarchów tak aktywnie wspierających działalność antykomunistycznej opozycji, czego najbardziej znanym wyrazem było słynne ukrycie 80 mln zł. Pieniędzy wrocławskiej Solidarności.
Ks. Henryk Gulbinowicz był związany z diecezją warmińską od 1959 r. Najpierw jako wykładowca w Warmińskim Seminarium Duchownym „Hosianum”, później jako prefekt, a od 1962 r. Jako wicerektor tegoż seminarium. W latach 1968 – 1970 był rektorem Seminarium Duchownego w Olsztynie. Ale nie z tego powodu kardynał Henryk Gulbinowicz znalazł miejsce wiecznego spoczynku na olsztyńskim cmentarzu komunalnym. Jego śmierć i cichy pochówek, w grobie rodzinnym, obok matki i ojca, poprzedziła decyzja Stolicy Apostolskiej o zakazie uczestnictwa w jakichkolwiek celebracjach lub spotkaniach publicznych oraz używania insygniów biskupich. Bez możliwości obrony ciężko chorego już wtedy kardynała. Pozbawiono go także prawa do nabożeństwa pogrzebowego w katedrze i pochówku tamże. W dniu pogrzebu metropolity wrocławskiego radni miejscy odebrali mu tytuł honorowego mieszkańca Wrocławia.
Stolica Apostolska nie podała przyczyn nałożenia tak surowej kary. W komunikacie nuncjatury czytamy, że watykańskie śledztwo dotyczyło wysuwanych pod adresem kardynała oskarżeń oraz innych zarzutów dotyczących przeszłości. Włoski dziennik „L’Osservatore Romano” doprecyzował, że chodziło o czyny homoseksualne i współpracę z SB.
Jedyne znane oskarżenie o czyny homoseksualne wobec kardynała Gulbinowicza pochodzi od Karola Chuma (prawdziwe nazwisko Przemysław Kowalczyk), zdeklarowanego homoseksualisty, który miał być raz molestowany przez kardynała w 1990 r. jako 16 letni uczeń legnickiego seminarium, z którego następnie uciekł. Dalsze losy Karola Chuma to ciąg kryminalnych zdarzeń. Wielokrotnie skazywany za oszustwa, wyłudzenia, kradzieże. W 2013 r. skazany m.in. za posiadanie materiałów pornograficznych z dziećmi poniżej 15 lat.
Kreujący się na internetowego celebrytę Chum w dniu śmierci kardynała Gulbinowicza napisał na Facebooku: To miał być spokojny tydzień. To ci masz! Umarł sobie! Przy poniedziałku. Wywalę za chwilę telefon. Prowadząca w tej sprawie śledztwo prokuratura umorzyła sprawę z powodu przedawnienia.
Wątku trwających od 1969 do 1985 roku spotkań kardynała Gulbinowicza z wysokimi rangą funkcjonariuszami Departamentu IV MSW nie da się przedstawić w tak krótkich słowach. Dość powiedzieć, że pomimo tak długiego czasu SB nigdy nie traktowała rektora seminarium, biskupa, a następnie kardynała Gulbinowicza jak tajnego współpracownika i jako taki nie został nigdy zarejestrowany. W tym samym czasie, z powodu swojego zaangażowania w poparcie opozycji, był intensywnie inwigilowany i rozpracowywany.
Mówiąc najkrócej, podstawowym celem gry jaką prowadził świadomie, choć z inicjatywy SB, kardynał Gulbinowicz, była kwestia budownictwa sakralnego, a więc uzyskania pozwoleń na budowę kościołów i kaplic. Celem rozmów z kardynałem, zgodnie z wytycznymi Departamentu IV MSW, miała być lojalizacja biskupów i duchowieństwa, tak by osiągnąć neutralizację polityczną Kościoła oraz zepchnięcie go z pozycji opozycji wobec socjalizmu. Wielokrotnie składane podczas rozmów przez kardynała Gulbinowicza deklaracje lojalności wobec państwa polskiego mogłyby świadczyć, że zamiar się powiódł. Lecz jak to widzieli sami zainteresowani, można przeczytać w charakterystyce z 1988 r. opracowanej w MSW: (...) należy do grona przedstawicieli hierarchii, którzy opowiadają się za utrzymaniem sztywnej linii politycznej wobec państwa. W tej mierze przyłącza się do krytycznej opinii o polityce obecnego prymasa. W kontaktach z władzami stara się osiągać korzyści dla Kościoła i diecezji. Część jego wystąpień publicznych zawiera negatywne akcenty społeczno- polityczne. (...) Aktualnie kierując Komisją Episkopatu do spraw Duszpasterstwa Ludzi Pracy, dopuszcza w działalności tych duszpasterstw do uzewnętrznienia zaangażowań pozareligijnych, stanowiących kontynuację idei b. Solidarności.
