Po prostu komedia pomyłek. Tak by się przynajmniej mogło wydawać. Jednak nie trzeba szczególnie wyrafinowanej politycznej buchalterii aby dostrzec, że Polska w zamian za uznanie oczywistej odpowiedzialności Niemiec za budowę przemysłu śmierci podczas II wojny światowej zdecydowanie przepłaciła. Owszem, udało się sprowokować międzynarodową dyskusję, ale nie jest prawdą twierdzenie prof. Jacka Czaputowicza, ministra MSZ, że Polska zyskała, ponieważ uświadamia opinii międzynarodowej jaka była prawda ws. niemieckich obozów śmierci i Holokaustu. Niestety, stało się dokładnie odwrotnie. Dzięki narracji jaką uruchomiły Izrael i Stany Zjednoczone wyszło na to, że Polska chce kneblować dyskusję na temat rzeczywistej odpowiedzialności za Holokaust. Nie ma bowiem wątpliwości, że karta jaką w tej sprawie zagrano to legislacyjny bubel w którego mętnej wodzie utopiono jasne przesłanie walki z „polskimi obozami zagłady”.
Ale z pewnością nie jest to wypadek przy pracy. Druzgocące opinie prawne, pokazujące zagrożenia i zupełną nieprzydatność noweli ustawy do deklarowanych celów, nie były brane pod uwagę, bo zupełnie rozmijały się z rzeczywistymi intencjami rządzącej partii. Nie bez powodu PiS sięgnął po metodę budowania łatwego poparcia, którą w nauce przyjęto nazywać penalnym populizmem. Postulowane przez Stowarzyszenie Patria Nostra precyzyjne zapisy ustawy, odnoszące się do „polskich obozów zagłady”, nie spełniały oczekiwań PiS, ponieważ jej ostrze było skierowane poza granice Polski. Natomiast ostateczny, tak powszechnie krytykowany kształt ustawy, ma dla PiS ten walor, że adresatem kolejnej wojny w obronie polskiej godności pozostają Polacy, bo tylko tutaj jest miedza, a za nią „wróg na własnej piersi wyhodowany” i tylko w konfrontacji z nim można zewrzeć własne szeregi i pokazać koniec dotychczasowej dyplomacji wstydu.
Trudno, aby Jarosław Kaczyński i jego otoczenie nie zauważyli, że przegłosowane zmiany legislacyjne są narzędziem nieprzydatnym do rozstrzygania sporów dotyczących odpowiedzialności za Holokaust. Nie tylko dlatego, że jej zasięg w praktyce ogranicza się do granic Polski. Paragrafami można ludzi zastraszyć, zmusić do postaw konformistycznych. Trudno jednak walczyć w ten sposób o prawdę i dobre imię Polski.
– Polska nie da się dłużej obrażać – mówi wiceminister Patryk Jaki. Pytanie: a kto ją obrażał i kiedy? W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Jaki wyjaśnia, że odpowiedzialności nie będą podlegały na przykład osoby twierdzące, że Polacy odpowiadają za pogrom kielecki czy w Jedwabnem. Inaczej byłoby, gdyby odpowiedzialnością obarczono naród polski. Z kolei prof. Andrzej Nowak zapewnia, że rygorom ustawy nie podlegałby Jan Gross za „Sąsiadów”. Ale już w przypadku jego wypowiedzi dla „Die Welt”, gdzie Gross mówił o Polakach, którzy zabili więcej Żydów niż Niemcy, ustawa miałaby zastosowanie. Tak więc jeden przypadek mamy. A gdzie są, poza „polskimi obozami zagłady” inne przykłady?
Obóz rządzący popełnił błąd, stawiając się między młotem oczekiwań własnego elektoratu, a kowadłem twardej postawy swoich strategicznych sojuszników. W jednym z wywiadów Ludwik Dorn stwierdził, że polityka zagraniczna nigdy nie była najmocniejszą stroną Jarosława Kaczyńskiego. Trzeba jednak przyznać, że warunki do rozegrania tradycyjnego scenariusza oblężonej twierdzy, z Niemcami i Rosją w roli głównej, nie były tym razem sprzyjające. Niemcy, spolegliwym oświadczeniem swojego szefa MSZ, sprytnie zeszły z linii frontu, a Rosja z oczywistych powodów, tym razem na adwersarza się nie nadawała. Natomiast takiej reakcji Izraela, a zwłaszcza USA, obóz rządzący z pewnością się nie spodziewał. I to także nie wystawia mu najlepszego świadectwa. Zapomniano, że w Izraelu także jest demokracja i tam również zbliżają się wybory. Liczono na to, że poprawki w ustawie jakich dokonano pod wpływem sugestii Izraela, dotyczące wyjęcia spod odpowiedzialności naukowców i artystów, wystarczą do milczącej akceptacji pozostałych zapisów ustawy. Jednak powyborcze być albo nie być premiera Benjamina Netanjahu jeszcze bardziej niż w Polsce zależy od wewnętrznej walki o pozycję lidera i gwaranta polityki historycznej Izraela. Natomiast o zaskoczeniu reakcją USA przez litość rozpisywał się nie będę, tłumacząc sobie, że tylko niezłomna wiara w bezgraniczną miłość Donalda Trumpa do Polski mogła wyprzeć z pamięci istnienie żydowskiego lobby w USA.
