Kiedy solidarnościowa opozycja siadała z komunistami do Okrągłego Stołu, uważałem, że to błąd. Nie tylko moralny, ale przede wszystkim polityczny i taktyczny, którego konsekwencje ciągną się za nami do dzisiaj. A że robiono to niejako w moim imieniu, także jako członka solidarnościowej opozycji, to zawsze uważałem za stosowne swój pogląd wyraźnie artykułować. Podobnie jest z degradacją gen. Wojciecha Jaruzelskiego i gen. Czesława Kiszczaka. Ponieważ również dzieje się to w moim imieniu, także jako więźnia stanu wojennego, to chcę powiedzieć wyraźnie, że ta decyzja mi się nie podoba.
Nie bez powodu mówimy: na wszystko jest miejsce i czas. Ponieważ wiemy, jak bardzo wybór niewłaściwego miejsca i czasu zmienia sens naszych działań i oczekiwanych efektów. W przypadku gen. Jaruzelskiego i gen. Kiszczaka granicę właściwego czasu wyznaczyła ich śmierć. Gen. Jarosław Stróżyk, w latach 2010-2016 attaché obrony przy Ambasadzie RP w USA oraz zastępca szefa wywiadu w KG NATO, pisze o tym tak:
Absurdem pozostającym poza możliwością racjonalnego opisania jest natomiast chęć degradacji nieżyjących żołnierzy, w tym uczestników wojen lub operacji międzynarodowych. Nie znam pozasądowych przypadków obniżenia stopni wojskowych w państwach NATO bez przeprowadzenia gruntownego procesu przygotowawczego z udziałem zainteresowanego oraz zachowaniem wszystkich kroków proceduralnych. Trudno natomiast o uczestnictwo w takim procesie osoby zmarłej.
Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób takie myślenie o rzeczonych generałach to niepotrzebne dzielenie włosa na czworo, ponieważ w ich przypadku naruszenie polskiej racji stanu to rzecz poza dyskusją. Dlaczego więc zabrakło czasu aby tych ludzi postawić przed Trybunałem Stanu, czy choćby złożyć w tej sprawie stosowny wniosek?
Naiwnością byłoby sądzić, że to długi jak cała III RP przypadek. To raczej kwestia politycznej kalkulacji i wyobraźni, czym taki sąd nad Jaruzelskim i Kiszczakiem mógłby się dla całej generacji solidarnościowych polityków zakończyć. Ich polityczna reinkarnacja i moralna nobilitacja w III RP to dzieło ludzi, z którymi obecnie rządzący Polską mają niewiele wspólnego. Ale dziś, gdy po prawie trzech dekadach rozważamy sens i rzeczywistą motywację ich spóźnionej degradacji, trudno zapomnieć, że człowiek który o tym zadecydował siedział z Kiszczakiem przy Okrągłym Stole, a jego śp. brat toczył niesławnej pamięci rozmowy w Magdalence. W ich wyniku gen. Jaruzelski został prezydentem RP, a gen. Kiszczak szefem MSW, co zaowocowało spaleniem większej ilości ubeckich akt niż w latach 80. Nie chodzi mi o krytykę Okrągłego Stołu. Jednak układanie się z komunistami, nawet jeśli toczone w dobrej wierze, ma swoje konsekwencje. Zwłaszcza po niemal trzydziestu latach, gdy słowa o obronie polskiej racji stanu brzmią jak slogan wypowiedziany z desek politycznego teatru.
Dlatego nie przemawia do mnie argument użyty przez Łukasza Adamskiego, widzącego sens ustawy degradacyjnej w sferze narodowej symboliki i mitologii, jako koniecznego elementu odcięcia się od komunizmu. Próbuję sobie bowiem wyobrazić co na ten temat usłyszą uczniowie w szkole za 10 czy 20 lat, gdy suweren obejdzie się z PiS-em we właściwy dla siebie sposób. Czy pośmiertna degradacja byłego prezydenta i ministra RP będzie miała wpływ na ich ocenę? Czy będzie interpretowana według założonego dzisiaj przez PiS scenariusza, czy też może jako epizod służący bieżącym interesom tej partii? Zwłaszcza że, jak twierdzi prof. Antoni Dudek, wielu historyków, w tym także on, pisząc o epoce w której żył Jaruzelski nadal będą go tytułować generałem.
Gdy mówimy o zmarłych, nawet jeśli dotyczy to tak mrocznych postaci jak Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak, warto postarać się o wyciszenie emocji, choć dla starszego pokolenia nie jest to łatwe. Śmierć człowieka radykalnie zmienia perspektywę. Wyklucza możliwość rozliczeń z nim samym, ponieważ pozbawia go możliwości obrony. Ocena danej postaci powinna być od tej pory domeną historyków czy publicystów, a nie prawa i sądów.
Bogdan Bachmura
Skomentuj
Komentuj jako gość