Populizm to „dziecko demokracji”, a jednocześnie jedna z jej największych słabości. Jego obecność w demokracji ma charakter genetyczny, ponieważ jest patologią wywodzącą się z „modelu reprezentacji” na jakim zbudowana jest nowożytna demokracja.
Jak pisze prof. Jerzy Szacki "Pierwszą i przynajmniej na pierwszy rzut oka podstawową cechą populizmu jest przekonanie, że „lud” jest ostoją wszelkich cnót, posiadaczem zbiorowej mądrości, która pozwala niezawodnie odróżnić dobro od zła i sprawiedliwość od niesprawiedliwości. „Vox populi vox dei”, jak głosi stare porzekadło”.
Jednak nie o samą idealizację ludu tutaj chodzi, bo ta jest właściwa w jakimś stopniu każdej demokracji. Chodzi o manichejskie rozumienie świata w którym społeczeństwo zostaje podzielone na nieskalany „lud” i skorumpowane elity.
Choć nikt nie sformułował precyzyjnej definicji populizmu, to jego zróżnicowaną obecność wyczuwamy intuicyjnie. Ta nabyta w codziennym doświadczeniu demokracji intuicja podpowiada, że wygłoszone przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego deklaracje o oddaniu przez ministrów zeszłorocznych nagród, a także zapowiedź obniżenia wynagrodzenia posłów i senatorów o 20 proc. oraz pensji w samorządach, to nie to samo z czym dotychczas mieliśmy do czynienia. Granica populizmu, którą jako pierwszy przekroczył Jarosław Kaczyński polega na tym, że wcielając się w mityczny głos ludu przeciwstawił mu niemal całą klasę polityczną. Łącznie ze swoimi partyjnymi towarzyszami, których także, jako jedyny sprawiedliwy, zaliczył do elit oderwanych od trosk zwykłych ludzi. Elit, które nie rozumieją, co „Polacy mówią przy świątecznych stołach”.
Niektórzy twierdzą, że prezes PiS wykazał się dużym wyczuciem i refleksem, gasząc zdecydowanymi środkami pożar społecznego oburzenia wywołany ministerialnymi nagrodami.
Niewątpliwie nikt inny tak dobrze jak Jarosław Kaczyński do tej roli się nie nadaje. Człowiek całkowicie pochłonięty polityką, asceta, impregnowany na materialne pokusy władzy, łączy w sobie cechy „nieprzekupnego” Mąximiliena de Robespierra, nie widzącego nic poza sprawami ojczyzny Józefa Piłsudskiego i Wiesława Gomułki, przed którym jego partyjni towarzysze ukrywali każdy nowy, mogący się rzucać w oczy zakup. Ale tylko pierwszy z nich, w imię ratowania rewolucji, podjął walkę ze wszystkimi. Z wiadomym zresztą skutkiem.
Na razie nie wiadomo, jak ta niewątpliwie ryzykowna gra w uwodzenie elektoratu kosztem uposażeń swojego politycznego zaplecza skończy się dla prezesa Kaczyńskiego i jego partii.
- Jestem wściekły, nie podoba mi się to i nie tylko mi. Te emocjonalne słowa posła PiS Tadeusza Cymańskiego oddają nastroje leczonych z dobrobytu i upokorzonych dyscypliną głosowania polityków PiS. Stare powiedzenie mówi: kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera. Niezależnie od tego, czy polityczne piekło opozycji zajrzy prezesowi Kaczyńskiemu w oczy, z całą pewnością PiS nigdy już nie będzie taką samą partią. Zabawa populistycznymi zapałkami na którą zdecydował się prezes PiS może podpalić od środka nie tylko jego partię. Uwodzenie wyborców ma swoje granice. Gra na najniższych, masowych instynktach niesie ze sobą ryzyko przekroczenia populistycznego Rubikonu za którym kryje się najgorsza twarz demokracji. Jest nią skrzętnie kamuflowana przez pijarowców pogarda wybieralnych polityków dla manipulowanych ludzi. Opadnięcie tej maski oznacza polityczną otchłań, o czym przekonał się niejeden ufający w swoją szczęśliwą gwiazdę ludowy trybun.
Prekursorzy demokracji nie wyobrażali sobie, że wybrani przez lud przedstawiciele będą go okłamywać czy uciekać się do manipulacji. Pierwsze przykazanie demokracji, które miało odróżnić rządy ludu od utrzymujących go w ciemnocie monarchów, nakazywało uczenie i wychowywanie ludu przez oświecone elity. Od dawna jednak wiadomo, że ten oświeceniowy ideał to najlepsza recepta na polityczną porażkę. Zwłaszcza po tym jak mleko z nagrodami ministrów się wylało i na szczerość wobec suwerena było za późno.
A prawda jest taka, że ministrowie zarabiają za mało. Oczywiście nie ci z konkursu na wierność partii. Tych zawsze było zbyt wielu i płaciliśmy im za dużo. Ale obok tłumu „miernych, ale wiernych”, są wakaty czekające na ludzi o wysokich kompetencjach, którzy przy obecnych płacach, ze szkodą dla nas wszystkich, pozostają poza finansowym zasięgiem państwa.
Jeszcze gorzej wygląda sprawa zamiaru obcięcia uposażeń samorządowców. Twierdzenie, że 9 tys. na rękę dla prezydenta miasta wielkości Olsztyna to zbyt wiele, jest nieodpowiedzialnym graniem na emocjach ludzi pozbawionych pojęcia o zakresie odpowiedzialności i faktycznej pracy wykonywanej przez prezydentów czy burmistrzów.
Niewątpliwie najłatwiej przekonać ludzi do idei obcięcia uposażeń parlamentarzystów. Partyjna selekcja negatywna i rola sprawnego operatora przycisku do głosowania pozbawiła reprezentantów narodu autorytetu, a w konsekwencji przekonania, że warto im płacić więcej niż średnia krajowa. 20 proc. mniej z tego co już mają oznacza jeszcze więcej partyjnej podległości i mniej szans na godne reprezentowanie wyborców.
Jarosław Kaczyński zapewne liczy, że zwarte szyki parlamentarnej opozycji nie pozwolą odebrać sobie 20 proc. uposażeń. Dzięki temu głosujący zdyscyplinowanym szykiem za uszczupleniem swoich portfeli posłowie Prawa i Sprawiedliwości zachowają czyste ręce „ludzi, którzy nie przyszli do polityki po pieniądze”, a opozycja dokładnie odwrotnie.
Co zrobi w tej sytuacji Platforma Obywatelska? Zaufa zbiorowej mądrości suwerena? Czy pozwoli na to wyniesiona po ośmiu latach rządzenia opinia ludzi, których ideały nie sięgają poza czubek własnych nosów? Oto dylematy demokracji: królestwa iluzji w świecie władzy i interesów.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
Skomentuj
Komentuj jako gość