Pomimo publicznego napinania muskułów obóz władzy zdaje sobie sprawę, że zapędził się do narożnika i z naszymi sojusznikami trzeba się jakoś dogadać. Gdyby Polska była normalną demokracją niezbędne korekty ustawy byłyby nie tylko możliwe, ale świadczyłyby o sile i żywotności systemu. Od czego ostatecznie mamy Senat jako „izbę rozsądku” i Prezydenta jako strażnika dobrego prawa i reprezentanta państwa w stosunkach zewnętrznych. Niestety, w systemie partiokracji który panuje w Polsce taka próba wybicia się na normalność Senatu lub Prezydenta wywołałaby polityczne tsunami, ponieważ podważałoby całą, rzeczywistą hierarchię władzy i zostałaby odebrana jako słabość systemu. Przykro powiedzieć, ale tą ustrojową paranoję, uznającą partię za byt nieomylny, uznaliśmy za normę, choć tyle ma wspólnego z demokracją, co „polskie obozy zagłady” z historyczną prawdą.
Na zakończenie smutna, ogólniejszej natury refleksja. Wielu Polaków, zwłaszcza starszego pokolenia, szokuje sama istota problemu z którym przychodzi nam walczyć. Chodzi o istnienie masowego odbiorcy, na tyle tępego, że geograficzna zbitka „polskie obozy zagłady” może być uznana za fakt historyczny, albo odpowiednio często używany termin „naziści” może stworzyć odrębny byt, pomniejszający winę Niemiec i Niemców za II wojnę światową i Holokaust.
W wywiadzie dla „Debaty” Szymon Topa mówi, że Stowarzyszenie Patria Nostra podjęło walkę z „polskimi obozami zagłady”, ponieważ przeciętny zagraniczny czytelnik nie jest w stanie z tego rodzaju określeniami sobie poradzić samodzielnie i z góry odrzucić je jako nieprawdziwe. Wyjaśnienie tego problemu nie jest proste. Schyłkowa cywilizacja Zachodu, zastępując Boga bożkiem konsumpcji, wyhodowała pokolenie idiotów. Dawniej głupek był głupkiem. Stan umysłu to był jego problem i podniesienie go na wyższy poziom również. Później przyszła Rewolucja Francuska, a z nią zapowiedź powszechnego oświecenia. Ale plan wziął w łeb, bo wyhodowano „człowieka masowego”, którego cechuje minimum wymagań wobec siebie i maksimum wobec otoczenia. To on tworzy tzw. opinię publiczną, choć w rzeczywistości żadnej opinii nie posiada. Kieruje się emocjami i stereotypami. Im prymitywniejszymi, tym łatwiej przyswajanymi.
Politykę historyczną jako element budujący spójność państwa wobec innych państw stosowano od zawsze. Ale w świecie masowej świadomości i masowej komunikacji zmieniła się w oręże dotychczas nieznane. Niezbędne, a zarazem groźne, ponieważ państwa, tworząc korzystną dla siebie wizję dziejów, naginając historię do własnych potrzeb, często wchodzą na kurs kolizyjny z analogicznymi wizjami innych państw.
Polska, dzięki swojej burzliwej historii, posiada wielki potencjał do budowania skutecznej polityki historycznej, ale przez to okazji do zderzenia z obcymi interesami także nie brakuje. Możliwie bezkolizyjne przebijanie się do pustej głowy człowieka masowego wymaga konsekwencji, finezji i oczywiście niemałych środków. Stany Zjednoczone, Niemcy i przede wszystkim Izrael wraz z żydowską diasporą to wzorce trudne do doścignięcia. Jak mówił Cezary Pazura w filmie „Sztos”: „Grać, to trzeba umić”. Ale próbować trzeba.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta
Skomentuj
Komentuj jako gość