Pozytywne owoce po jakich dał się poznać kardynał Henryk Gulbinowicz nie przekreślają naganności jego postępowania. Zwłaszcza gdy chodzi o kwestię nielojalności wobec prymasa Stefana Wyszyńskiego, bez którego wiedzy spotkania się odbywały. Warto pamiętać, że ryzyko prowadzenia takiej samodzielnej gry z aparatem bezpieczeństwa było ogromne, a jej rezultaty dla ulegających tej pokusie często opłakane.
Nie ulega wątpliwości, że w tej sprawie należne ze strony katolików zaufanie do Stolicy Apostolskiej, ich wiara w istnienie mocnych dowodów, adekwatnych do nałożonej kary, zostało wystawione na ciężką próbę. Nic dziwnego, że byli działacze wrocławskiej Solidarności, na czele z tymi, którzy powierzyli kardynałowi 80 milionów, podpisali list w jego obronie. Tak drastyczne podważenie autorytetu i wiarygodności jednego z moralnych filarów tamtego czasu, domaga się wyczerpującego uzasadnienia. Tym bardziej, że sposób potraktowania rzekomej współpracy kardynała Gulbinowicza z bezpieką biegunowo odbiega od dotychczasowej praktyki zamiatania pod dywan rzeczywistej, zaangażowanej i szkodliwej współpracy części kleru z aparatem bezpieczeństwa PRL.
Co do oskarżeń Karola Chuma, sprawa jest jeszcze bardziej zagadkowa. Praktyka dawania wiary relacjom ludzi tego pokroju powoduje, że nikt nie może być pewny prawa do swojego dobrego imienia. Mówiąc wprost, jeżeli u podstaw publicznego ostracyzmu wobec metropolity wrocławskiego legły jego rozmowy z funkcjonariuszami bezpieki i oskarżenia Karola Chuma, to dopuszczono się wobec niego rażącej niegodziwości.
Oba wątki, współpracy z bezpieką i molestowania, są tak materialnie wątłe, że nie przypadkowo je zespolono. Miały się nawzajem wzmacniać, choć służyć różnym celom. Zarzut współpracy z bezpieką sprawia wrażenie zasłony dymnej, która miała zamknąć usta ewentualnym obrońcom dobrego imienia kardynała w Polsce, zwłaszcza z kręgów dawnej opozycji.
Wątek główny to ogłoszone przez Chuma w internecie oskarżenie. Miejscu, gdzie nic się nie przedawnia, ani nie ulega zapomnieniu. Gdzie nieweryfikowalna konfrontacja słowa przeciwko słowu niweluje różnice mądrości, dorobku i autorytetu, wystawiając każdego na mściwy lincz internetowej tłuszczy. Mniejsza o to, ważne, że w ten sposób zapotrzebowanie na polskiego kozła ofiarnego, jakie powstało po filmach braci Sekielskich, zostało zrealizowane.
Mam przygnębiające wrażenie, że goniący za odkupieniem swoich pedofilskich win Kościół papieża Franciszka zapomina o swoich fundamentalnych zasadach powściągliwości, umiaru, a zwłaszcza przebaczenia. Mam tu na myśli wątek historycznych rozliczeń z przeszłością kardynała Gulbinowicza.
Już to podkreślałem, i powiem jeszcze raz: kardynał Gulbinowicz w trwających kilkanaście lat kontaktach z funkcjonariuszami MSW nie jest bez winy, ale jest to sprawa tak niejednoznaczna, że rzucanie cepem oskarżeń to ostatnia pożądana czynność, zwłaszcza w wykonaniu instytucji Kościoła. Zwłaszcza, że to nie pierwszy przypadek ulegania w Kościele charakterystycznym dla naszych czasów odruchom mściwości w stosunku do przeszłości. Przepraszania w imieniu nieżyjących za wyrwane z historycznego kontekstu czyny i obyczaje. Nasycone pychą, że oto my, znający czyny historycznych ludzi, wiedząc jak się zachowali, wiemy, że sami zachowalibyśmy się inaczej.
Patrzenie na przeszłość z pewną wyrozumiałością i zrozumieniem rodzi odruch i potrzebę wybaczenia. Takiego, z głębi chrześcijańskiego spojrzenia na życie i działalność kardynała Henryka Gulbinowicza, niestety zabrakło.
Decyzje poprzedzające śmierć kardynała Gulbinowicza i jego cichy pochówek na cmentarzu komunalnym w Olsztynie pozwoliły na realizację założonego, publiczno – politycznego celu.
Ale nie zwolniły od poszukiwania prawdy i przywrócenia dobrego imienia bohaterowi tamtego, trudnego czasu. A nas, mieszkańców Świętej Warmii, od powinności ocalenia od zapomnienia miejsca jego spoczynku.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
Skomentuj
Komentuj jako gość